Wielu wieszczy dziś koniec Kościoła Katolickiego. Coraz więcej ludzi odchodzi od wiary, mówiąc, że w Boga wierzą, ale nie w Kościół. Katolicy popadają w przerażający marazm i nie potrafią już bronić największych wartości, które bezprecedensowo są dziś deptane przez innych. Co mamy zrobić w tej sytuacji? Jak ją zrozumieć? Na to pytanie odpowiada Wincenty Łaszewski, autor najnowszej książki „Exodus. 7 proroctw o Kościele” w której pokazuje, że prawdziwy katolik nie może tracić wiary w prawdziwy Kościół!

Wielu ludzi mówi o Kryzysie Kościoła, w taki sposób, że trudno pozbyć się złudzenia, iż stracili już w niego wiarę. I nie chodzi tu paradoksalnie o osoby z zewnątrz Kościoła, a z jego środka. Dlaczego wśród nas, chrześcijan jest teraz tyle lęku i pesymizmu?

Odpowiem pytaniem: Czy wielkość lęku i pesymizmu nie jest po prostu wypadkową jakości naszej wiary? Czy nie tu - w jakości wiary - powinniśmy szukać źródła pojawienia się wśród nas pesymizmu chrześcijańskiego?

Dziwny termin, prawda? To pojęcie, które nie istnieje! Chrześcijaństwo i pesymizm wzajemnie się wykluczają!

Czyli… w ludziach wierzących i lękowych istnieje oczywista sprzeczność! Albo nie wierzą naprawdę, albo tylko udają pesymizm. Innego rozwiązania tej sprzeczności nie ma.

Jeśli miałbym powiedzieć kilka słów więcej, zapytałbym: Ilu z tych „lękowych” traktuje swoją wiarę jak coś, co do czegoś zobowiązuje? Ilu z nich „jest” w Kościele? Najprostszy sprawdzian to odpowiedź na pytanie: Ilu tych z „chrześcijańskich pesymistów” chodzi choć co niedzielę na liturgię?

Takich ludzi, którzy nie są we wspólnocie Kościoła, a którzy uważają się za katolików jest dziś coraz więcej. Ci, co przez lata „niby byli” w nim byli, żyjąc gdzieś na jego obrzeżach, robią dziś krok „od” Kościoła i nagle znajdują się „poza” nim.

Proboszcz parafii, gdzie uczęszczamy na liturgię mówi o 4/5 katolików, którzy nie chodzą do kościoła. O kim rozmawiamy? O ludziach, którzy wierzą (i wierzę, że naprawdę wierzą!), ale są jak owce bez pasterza i nawet nie wiedzą, w co mają wierzyć! Jeżeli by chodzili co tydzień na mszę, to nawet jeśli nie będzie ich wychowywać kapłan (bo - jak nauczał Benedykt XVI nie jest dla ludzi światłem, które i oświeca, i ogrzewa) to powinna wychowywać ich liturgia i świadectwo innych uczestników.

Cóż - dodam z bólem: powinna, ale to twierdzenie znowu jest prawdziwe tylko w teorii.

ZOBACZ WIĘCEJ W NAJNOWSZEJ KSIĄŻCE WINCENTEGO ŁASZEWSKIEGO „EXODUS. 7 PROROCTW O KOŚCIELE”

My, świeccy, jesteśmy w sprawach wiary niekompetentni. Jesteśmy specjalistami w innych dziedzinach. Rzeźnik, sprzedawca, programista, nauczyciel fizyki czy profesor socjologii - oni nie są teologami! I jak w specjalistycznym sklepie liczymy na pomoc pracowników, tak i Kościół ma nam tę „teologiczną pomoc” zapewnić. Więcej - być świadkiem!

Kto do Kościoła nie chodzi, z całą pewnością żadnej pomocy nie otrzyma.

Pozostawiam na marginesie pytanie, czy chodzący ją otrzyma, bo owi klienci nawet tego nie sprawdzają - oni nie przychodzą. A ich wiedza jest fatalna. I tak oto chrześcijaństwo, które jest zaprzeczeniem pesymizmu (co nie wyklucza obecności w nim dramatu) staje się w tym ludziach siewcą lęku i pesymizmu. Ich wiara nie rozprasza lęku. Ona ją generuje.

Słowa Matki Bożej z Fatimy, że Jezus pragnie, by ludzie Ją lepiej poznali i pokochali, można spokojnie przenieść na teren naszej rozmowy: ludzie mają lepiej poznać swoją wiarę, pokochać Boga - żywego, nie abstrakcję czy wypadkową swoich wyobrażeń. Człowiek nie chodzący do kościoła, ale i chodzący do kościoła i nie spotykający zaangażowanych kapłanów lub nie umiejący wejść w głębię liturgii (a i tego trzeba się nauczyć) zaczyna widzieć problemy świata i Kościoła w świetle „swojej wiary”, która nie jest prawdziwa, rodzi w nim za to prawdziwy lęk.

Dochodzimy do sedna problemu. W Credo, które uczestnicy niedzielnej liturgii odmawiają co tydzień, są nie tylko słowa, że „wierzę w jednego Boga”, ale i że „wierzę w jeden, święty, powszechny i apostolski Kościół”. Czy rzeczywiście wierzymy w Kościół? Jeśli ktoś stracił w niego wiarę, niech nie wypowiada Wyznania wiary! Nie mówię: Niech zamilknie na te słowa, ale: Niech w ogóle nie mówi Credo! On jest już osobą niewierzącą, choć może sam o tym nie wie. Wierzy w Boga? Owszem, ale takiego, który nie uczynił Kościoła miejscem świętym, w którym dzieją się cuda, w którym rodzą się święci, gdzie czeka na godzinę narodzenia na ziemi Boże królestwo. Dla niego Kościół stał się instytucją, zakładem usługowym, kawałkiem tradycji… Gdy wokół Kościoła robi się szum, padają oskarżenia, ujawnia się szokujące fakty - taki człowiek zaczyna uważać, że w Kościele jest tyle zła, że nie minie pokolenie, a łódź Piotrowa zatonie…

Nie wie, że w Kościele jest też element Boski, więc - nieśmiertelny.

Jak z tego wysuwa wniosek? Trzeba się z Kościoła ewakuować, póki czas. Niedobrze być po tak mocno atakowanej stronie. Szkoda, że wielu uważa, że najlepiej przyłączyć się do atakujących.

Więc czy rozmawiamy o lęku i pesymizmie? Mam obawy, że o czymś innym: o decyzji opuszczenia Kościoła. Nie mówię o formalnej apostazji (choć i takie bywają). Mam na myśli masowe nieutożsamianie się ludzi z Kościołem. Już go nie bronią… Zaczęli go nawet atakować.

Ci ludzie chyba nigdy nie rozumieli, co to znaczy, że Kościół jest „jeden, święty, powszechny, apostolski”. Do wiadomości o skandalach w Kościele nie odniosą słów św. Jana Pawła II: „Ścięli kwiat, ale nie są w stanie powstrzymać wiosny”.

ZOBACZ NAJNOWSZĄ KSIĄŻKĘ WINCENTEGO ŁASZEWSKIEGO „EXODUS. 7 PROROCTW O KOŚCIELE”