- W 2006 roku generał Czesław Kiszczak załadował ciężarówkę aktami SB i rozkazał wywiezienie ich w bezpieczne miejsce. Materiały miały być jego polisą na życie. Bał się, że skończy, jak były premier PRL Piotr Jaroszewicz, którego torturowano przed śmiercią. - informuje "Fakt".

- Gdzie jest więc zaginiona ciężarówka? Tym powinien zająć się IPN. - zastanawia się tabloid.

Według gazety, materiałów SB, które "mogłyby zniszczyć niejeden autorytet", może być ukrytych więcej.

Historyk dr Lech Kowalskiego opowiedział tabloidowi o historii ciężarówki, która miała być wyładowana aktami i ukryta gdzieś w Polsce na polecenie Czesława Kiszczaka.

- 10 lat temu generał zwrócił się do zaufanego oficera z prośbą o pomoc w ukryciu akt mieszczących się w średniej wielkości ciężarówce. To znaczy, że tych akt byłyby setki, a ich merytoryczna zawartość o wiele ciekawsza od tego, co przyniosła pani Kiszczakowa. Oficer wyraził wolę wskazania tego miejsca, a informacja ta została przekazana do IPN - powiedział Lech Kowalski.

- O takich decyzjach czasami decyduje odruch chwili, samopoczucie. Mógł obawiać się, że przyjdą po niego. Wystarczy przypomnieć sprawę zabójstwa Jaroszewiczów z 1992 roku. W willi były piękne monety, broń i kosztowności, a nie zginęło nic. Żonę Jaroszewicza zastrzelono, a jego torturowano. To z góry wiadomo, że przyszli po dokumenty a nie łupy! Przecież Kiszczak miał ogromne doświadczenie w służbach, w kontrwywiadzie, doskonale zdawał sobie sprawę, jak funkcjonują służby i ludzie przez nie nasłani. Miał nie tylko w nich rozeznanie, ale i wrogów. On dużo wiedział, a tam ścierały się różne interesy. I również z tego powodu mógł wywieźć te akta - opowiedział dr Lech Kowalski.

kz/fakt.pl