Putin ogłasza mobilizację, lada chwila ogłosi aneksję części Ukrainy, wybucha Nord Stream 1. Czy zbliżamy się do jakiegoś przełomu? Czy Rosja może i czy jest zdolna by znów ruszyć do ataku?

Putin wykonał serię bardzo nerwowych i ryzykownych ruchów, szykuje kolejne, a to oznacza, że jest zdesperowany. I trudno się dziwić, bo plany, które sam pewnie uważał niedawno za genialne, ewidentnie wzięły w łeb. Stawia wszystko na jedną kartę, licząc, że zamydli tym oczy swoim rodakom, i wmówi im że czarne jest białe – czyli że wygrywają wojnę, podczas gdy w rzeczywistości dostają baty. I to nie tylko w sensie wojskowym, ale przede wszystkim politycznym i ekonomicznym. To zresztą jego jedyna szansa na przetrwanie u władzy. Natomiast co do ewentualnej nowej rosyjskiej ofensywy – moja odpowiedź jest negatywna. Rosja jest już bardzo osłabiona pod każdym względem, i w przewidywalnej perspektywie nie jest zdolna do skutecznego ataku konwencjonalnego na dużą skalę. Pozostaje jej blef i szantaże, a także sianie zamętu, by osłabić wsparcie Zachodu dla Ukrainy.

Kto Pana zdaniem odpowiada za wybuchy Nord Stream 1? Czy przychyla się Pan do teorii, że Rosjanie od początku przygotowali się na ewentualność wysadzenia w powietrze części gazociągu?

Nie można wykluczyć żadnej ewentualności co do sprawstwa tych wybuchów, pewne wydaje się tylko to, że nie były dziełem przypadku. Ale najwięcej przesłanek wskazuje na Rosję. Najprawdopodobniej Kreml zrozumiał, że te rury i tak są bezużyteczne, bo przekroczył granice, zza których nie ma już powrotu do normalnego handlu gazem z Europą. Dlatego uznał, że jedyne, do czego mogą się jeszcze przydać, to właśnie taka demonstracja. Po pierwsze, właśnie sianie zamętu. Po drugie, ostateczne uświadomienie Niemcom i całej Unii, że kryzys energetyczny tej zimy jest nieuchronny, a więc wymuszenie poprzez nacisk przerażonej opinii publicznej złagodzenie sankcji na Rosję, zarówno dotyczących eksportu ropy, jak i importu coraz bardziej deficytowych technologii. Po trzecie, sygnał, że żarty się skończyły – i następna w kolejce może być infrastruktura krajów natowskich. Notabene, komunikat został najwyraźniej odczytany, ale zadziałał nie tak jak chciała Moskwa – zamiast łagodzić sankcje, niektóre kraje natychmiast wprowadziły stany alarmowe. No i po czwarte, to okazja do zwalenia winy na Amerykanów, żeby można było wmawiać Niemcom i innym, że marzną przez tych wstrętnych Jankesów. To z całą pewnością nie było planowane z dużym wyprzedzeniem, ale stanowi wymyślony ad hoc plan ratunkowy, a dokładniej – jego element.

Czy te wybuchy, niezależnie od ich sprawców, mogą być wykorzystane przez Rosję jako karta przetargowa dla uruchomienia Nord Stream 2?

Nie. Z dwóch przyczyn. Pierwsza, techniczna, to fakt, że NS2 też uległ przecież uszkodzeniu i nie wiemy, czy w ogóle da się go naprawić, nawet gdyby była taka wola polityczna i pieniądze. Przyczyna druga: takiej woli nie widać na horyzoncie, pomimo dotychczasowych starań rosyjskiej agentury i różnych tak zwanych pożytecznych idiotów na Zachodzie (pożytecznych dla Kremla, rzecz jasna). Nord Stream 2 jest już martwym projektem. I bardzo dobrze. Ale jest martwy nie dlatego, że coś wybuchło i uszkodziło rurę – a dlatego, że Rosja napadła na Ukrainę, dopuściła się tam zbrodni wojennych na straszliwą skalę, że przy okazji pokazała się też dotychczasowym partnerom handlowym jako podmiot całkowicie niewiarygodny, irracjonalny, a przy tym pozbawiony dobrej woli i gotowości do kompromisów.

Jak odnosi się Pan do wpisu na Twitterze Radosława Sikorskiego, który został ochoczo nagłośniony przez propagandę rosyjską, a jego autor następnie zganiony przez Zachód?

Trudno ocenić tę wypowiedź – sugerującą, że to USA stoją za uszkodzeniem rurociągów – inaczej, niż jako pochopną, głupią i szkodliwą. No, chyba, że ktoś jest członkiem fanklubu Radosława Sikorskiego, ale ja nie byłem i nie jestem. Eks-minister, człowiek jednak rozpoznawalny i z jakimś tam przynajmniej formalnym autorytetem, przecież nie przypadkowy „pryszczaty Jasio” komentujący politykę w internetach, faktycznie zrobił wspaniały prezent rosyjskiej propagandzie. Mogę tylko dodać, że to nie pierwszy przypadek, gdy Sikorskiemu zdarza się coś palnąć, wbrew interesom swego kraju. Miewał tak jako polityk PiS, miewa też jako jedna z twarzy Platformy. Wątpię, czy potrafi się na starość zmienić, ale może chociaż inni nasi politycy zaczną po tej nauczce trochę bardziej uważać, i najpierw myśleć, a dopiero potem mówić albo pisać.

