Polskie feministki odsłaniają swoje coraz bardziej zdemoralizowane, cyniczne i wulgarne oblicze. Najłatwiej można to zauważyć wtedy, gdy patrzymy na ich postawę wobec dzieci. Z jednej strony feministki publicznie "chwalą się" tym, że swoje dzieci zabiły, a z drugiej strony wykorzystują dzieci do promowania śmiertelnie wrogiej dzieciom ideologii. Szczytem przewrotności jest to, że usiłują uchodzić za specjalistki od... wychowywania dzieci.

 

W czasie ostatniej "manify", zorganizowanej 11 marca, polskie feministki do końca odkryły swoją twarz i zdemaskowały swoje ideologiczne cele. Już nie próbują ukrywać tego, że ich podstawowym celem jest walka z małżeństwem, rodziną i dziećmi za pomocą promocji rozpusty i niszczenia moralnej wrażliwości człowieka. Publicznie przyznają, że ich ideał to kobieta, która jest seksualną zabawką w ręku mężczyzny. To kobieta tak usłużna wobec mężczyzny, że gotowa zrobić wszystko, byle tylko nie sprawić temuż mężczyźnie żadnych kłopotów, a zwłaszcza, by nie musiał wychowywać dzieci, którym przekazał życie, ani płacić na nie alimentów. Ideałem feministek jest kobieta, która tak bardzo poświęca się dla mężczyzny, że zatruwa się antykoncepcją, czyli zbędnymi dla organizmu hormonami. Jeśli to nie wystarczy, to w swej trosce o dobre samopoczucie mężczyzny gotowa jest zabić jej i jego dziecko, byle tylko miał on "święty" spokój i mógł bezkarnie wykorzystywać kolejne kobiety. Żadna feministka nie sprzeciwia się dyskryminacji w sferze antykoncepcji. Żadna nie żąda w tej dziedzinie równouprawnienia według zasady: współżyjemy razem, a antykoncepcją zatruwamy się na przemian.

 

 

W konsekwencji powyższych dążeń do tego, by zredukować kobietę do roli seksualnego narzędzia w rękach egoistycznych i prymitywnych mężczyzn, feministki agresywnie walczą z każdą instytucją, a także z każdą grupą społeczną, która chroni kobiety przed krzywdą ze strony mężczyzn, w tym przed krzywdą seksualną. To właśnie dlatego za największego wroga feministki uważają Kościół katolicki, gdyż proponuje on kobietom i mężczyznom to, o czym marzy zdecydowana większość nastolatków, a mianowicie wzajemną miłość - wielką, wierną, czystą i płodną.

 

Wulgarne formy publicznej "debaty", jakimi posługują się obecnie polskie feministki, uzasadniają stwierdzenie, że nie jest to już jakieś środowisko ideologiczne czy polityczne, ale że jest to przede wszystkim prymitywna, wyuzdana, obleśna wręcz subkultura. Jaskrawym potwierdzeniem wulgarności i cynizmu feministek było wykorzystanie dzieci w ostatnim przemarszu "manify" ulicami Warszawy. Owe dzieci musiały oglądać plakaty z niecenzuralnymi napisami oraz z agresywnymi obrazami. Musiały też słuchać wystąpień feministek, które zajadle domagały się zabijania dzieci w fazie rozwoju prenatalnego. Dzieci zwiezione na "manifę" musiały słuchać krzyku kobiet, które deklarowały, że zabijanie dzieci to ich... prawo. Następnie niektóre z takich kobiet kazały dzieciom przecinać "pępowinę" łączącą społeczeństwo z Kościołem. Z tym Kościołem, który broni dzieci przed dzieciobójcami i demoralizatorami.

 

Najbardziej przewrotnym przejawem cynizmu wulgarnych i wrogich dzieciom feministek jest ich dążenie do decydowania o tym, w jaki sposób należy wychowywać dzieci. Feministkom nie chodzi oczywiście o wychowanie, a jedynie o manipulowanie jednym tylko wymiarem człowieka, a mianowicie jego seksualnością. Marzeniem feministek jest uczenie polskich nastolatków, a nawet jeszcze dzieci, tego, jak współżyć gdziekolwiek, z kimkolwiek i kiedykolwiek w taki sposób, który wyklucza przekazanie życia dzieciom. Feministyczna edukacja seksualna to uczenie dzieci, w jaki sposób wyeliminować następne pokolenie dzieci. Feministki mają prawo zakładać swoje szkoły feministyczne. Mają prawo zapisywać do tych szkół swoje dzieci, jeśli ich wcześniej nie zabiły. Mają prawo zachęcać innych rodziców do zawierzania swoich dzieci feministycznym szkołom. Nie mają jednak prawa ze swoim wyuzdaniem oraz z promowaną przez siebie cywilizacją śmierci wchodzić do normalnych szkół, do których normalni rodzice posyłają swoje normalne dzieci, które chcą kochać i być kochane, a nie ulegać demoralizacji - pisze ks. Dziewiecki.

 

JW/Nasz Dziennik