Marek Jurek i Janusz Korwin-Mikke to politycy zupełnie różnych formatów. Ten pierwszy jest dystyngowanym i wyważonym człowiekiem, który byłby w USA uznanym i szanownym  konserwatywnym senatorem bądź kongresmenem. Jednak z powodu braku medialnej charyzmy nie stałby się nigdy twarzą takiego ruchu jak Tea Party. Z dokładnie tego samego powodu nie odniósł on po 2007 roku sukcesu w Polsce. Jurek nie przyjął do wiadomości, że nawet najszlachetniejsza idea potrzebuje jakiegoś atrakcyjnego opakowania, które jednak może w nadmiarze spowodować upadek polityka. Takim opakowaniem jest Janusz Korwin- Mikke. Człowiek ten wychował pokolenia wolnorynkowców i nauczył te społeczeństwo czym powinien być kapitalizm. Upowszechnił również w popkulturowy sposób idee Kisiela, które dzięki jego kwiecistej publicystyce i happeningom trafiały głównie do młodych ludzi.  I tego niewątpliwego wkładu w rozwój naszego kraju, nikt byłemu prezesowi UPR nie odbierze. Niestety wszyscy znają również wady Korwina. Reżyserowany ekscentryzm, szczery narcyzm i chęć bycia medialną gwiazdą przeważyły nad jego politycznymi zdolnościami. Przerost formy nad treścią i demagogiczne porównania niszczyły sympatie nie tylko do Korwina, ale również do słusznych idei, które głosił. Słusznie zauważył prof. Robert Gwiazdowski, który napisał: „Lubię Korwina jako felietonistę. Cenię Jego zjadliwość, zabójczą logikę, inteligencję i działalność publicystyczno-wydawniczą w okresie komuny. To lektury „Oficyny Liberałów” kształtowały mój liberalny światopogląd. Ale nie cenię Korwina jako polityka za działalność po 1989 roku. Nie widzę powodu, by wspierać jego inicjatywy polityczne, bo […] szkoda mi energii na działania, które sam Korwin skazuje na niepowodzenie. Co miałbym robić na Kongresie, podczas którego lider ruchu mieniącego się liberalno-konserwatywnym zaczyna swoje programowe wystąpienie od stwierdzenia, że „najlepszy czerwony, to martwy czerwony”? Głos Gwiazdowskiego nie jest odosobniony. Do tej pory trudno zrozumieć skąd brały się w środku kampanii wyborczej zabijające poparcie dla UPR-u wrzutki medialne o dzieciach niepełnosprawnych czy intelekcie kobiet. Ja skłaniam się ku tezie Rafała Ziemkiewicza z książki „Wkurzam salon”, w której mówił on o celowym i przemyślanym  działaniu Korwina, które miało go postawić zawsze na pozycji ekscentrycznego komentatora politycznego. Jednak w przypadku tak piekielnie inteligentnej i nieprzewidywalnej osoby jak Korwin może to być mylna diagnoza.  

 

