Imigranci coraz częściej wybierają małe lotniska, żeby dostać się do Niemiec. Tam bowiem, w przeciwieństwie do dużych portów lotniczych, nie czeka ich kontrola.

W apogeum kryzysu media informowały o tym, że uchodźcy z narażeniem życia starają się przedostać do Europy przez Morze Śródziemne. Te stale powtarzane obrazy morskiej wędrówki wdrukowały się w naszą świadomość. Tymczasem dziś migranci poszukują nowych dróg, dzięki którym mogą dostać się na Stary Kontynent.

W tym celu wykorzystują lokalne, małe lotniska. Tam nie czeka ich kontrola i śmiało mogą wjechać do Niemiec, nawet jeśli pochodzą z kraju bezpiecznego. W przeciwieństwie do dużych, międzynarodowych portów jak Berlin, Hamburg, Frankfurt nad Menem czy Monachium, na przybyszów z Afryki i Azji nie czekają kontrole azylowe. Z małego lotniska bez zmiany siatki lotów nie da się nikogo bezpośrednio odesłać do kraju, z którego przyleciał. Urzędnicy rozpatrujący wnioski azylowe mają swoje punkty jedynie na dużych lotniskach. „Osoby ubiegające się o azyl są zwykle zatrzymywane przed wejściem do strefy tranzytowej przez procedurę lotniskową, a procedura azylowa jest przeprowadzana w wyznaczonych pomieszczeniach. Odrzucone osoby ubiegające się o azyl z tak zwanych bezpiecznych krajów są natychmiast zwracane do swojego kraju – czytamy w „Epoch Times”.

Natomiast jeśli imigrant przybywa na lotnisko, na którym nie została zorganizowana komórka rozpatrująca wnioski o ochronę międzynarodową, jest wysyłany do najbliższego urzędu (BAMF), by móc przejść normalną procedurę azylową. Dziennikarze próbujący ustalić dokładną skalę procederu dowiedzieli się, że Federalny Urząd ds. Migracji i Uchodźców nie zbiera takich danych. Istnieją jedynie szczątkowe i niereprezentatywne dane, opierające się na dobrowolnych ankietach wypełnianych przez przybyszów. Opierając się jednak na raporcie urzędu zwanego „badaniem trasy podróży” można zaryzykować twierdzenie, że z małych lotnisk korzysta nawet jedna trzecia przybyszów.

Piotr Ślusarczyk

Euroislam.pl