Obrońcy neutralności światopoglądowej, albo tropiciele przejawów religijności wszelakiej w życiu publicznym znów dopatrzyli się niemal przestępstwa. Wojciech Maziarski w podręczniku swojej córki dla klas szóstych „Jutro pójdę w świat" Hanny i Urszuli Dobrowolskich znalazł informację, która bardzo go zezłościła: „Niedziela w języku łacińskim to Dies Dominica, czyli dzień Pański, a jeśli Pański, to Boży, a zatem najlepszy z możliwych. Skoro tak, to warto, abyśmy się zastanowili, jak powinno wyglądać nasze świętowanie niedzieli". Bo to skandal, żeby w świeckiej szkole takich rzeczy uczyli. Szkoła ciągle jeszcze pozostaje placówką publiczną, a nie świecką, więc z podręcznika korzystają nie tylko tolerancyjni wyznawcy neutralności światopoglądowej, ale tez katolicy, a przypominanie o istocie niedzieli w coraz bardziej laicyzującym się społeczeństwie na pewno nie zaszkodzi.

Niedziela to dla osoby ochrzczonej, wierzącej dzień inny niż pozostałe. To dzień święty. Dzień, w którym najważniejsze miejsce zajmuje msza święta. Jest czas na spacer, wspólny obiad. Bycie razem i bycie z Panem Bogiem.

Zdaniem Wojciecha Maziarskiego lekcja na temat świętowania niedzieli jest szkodliwa wychowawczo. „Co mają myśleć dzieci pracujących rodziców, którym wmawia się, że praca w niedzielę jest czymś złym? Czy wracając w niedzielę z redakcji, mam się przed dziećmi kajać? A czy dzieci, których rodzice robią w niedzielę zakupy, mają się teraz za tych rodziców wstydzić?” – pyta retorycznie dziennikarz „Gazety Wyborczej”.

Przez wiele lat jako dziennikarka pracowałam w niedzielę, zajmowanie się sprawami Kościoła takiego zaangażowania wymaga. I powiem szczerze, nie był to dobry czas dla naszej rodziny. Moja córka wiele by wtedy dała, żeby mama była w domu. Fajnie być z tatą, ale brak mamy w niedzielę był naprawdę odczuwalny. Podobnie jak brak taty, kiedy ten w niedzielę wyjeżdża. Szkoda mi było tych niedziel, w końcu zmieniłam pracę. Tak, właśnie dla dziecka i dla mężą, żeby po kościele nie gnać do redakcji, tylko pobyć razem.

Doskonale rozumiem, że trzeba czasem iść w niedzielę do pracy. Są zawody, które tego wymagają – lekarz, policjant, dziennikarz. Lista jest długa. Ale czy wszystkie? Czy rzeczywiście panie sklepowe, kasjerki itp. muszą w niedzielę zostawiać swoje rodziny, bo komuś w pozostałe sześć dni tygodnia nie chce się zrobić zakupów, albo dla zabicia czasu (ileż można siedzieć w domu z dziećmi), ktoś idzie poszwendać się po centrum handlowym. Tu coś kupi, tam coś zje i parę godzin minie. Tak, trzeba uczyć dzieci, że czas dla rodziny jest potrzebny. Właśnie w niedzielę. Dzień święty. Dzień Pański.

Tyle że to jawna dyskryminacja, a szkoła publiczna (proszę, nawet już nie świecka) ma – według Wojciecha Maziarskiego – uczyć przede wszystkim tolerancji: „Jedni z nas chodzą do kościoła, inni uprawiają sport, a jeszcze inni robią zakupy albo pracują; mamy różne modele życia, ale żaden z nich nie jest ani lepszy, ani gorszy od pozostałych". Tolerancji zgodnie z zasadą neutralności światopoglądowej. Przypominanie o istocie niedzieli jest już bowiem indoktrynacją.

A czy indoktrynacją nie będzie przypadkiem zamieszczanie w podręczniku do matematyki dla IV klasy szkoły podstawowej serduszek Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy? No tak, takie serduszka, małe, czerwone, to można. Wszak to symbol nowej świeckiej religii, opartej na tolerancji i słynnym „róbta, co chceta” właśnie.

Małgorzata Terlikowska