Warto przypomnieć tekst, który pojawił się w 2011 roku w kwartalniku "Fronda" poświęcony podobieństwu systemu politycznego Donalda Tuska i Platformy Obywatelskiej z systemem Władimira Putina. Czytając ten tekst, chociaż zmieniły sie role głównych bohaterów (Kopacz zamiast Tuska) to jednak wszystko zostało po staremu, a co najbardziej upiorne niektóre tezy Aleksandra Bocianowskiego zostały zmaterializowane, jak choćby szczucie i atak na opozycję czyli PiS. Przeczytajcie ten tekst uważnie!

***

Obserwując sytuację w Polsce, Maksim Samorukow, jedna z gwiazd rosyjskiego Internetu, założyciel i redaktor portalu Slon.ru, przeżył déja vu. Jego zdaniem system stworzony przez Donalda Tuska w Polsce w sposób doskonały przypomina model skonstruowany w Rosji przez Władimira Putina. Chodzi o wykreowanie „idealnej partii władzy”, która dzięki marketingowi politycznemu oraz monopolowi w mediach państwowych i prywatnych sprawuje bezalternatywne rządy.

Samokurow pisze, że formuła Platformy Obywatelskiej to niemal dokładne odwzorowanie partii Jedna Rosja. Gdy słyszy twierdzenia Tuska, że PO jest partią nowego typu, która nie należy ani do lewicy, ani do prawicy, ale „jest miejscem dla wszystkich, którzy chcą dobrze służyć Polsce”, to ma wrażenie, jakby słuchał Władimira Putina mówiącego o Ogólnonarodowym Froncie Narodowym. Dzięki takiemu zabiegowi w ugrupowaniu Władimira Władimirowicza mogą się odnaleźć zarówno prawosławni konserwatyści, jak i przepełnieni nostalgią za dawnym reżimem komuniści.

Podobną formułę przybiera Platforma Obywatelska, w której jest miejsce i dla Jarosława Gowina, i dla Danuty Hübner, i dla Jacka Żalka, i dla Marka Borowskiego (choć już dziś nie ma w PO ani Gowina ani Żalka- przy. Red.). Samokurow pisze: „Jeśli jesteś przeciwnikiem małżeństw homoseksualnych, głosuj na Platformę. Wszak to jej nabożni posłowie niedawno zapowiedzieli, że zrobią wszystko, by Sejm nie przyjął ustawy o legalizacji homoseksualnych związków. A jeśli do szczęścia brak ci legalizacji małżeństw homoseksualnych, to i tak głosuj na Platformę. Dlatego że jej postępowi posłowie walczą o przyjęcie ustawy o legalizacji związków osób tej samej płci”. Sprzeczność? Gdyby chodziło o realizację konkretnego programu czy wcielanie w życie określonych idei – to z pewnością. Ale tu nie chodzi o żaden program czy jakieś idee, tylko o władzę. Dlatego ani Tusk, ani Putin nie martwią się, że głoszą rzeczy wzajemnie się wykluczające. Osłona medialna, z której korzystają, wyklucza zresztą jakąkolwiek dociekliwość dziennikarzy.

Rosyjski publicysta zauważa, że dysponując apanażami wynikającymi ze sprawowania władzy, zarówno partia Tuska, jak i partia Putina przekupują opozycyjnych polityków i z prawej, i z lewej strony, przyciągając ich do siebie. „Słownictwo używane przez PO do pozyskiwania opozycjonistów przypomina retorykę Jednej Rosji”, pisze Samokurow, omawiając transfery Bartłomieja Arłukowicza i Joanny Kluzik-Rostkowskiej do Platformy.

Chociaż obecna ekipa rządząca w Rosji wywodzi się z KGB i ma możliwość nieograniczonego korzystania z zasobów resortów siłowych, to jednak w praktyce odwołuje się do nich nader rzadko. Uciekanie się do przemocy to ostateczność, po którą drużyna Putina na masową skalę właściwie jeszcze nie sięgnęła. Istotą sprawowania władzy przez Kreml pozostaje zarządzanie emocjami. Służy temu zjednoczony front mediów pracujący na rzecz partii władzy. Najbardziej wpływowi dziennikarze telewizyjni i radiowi nie udają nawet swojego obiektywizmu, podlizując się Putinowi i bezlitośnie szydząc z wszelkiej opozycji. Na karierę medialną mogą liczyć tylko ci celebryci, którzy akceptują i popierają linię jedynej słusznej partii. Samokurow zauważa, że na sukces zarówno Jednej Rosji, jak i Platformy Obywatelskiej pracują gwiazdy ekranu i sportsmeni. To oni stwarzają wrażenie, że ugrupowania rządzące obecnie w Moskwie i Warszawie to jedyne siły polityczne, na które może głosować człowiek uważający się za inteligentnego, rozsądnego i nowoczesnego.

I w Rosji, i w Polsce głównym atutem partii władzy jest osoba przywódcy. Komentatorzy piszą, że o zwycięstwie PO w ostatnich wyborach zadecydowała osobista popularność Donalda Tuska. Podobnie dzieje się w Rosji, gdzie cała strategia wyborcza opiera się na promowaniu osoby Władimira Putina. W obu przypadkach obraz przywódców wykreowany został przez bardzo precyzyjną politykę wizerunkową. To charakterystyczne, że żadne błędy i porażki partii władzy w sferze ekonomicznej czy społecznej nie obciążają obu tych liderów. Oni są jakby ponad tymi problemami, za które odpowiadają co najwyżej konkretni ministrowie czy urzędnicy. Tusk i Putin jeżdżą po kraju, pochylają się z troską nad niedolami prostych ludzi (choć „spontaniczne przyjęcia” u zwykłych obywateli są w obu przypadkach starannie wyreżyserowane) i obiecują wyciągnąć konsekwencje. Kiedy trzeba, obaj potrafią ostro zrugać winnych. Połajanka, jaką Tusk urządził Otwartym Funduszom Emerytalnym, jako żywo przypominała awanturę zrobioną przez Putina Olegowi Deripasce. Marsowa mina polskiego premiera przywodziła wówczas na myśl zmarszczone czoło gospodarza Kremla.

