To, że zacietrzewienie polityczne parlamentarzystów potrafi zniekształcić sposób widzenia faktów, prowadząc wprost do ich fałszywego spostrzegania – nie jest dla mnie zaskoczeniem. Jak również to, że dla udowodnienia swojej tezy, godzącej w politycznych przeciwników, posługują się kłamstwem. Dziennikarze, na szczęście politykami nie są. Jakkolwiek mają własne poglądy polityczne, wymagamy od nich, aby przedstawiali fakty prawdziwie. Aby umysł nie pozwalał im podawać wiadomości, nie do końca sprawdzonych, gdyż wbrew temu co zakładają i w co tak chętnie wierzą, mogą stać się pasem transmisyjnym fałszywych informacji. Stać się mogą mimowolnymi siewcami nieprawdy.

A ponieważ nasz zawód nie na darmo nazywany jest zawodem zaufania społecznego obowiązują nas szczególne rygory prawdy i rzetelności. To zaufanie naszych odbiorców występuje w dwojakim znaczeniu. Czytelnicy, czy jacykolwiek inni nasi informatorzy mają do nas pełne zaufanie. Ufają nam, że gwarantujemy dochowanie tajemnicy wtedy, gdy ktoś udzieli nam jakiś ważnych informacji, prosząc nas jednocześnie, abyśmy nigdy przed nikim, w tym przed policją, prokuraturą i sądem nie wyjawili źródła swojej wiedzy. Co więcej, abyśmy nawet niechcący nie wprowadzili nikogo na ślad, który mógłby doprowadzić do ustalenia chronionej przez nas osoby. Nie wolno nam ich zdradzić także wówczas, gdy w wyniku różnych urzędowych procedur, albo wewnątrz redakcyjnych restrykcji, sami możemy doznać przykrych skutków odmowy ujawnienia naszego źródła informacji.

Zaufanie społeczne polega także na tym, że nasi odbiorcy nam ufają. Wierzą, że informacje, które podajemy są bez żadnej wątpliwości prawdziwe. Pod warunkiem oczywiście, że nie opatrujemy je znakami (kwantyfikatorami) prawdopodobieństwa lub znaków zapytania, czy wreszcie oczywistych wątpliwości. W związku z tak rozumianym zaufaniem społecznym, ciąży na nas spora odpowiedzialność – przekazywanie opinii publicznej tylko takich informacji, co do prawdziwości których nie mamy wątpliwości.

Tymczasem nie tak dawno, w jednym z programów telewizyjnych jeden z dziennikarzy, dając upust swojej niechęci do Prawa i Sprawiedliwości – pod tym względem upodabniał się do polityka - wytoczył zarzuty, które niestety są fałszywe. W swojej filipice, mającej ukazać jak to partia rządząca w Sejmie gnębi dziennikarzy mediów sympatyzujących z obecną opozycją, powiedział kilka bzdur, m.in., że tylko heroicznej postawie sejmowej opozycji, która w grudniu 2016 roku prowadziła walkę o obronę naszego zawodu pod hasłem „Wolne media”, dziś w Sejmie mogą przebywać dziennikarze.

Jeszcze bardziej zdumiała mnie informacja owego krytyka PiS, ujawniającego kolejny zamach na swobody dziennikarskie w Sejmie. – A teraz każą nam wymieniać przepustki do Sejmu na nowe, które będą pewnie utrudniały swobodne poruszanie się po Sejmie.

Otóż dziennikarz ten winien sprawdzić, dlaczego Straż Marszałkowska żąda od nas wymiany przepustek. Dowiedziałby się wówczas, że dzieje się to po to, abyśmy mogli poruszać się po nowym gmachu Sejmu, budowanym w tej chwili naprzeciwko starego budynku, gdzie kiedyś był parking. W nowo wznoszonej części Sejmu mieścić się będą komisje sejmowe i ich sekretariaty oraz inne biura. Obydwa gmachy stary i nowy będzie łączyło przejście podziemne, w którym będą zainstalowane tzw. śluzy, czyli bramki podobne jak wejścia do metra. Aby móc przechodzić z jednej części Sejmu do drugiej i nie wychodzić zewnątrz na ulicę, musimy mieć nowe przepustki, z odpowiednimi elektronicznymi kodami, które pozwolą nam otwierać nowe bramki, zainstalowane wkrótce w całym Sejmie.

W wymianie przepustek, nie o utrudnienie życia nam chodzi, lecz o ułatwienie.

Jerzy Jachowicz/sdp.pl