Ja również wychowałem się na "Najwyższym Czasie!" i napisałem dla tego pisma kilka tekstów. Korwin-Mikke obok Cejrowskiego zrobił największe zamieszanie w mojej radiowej audycji, która dzięki niemu zdobyła wielu nowych słuchaczy. Wciąż przy urnie wyborczej odzywa się we mnie wolnorynkowiec, który głosuje zawsze na przegraną partię, która ma moralną rację. Ma to oczywiście dobre strony. Nigdy nie muszę się wstydzić za tych, którzy wybrałem, bowiem nie mają oni szansy się skompromitować na Wiejskiej. Jednak w tych wyborach nie będę mógł już ostentacyjnie zagłosować na kultowego Korwina. Kompromitacja jego Nowej Prawicy (jakich innych słów można użyć by opisać to co zdarzyło się z ugrupowaniem, które miało zebrać 15 proc. głosów w kraju?) i powolny zmierzch Prawicy Rzeczpospolitej oraz dryfowanie ku przepaści PJN-u pokazują, że nie ma w Polsce miejsca na prawicę inną niż ta, którą stworzył Jarosław Kaczyński. I nie można mieć o to pretensji do prezesa PiS. Każdy na początku lat 90. miał szansę przejąć stery po prawej stronie sceny politycznej. Wszystkie partie prawicowe były inwigilowane w III RP i wszystkie równo były miażdżone przez postępowe media. Jednak to Jarosław Kaczyński zjednoczył kanapowe partie i mimo swojego ciężkiego charakteru oraz makiawelizmu wygrał w spektakularny sposób wybory w 2005 roku. I mimo tego, że wieszczono mu wielokrotnie upadek to przeżył zarówno prawicowopodobny AWS jak i takie partie jak ZCHN czy LPR, która w pewnym momencie zgarnęło dwucyfrowe poparcie w wyborach do Parlamentu Europejskiego. „Nie lubiący go publicysta napisał, że jako jeden z niewielu chciał nie tylko rządzić, ale zmieniać Polskę. Często nierozumiany, antykomunizm traktował jako paliwo napędowe. Zamierzał przy jego pomocy odblokować gospodarkę, budować nowe inwestycje pasujące do demokracji i rynku. W walce o kolejne cele - główny to silne państwo broniące słabszych - używał drastycznego języka dawnej polityki, przekonany, że opisuje konflikty społeczne dzielące Polaków. Aż ich wystraszył w czasach, do których pasuje marketingowa papka. Dziś jedni przypisują mu minimalizm, inni grzebią jako ofiarę grzesznych marzeń. A on znów podnosi się i staje w ringu” - pisał biograf Kaczyńskiego Piotr Zaremba. Opis publicysty idealnie pokazuje dlaczego to Kaczyński i jego potencjalni następcy będą główną siłą konserwatystów w Polsce. Kaczyńskiemu udało się coś co nie udało się doktrynerom takim jak Jurek czy Mikke. Dotarł on do prostego obywatela i nauczył się grać na jego emocjach. Potrafił również dopasować swoje idee do zmieniających się okoliczności. A to w demokracji jest niezbędne. Kaczyński potrafił nie tylko odciąć się od establishmentu i postawić się w miejscu cywilizowanego trybuna „wykluczonych przez los”, ale również  przyciągnąć do siebie jak wybitnych intelektualistów jak prof. Krasnodębski czy prof. Legutko. Na dodatek jego partia dostała nowego wiatru w żagle (nie bójmy się przyznać, że niewyobrażalna tragedia smoleńska dała nowy mit założycielski więdnącemu PiS-owi) po 10 kwietnia. Jestem przekonany, że Jarosław Kaczyński wolałby na zawsze zejść ze sceny politycznej, by tylko odzyskać swojego ukochanego brata, jednak nie można zapominać, że prezes PiS jest pełnokrwistym politykiem, który musi dopasować się do bezwzględnych reguł gry tej drugiej najstarszej profesji świata. Jest oczywiście bardzo wiele powodów, dla których PiS odniósł jako jedyna partia taki  sukces  po prawej stronie „kradnąc prawicę”.  Mądrzejsi ode mnie ludzie już napisali wiele analiz na ten temat, więc nie zamierzam rozwlekać tej myśli.

 

Janusz Korwin-Mikke już zapowiedział, że walka trwa dalej i wciąż będzie trzecią siłą w Polsce. „Zapowiadałem, że będziemy walczyli o 10-15 proc. głosów. Jeśli tyle otrzymamy, a zostaniemy zarejestrowani w 22 okręgach – to po prostu wejdziemy do Sejmu” – pisze Korwin na swoim blogu i dodaje, że „za rok, gdy nadciągnie zapowiadany Prawdziwy Kryzys – będziemy gotowi do podjęcia wyzwania.”  Jednak są to tylko publicystyczne dywagacje, którymi Korwin-Mikke raczy nas od 20 lat. Dziś różnica jest taka, że nie będzie mógł powiedzieć, iż reżimowa telewizja nie dopuszcza go do głosu, bo z powodu braku podpisów w ogóle nie będzie mógł się pojawić w TV (nad czym boleję, bo nikt inny nie potrafi tak cudownie odkryć  „inteligencję” polskich posłów). Korwin myli się, że ugra cokolwiek na kryzysie finansowym. Jedyną dziś osobą, która może przejąć władzę po krachu na giełdzie i greckim wariancie w Polsce jest Jarosław Kaczyński, który jest lepszym populistą od kapitalisty w muszce. Zresztą wydaje się, że taki jest właśnie plan Kaczyńskiego na wybory w 2015 bądź przyspieszone w 2013 roku. I jest to całkiem spójny plan prezesa PiS.   


Marek Jurek powiedział naszemu portalowi, że jego porażka osłabia prawicę katolicką w Polsce. Działania PiS związane z obroną życia nienarodzonego kilka lat temu czy ostatnie decyzje o spychaniu na słabe miejsca list wyborczych pro-liferów z tej partii mogą potwierdzać słowa Jurka. Nie jest tajemnicą, że sojusz Kaczyńskiego z Radiem Maryja jest tylko taktyczny i prezes PiS szybko uwolni się w jakimś stopniu od tego balastu jak tylko pozwoli mu na to arytmetyka. „Polityka to gra pozorów” - mawiał Napoleon Bonapartę. Tej gry nie rozumieją w mediokracji tacy ideowcy jak Marek Jurek czy Janusz Korwin-Mikke. Ten ostatni niejednokrotnie wyrażał swój podziw dla Karola Maurycego de Talleyranda, który z pewnością byłby dziś najwybitniejszym demokratycznym władcą marionetek. „Kulawy diabeł” mawiał, że „człowiek obdarowany został mową po to, aby ukryć swoje myśli”. Niech ta maksyma będzie podsumowaniem tekstu o końcu realnej politycznej kariery Janusza Korwin-Mikkego. Marek Jurek natomiast ma szansę walczyć o cywilizację życia tylko jako lider skrzydła dużej konserwatywnej formacji politycznej. W końcu Tea Party to nie tylko gwiazdy w stylu Ricka Perry.

 

Łukasz Adamski