Czy uważa Pan, że mobilizacja może być początkiem końca Putina? Czy raczej, za wyjątkiem paru protestów, pozostali w kraju Rosjanie posłusznie pójdą w kamasze?

Początkiem końca Putina jest już ta wojna, którą rozpętał. Natomiast mobilizacja, ogłoszona wbrew wielu wcześniejszym zapowiedziom, a przy tym dramatycznie nieudolnie realizowana, to jeden z kamieni milowych procesu upadku kremlowskiej sitwy. Ale ten proces jest rozłożony w czasie, i po drodze będzie się jeszcze sporo działo. Protesty i masowe ucieczki za granicę jeszcze potrwają, acz raczej nie zatrzymają rozpędzonej machiny administracyjnej, więc w szeregi armii rzeczywiście stopniowo trafią dziesiątki i nawet setki tysięcy nowych żołnierzy. Źle wyszkolonych, albo i wcale. Bez motywacji. Fatalnie wyekwipowanych i zaopatrywanych, bo rosyjską logistykę diabli wzięli, przy pewnej pomocy Himarsów. Źle dowodzonych, zwłaszcza na najwyższych szczeblach, bo będący wojskowym ignorantem Putin chyba uwierzył, że naprawdę jest Piotrem I, i wtrąca się w decyzje operacyjne. To nie skończy się dobrze ani dla tych sołdatów, ani dla Rosji. Analogie do przebiegu I wojny światowej są moim zdaniem uprawnione – skutki śmierci, ran lub demoralizacji, czyli tego wszystkiego, czego masowo doświadczyli wtedy Rosjanie w okopach, mogą łatwo stać się detonatorem rozpadu państwa, a przynajmniej daleko idącej zmiany władzy.

Pojawiły się pogłoski o ogłoszeniu mobilizacji na Białorusi. Zostały natychmiastowo zdementowane przez tamtejsze władze. Czy uważa Pan, że mobilizacja na Białorusi to prawdopodobny scenariusz?

Nie zdziwiłby mnie. Alaksandr Łukaszenka jest zapewne pod dużą presją Putina, by wesprzeć Rosję militarnie. I faktycznie, armia białoruska, gdyby włączyła się do walki przeciwko Ukrainie, bardzo skomplikowałaby sytuację Kijowa. Ale Baćka jest zbyt cwany, by pochopnie się na to decydować, czyli stawiać na konia, który nie tylko przegrywa bieg, lecz w dodatku wyraźnie kuleje. Będzie więc, jak przypuszczam, grać na zwłokę. Bezpośredni udział Białorusi w wojnie to dalsza i moim zdaniem dość mglista perspektywa, natomiast już samo ogłoszenie mobilizacji mogłoby być elementem nacisku na Ukraińców, zmusiłoby ich do zamrożenia części sił na północnej granicy, więc dałoby pewne korzyści strategiczne i operacyjne także Rosjanom, bez ponoszenia przez Mińsk nowych, znaczących strat politycznych czy gospodarczych w relacjach z Zachodem. Przy czym, tamtejszy dyktator może uznać, że dodatkowo zyska na tym wewnętrznie – w końcu, w obliczu spodziewanego cały czas buntu, będzie miał w koszarach więcej wojska i przy okazji więcej młodych ludzi pod ścisłą kontrolą. A ewentualnej mobilizacji nie uzasadni oczywiście agresywnymi zamiarami względem Ukrainy, lecz rzekomym zagrożeniem białoruskiej suwerenności przez Polskę, Litwę i NATO. Propagandyści będą mieć używanie.

Dziękujemy za rozmowę.

Dr Witold Sokała fundacja Po.Int, thinkzine Nowa Konfederacja, zastępca dyrektora Instytutu Stosunków Międzynarodowych i Polityk Publicznych Uniwersytetu Jana Kochanowskiego w Kielcach.

Specjalizuje się w zagadnieniach polityki bezpieczeństwa europejskiego, wyzwań i zagrożeń asymetrycznych (w tym terroryzmu i migracji) oraz walki informacyjnej i studiów strategicznych. Jest autorem, redaktorem i współredaktorem kilkudziesięciu prac naukowych z tego zakresu, w tym monografii: „Polityka bezpieczeństwa na Starym Kontynencie” (Wyd. Adam Marszałek, Toruń 2010) oraz „Asymetria i hybrydowość – stare armie wobec nowych konfliktów” (Wyd. Biura Bezpieczeństwa Narodowego, Warszawa 2011).