Ciekawe czego się tak obawia premier Rzeczypospolitej, państwa z wielkimi tradycjami kościoła otwartego, którego patronem jest święty Jan Paweł II, że mówi nam takie oto słowa:  „Biję dziś na alarm, jeszcze nie jest za późno. Jeszcze mamy państwo demokratyczne, a nie republikę wyznaniową”. A na mini-wiecu, bezpośrednio po wyjściu ze studia, ale jeszcze w gmachu TVP podkreśla, że jej największe obawy związane są z niebezpieczeństwem powstania państwa wyznaniowego.

Skąd ten mamrot pani premier? Kto ją tak skrzywdził? Kogo się tak obawia? Czyżby straszliwych purpuratów pojawiających się od czasu do czasu w jej otoczeniu – ks. kard. Kazimierza Nycza, bp. polowego generała Józefa Guzdka, a może ks. Adam Bonieckiego, wzorcowo tolerancyjnego redaktora „Tygodnika Powszechnego?

Chyba jednak nie. Koncyliacyjni biskupi i inni spolegliwi kapłani nie stanowią dla niej zagrożenia.

Pani premier, jak sądzę, boi się państwa w którym do głosy dojdą zwykli obywatele wyznania rzymsko-katolickiego. To zaiste czarna perspektywa. Pamiętamy świeżo wydarzenia na Krakowskim Przedmieściu, po którym widać było jak trzęsie się tam, i w okolicy, państwo budowane na innych wartościach niż tradycyjne, polskie. Czy ktoś, w tej sytuacji, może dać pani premier gwarancję, że nie dojdzie do nieszczęścia?

Obawiam się, że nie. Państwo wyznaniowe jest tuż z progiem. Zresztą pani premier sama je do naszego kraju zaprosiła.

Najbardziej interesuje mnie, gdzie kupuje się mamrota, po wypiciu którego dostaje się takiej iluminacji? I czy kosztuje on więcej niż butelka wina na stole prezydenta RP? Bo efekt wydaje się przepłacony. Wypowiedzi premier dają jednak pogląd na mechanizm wyłaniania przedstawicieli elity w naszym kraju.

Widać, że wolni murarze z powodzeniem penetrują również polską prowincję.

Artur Lesnodorski