Portal Fronda.pl: W weekend w różnych miastach w całej Polsce odbyły się protesty przeciwko "Golgota Picnic". Uczestniczyło w nich nawet kilkanaście tysięcy osób. Jak Pan ocenia skalę tych demonstracji?

Andrzej Jaworski: Te protesty, który się odbyły miały i tak mniejszy zasięg, niż mogłyby mieć. Przede wszystkim dlatego, że informacja o odwołaniu "Golgota Picnic" kazała wielu osobom przyjać, że wszystko jest już załatwione, kolejne protesty nie są potrzebne. Z kolei, środowiska lewackie organizowały swoje akcje w ostatniej chwili, w dodatku ze środków publicznych. Mieli więc większe możliwości organizacyjne i łatwość w osiągnięciu swoich celów.

Ale organizatorzy demonstracji przeciwko "Golgota Picnic" też chyba nie mieli większych problemów?

Nie zgodzę się. Protestujący mieli problem, bo zgodnie z polskim prawem, możliwość zgłoszenia demonstracji odbywa się na trzy dni przed planowaną akcją. W wielu miejscowościach nie można było przygotować poważnej manifestacji, ponieważ nie chcieliśmy doprowadzać do łamania prawa.

Do zabezpieczania protestów zostały użyte duże siły policji. W kilku miejscach doszło jednak do przepychanek pomiędzy manifestującymi a funkcjonariuszami. Jak Pan ocenia działania policji?

Policja przede wszystkim nie reagowała wtedy, kiedy dochodziło do popełnienia przestępstwa. Uczestniczyłem w manifestacji w Gdańsku i sam przez megafon wzywałem policję, by zareagowała, kiedy łamane jest polskie prawo. Mam na myśli art. 196 Kodeksu Karnego, mówiący o obrażaniu uczuć religijnych. Obrońcy "Golgota Picnic" szydzili z chrześcijan, drwili, naśmiewali się... Robili to zresztą zgodnie z intencją samego Rodrigo Garcii, który wielokrotnie powtarzał, że jego celem jest obrażanie. Policja powinna w takiej sytuacji podejmować działanie, ale nie stawać w obronie tych, którzy łamią prawo. Wydawałoby się, że sprawa jest jasna ale jak się okazało, policja skupiła się jedynie na umożliwianiu łamania prawa przez ludzi obrażających innych.

Na jednym z filmów zamieszczonych w internecie widać, jak kilku mężczyzn rzuca się na dziewczynę, nakrywając jej głowę jakimś kocem i próbując poddusić. Policja nie zareagowała?

Prawdopodobnie w przywołanej przez panią sytuacji doszło do czegoś jeszcze gorszego. Wśród osób, które dopuściły się takiego zachowania mogli być także policjanci. Gdyby to się okazało prawdą, to byłby prawdziwy skandal.

Skąd takie przypuszczenia?

Z informacji, które później uzyskaliśmy wynika, że na sali znajdowało się dwóch policyjnych "tajniaków", którzy mieli ochraniać przedstawienie. Będziemy pytać o to, od kiedy tajni funkcjonariusze policji są delegowani do chronienia tego, co łamie prawo. To jednak nie jest na razie potwierdzone. Natomiast, ktokolwiek by to nie był, rzucając na ziemię protestującą dziewczynę, zakrywając jej głowę jakimś materiałem i dusząc ją, dopuścił się czegoś koszmarnego. To w ogóle nie powinno było się zdarzyć!

Komuś mogło zależeć na tym, aby protesty przebiegały burzliwie, aby coś się stało?

 Z pewnością była to próba sił. Środowiska lewackie chciały zobaczyć, na ile mogą sobie pozwolić i jaką będą miały ochronę policji. Na własne oczy widziałem (zresztą, mamy to nagrane), jak przedstawicielka "Krytyki Politycznej" wręcz rozkazywała policji, kogo ma wpuszczać na spektakl, jak ma się zachowywać. To kolejny skandal.

"Gazeta Wyborcza" w weekend poświęciła aż cztery ogromne strony na zamieszczenie tekstu scenariusza "Golgota Picnic". Jak Pa to ocenia?

Wystąpimy do prokuratury także przeciwko "Wyborczej", bo w dużej mierze to właśnie ona nakręca te wszystkie działania, przeciw którym protestujemy. Będziemy monitorować działania prokuratury w tej sprawie, nie będziemy bierni.

Dzisiejsza "Wyborcza", piórem Romana Pawłowskiego, porównuje "Golgota Picnic" do "Dziadów" Dejmka. "Kiedy w styczniu 1968 roku cenzura zdjęła spektakl z afisza pod pretekstem antyradzieckiego wydźwięku, w kilku miastach doszło do demonstracji studentów, które doprowadziły w konsekwencji do Marca'68 i przesilenia politycznego. Podobnie jak w przypadku "Golgota Picnic", chodziło wtedy nie tylko o przywrócenie spektaklu, ale szerzej – o wolność przekonań i prawo do ich wyrażania" – pisze Pawłowski. Pańskim zdaniem, to porównanie jest uzasadnione?

Oczywiście, że nie. Wydaje mi się jednak, że tu chodzi o coś zupełnie innego. "Gazeta Wyborcza" próbuje wywalczyć sobie prawo do wyśmiewania, obrażania przekonań religijnych katolików. O to jedynie chodzi "Gazecie". Proszę zauważyć, że nie mówimy tutaj o jakimś uznanym artyście, ale o pseudo-artyście, który ma nie po kolei w głowie. Garcia wprost mówi, że jego celem jest obrażanie, torturuje zwierzęta. Ma spaczoną psychikę. "Wyborcza" takie osoby stawia za wzór i daje im prawo decydowania o tym, co jest sztuką i na co mają być przeznaczane publiczne pieniądze. Rozumiem, że Adam Michnik nie widzi nic złego w topieniu chomików, dręczeniu homarów i obrażaniu chrześcijan.

Część środowisk katolickich oburza się, ale nie na "Golgota Picnic", ale na protesty "radykalnych bojówek katolickich" przeciwko spektaklowi. Niektórzy zarzucają Panu, że próbuje zbić polityczny kapitał na organizacji tych demonstracji...

Chciałbym powiedzieć tzw. środowiskom katolickim, że nieprzeciwstawianie się złu jest grzechem zaniechania, z którego kiedyś będą musiały się rozliczyć. Najgorsi są ci katolicy, którzy mówią, że są katolikami, a nie są w stanie zareagować, kiedy dzieje się zło, kiedy jest obrażany ich Stwórca, Kościół i hierarchowie.

Pan już otrzymuje w sieci rozmaite pogróżki. "Wykończymy Cię katolu", "Wiemy gdzie Twoja córka chodzi do szkoły"...

To oczywiste, że kiedy występuje się dość jednoznacznie i mocno, znajdują się osoby i środowiska, które z różnych względów próbują nas rozpraszać. Jesteśmy do tego przyzwyczajeni.

Zamierza podjąć Pan jakieś kroki ws. tych pogróżek?

Ponad rok temu po raz pierwszy zawiadomiłem prokuraturę o obrażających mnie wpisach w sieci. Postępowanie trwa do dziś...

Rozm. MaR