Jerzy Stuhr gościół w ramach ASP na Przystanku Woodstock. Słuchało go sporo młodych, ubłoconych atmosferą przystanku słuchaczy. I Stuhr mówił: "Patrzę na Przystanek Woodstock pierwszy raz. Najpierw przypominał mi pielgrzymkę, później obóz harcerski, a teraz myślę, że to wszystko przerasta moje wyobrażenia. I naprawdę zaczynam się niepokoić, czy stanę na wysokości tego zadania, czy usatysfakcjonuje Was moje wystąpienie (...) Zapachniało mi pierwszą wizytą papieża na krakowskich Błoniach - liczba ToiToi jest taka sama" - żartował Jerzy Stuhr.

Stuhr opowiadał o swoim aktorstwie mówiąc: "Pewnie przypadek, a może też dobra nauczycielka, która 'wyłuskała' mnie w pierwszej lub drugiej klasie i nakłoniła mnie do powiedzenia wierszyka. Wyszło mi to zgrabniej niż innym. (...) Wiersz recytowałem pod pomnikiem Stalina, a dziś jestem tutaj przed Wami, w wolnej Polsce. (...) Tak naprawdę nagle odkryłem w sobie coś, co mnie wyróżnia od innych. Uczepiłem się tego. Kiedy stawałem przed ludźmi, stawałem się lepszy, inteligentniejszy, przebojowy, ekspresyjny". 

Jerzy Stuhr odniósł się również do roli artysty w świecie polityki: "Artysta musi trzymać się jak najdalej od polityki, ponieważ posiada pewną broń - umie zawładnąć tłumem i może tę broń przy lekko politycznej podpowiedzi niewłaściwie wykorzystać. (...) Jako obywatel i wyznawca pewnych poglądów muszę powiedzieć jednak, że nie zgadzam się na łamanie prawa, na kłamstwo" - mówił, co w przypadku jego samego brzmi trochę śmiesznie!

Stuhr zakpił sobie również z programu 500 plus: "Zawsze mam wątpliwość, czy stanę na wysokości zadania, czy usatysfakcjonuję publiczność. Dlatego zabraniam organizatorom i agentom mówić, ile kosztują bilety na mnie. Nie chcę wiedzieć, że ktoś wydał swoje "500+" tylko na mój występ". Żartowniś ze Stuhra nie ma co? 

kol/media