Włoski dziennik „La Repubblica” poinformował, że wywiad NATO ostrzegł państwa sojusznicze o wypłynięciu z rosyjskiej bazy podwodnego okrętu atomowego K-329 Biełgorod. Jest on w stanie przenieść nawet 6 pocisków „Posejdon”. To zdolne płynąć nawet do 10 tys. km drony podwodne, które przenoszą głowicę atomową o sile dwóch megaton. Wysadzona przy brzegu jest w stanie wywołać wielkie „radioaktywne tsunami”. Rosjanie chwalą się przy tym, że amerykańskie systemy obrony nie są w stanie wyśledzić „Posejdonów”, ponieważ emitują one mało ciepła i poruszają się bezgłośnie. Niedawno rosyjska propaganda straszyła Wielką Brytanię, że to właśnie za pomocą tych pocisków Rosja „zatopi” Wyspy Brytyjskie.

Biełgorod miał wpłynąć na wody Arktyki. Wedle doniesień „La Repubblica”, wywiad NATO uważa, iż dojdzie tam do „serii tajnych testów”.

Tymczasem prorosyjscy blogerzy wojskowi donoszą, że w stronę frontu na Ukrainie zmierza pociąg mający należeć do tajnej jednostki nuklearnej.

W jaki sposób NATO odpowiedziałoby na ewentualny atak jądrowy na Ukrainie? Eksperci wskazują, że Stany Zjednoczone nie chciałyby rozpocząć wojny nuklearnej, dlatego odpowiedziałyby za pomocą borni konwencjonalnej. Odpowiedź ta jednak byłaby druzgocząca dla armii Putina. Były szef CIA gen. David Petraeus przekonuje, że Sojusz Północnoatlantycki zniszczyłby wszystkie rosyjskie jednostki przebywające na Ukrainie, w tym na Krymie, a także rosyjskie okręty na Morzu Czarnym.

W ocenie specjalistów Kreml, zdając sobie sprawę, że byłoby to samobójstwo, nie zdecyduje się na wykorzystanie broni jądrowej, a kolejne ruchy są jedynie próbą zastraszenia wspierających Ukrainę państw.

Co jednak, jeśli Rosjanie rzeczywiście zdecydują się na to samobójcze posunięcie? Na łamach portalu rp.pl ekspert Broni Masowego Rażenia w Rządowym Centrum Bezpieczeństwa Florian Naumczyk wskazał, że kluczowy jest dostęp do tabletek z jodkiem potasu. Polski rząd już we wrześniu rozprowadził je do jednostek Państwowej Straży Pożarnej na terenie całego kraju.