Ten model sprawowania przywództwa przypomina rolę cara, który stoi jakby ponad doraźną polityką, ale daje ludziom poczucie bezpieczeństwa, spokoju i stabilizacji. Otacza go aura apolityczności, a on sam apeluje, by nie robić polityki, unikać sporów i budować przyszłość. Nie oznacza to wcale miękkości – i Tusk, i Putin wykreowani zostali w mediach na twardzieli: pierwszy grozi kastracją pedofilom i wypowiada wojnę kibolom, drugi obiecuje ścigać terrorystów nawet w kiblu. Obaj prezentują się też jakouprawiające czynnie sport – jeden gra w piłkę nożną, a drugi jest judoką. Obaj mogą liczyć też na bezgraniczne uwielbienie swoich współpracowników, o czym świadczy choćby wypowiedź Sławomira Nowaka, że Tusk jest dotkniętym przez Boga geniuszem. Z podobnych laudacji pod adresem Putina można by zebrać całą książkę.

Bezkrytycyzm mediów wobec władz sąsiaduje w Rosji z praktyką zohydzania opozycji i okazywania jej jawnej pogardy. To demonstracja siły, która ma zastraszyć potencjalnych przeciwników Kremla. Oprócz opozycji realnej istnieje także „opozycja wydmuszkowa”, która zawsze może liczyć na wyrozumiałość mainstreamowych mediów. To przede wszystkim Liberalno-Demokratyczna Partia Rosji Władimira Żyrynowskiego, która od początku swego istnienia zawsze najgłośniej krytykowała władze, ale w kluczowych głosowaniach nigdy nie opowiedziała się przeciwko rządzącym. Jej zadanie polegało na odwracaniu uwagi opinii publicznej od istotnych spraw przez epatowanie skandalami oraz kanalizowaniu niezadowolenia społecznego w formach kontrolowanych przez władze. Taką „wydmuszką” Platformy Obywatelskiej wydaje się być dzisiaj Ruch Palikota, wywołujący wciąż nowe spory na scenie politycznej, lecz w sumie bezpieczny dla PO.

Zarządzając emocjami, ekipa Putina buduje swoistą wspólnotę strachu, przestrzegając przed groźbą powrotu do koszmarnej przeszłości. Tą minioną traumą, która nigdy nie powinna powrócić, nie są jednak dekady komunizmu, lecz okres „wielkiej smuty”, jak zwykło się nazywać rządy Borysa Jelcyna. Podobnym „dyżurnym koszmarem” Platformy Obywatelskiej są dwa lata rządów Prawa i Sprawiedliwości, zwane okresem IV RP. Tak jak Putin gwarantuje, by nigdy nie powróciło widmo „strasznych lat dziewięćdziesiątych”, tak samo władza Tuska jest rękojmią, że nie powtórzą się już nigdy rządy PiS-u.

Podobieństw między partiami władzy w Polsce i Rosji odnaleźć można znacznie więcej: sprowadzenie demokracji do czystej fasady (polski Sejm coraz bardziej przypomina pod tym względem rosyjską Dumę, zamieniając się w maszynkę do głosowania, podczas gdy rzeczywiste decyzje zapadają gdzie indziej), niechęć do stawienia czoła i rozliczenia komunistycznej przeszłości, ukręcanie głowy i zamiatanie pod dywan wszelkich afer z udziałem przedstawicieli władzy.

W swej polityce wewnętrznej ekipa Putina zazwyczaj nie musi uciekać się do stosowania siły, ale tylko dlatego, że rosyjski lud ma świadomość istnienia owej siły i jej gotowości do uderzenia. To rodzi strach przed władzą i tłumi w zarodku chęć oporu. Dlatego – na co zwracają uwagę socjologowie z Analitycznego Centrum Jurija Lewady w Moskwie – wyniki opozycji są zawsze w sondażach niedoszacowane, gdyż jej zwolennicy boją się przed ankieterami ujawniać swoje prawdziwe sympatie polityczne i preferencje wyborcze. Ten sam mechanizm ukrywania własnych poglądów (i związanego z tym niedoszacowania w badaniach opinii publicznej) pojawia się także w Polsce w przypadku sympatyków PiS-u. Czy nie przyznają się oni do swych rzeczywistych preferencji z powodu strachu?

Pewien mój znajomy, który po ośmiu latach pobytu za granicą wrócił do Polski, wyznał mi, że tym, co go najbardziej uderzyło po powrocie, była panująca w kraju atmosfera strachu przed ujawnieniem swych poglądów. Opowiadał, jak odwiedził w szpitalu chorą znajomą i w którymś momencie rozmowa zeszła na tematy polityczne. Znajoma ściszyła wówczas głos, rozglądając się z obawą wokół. Okazało się, że była zwolenniczką PiS-u, lecz bała się, iż mogą dowiedzieć się o tym lekarze, pielęgniarki lub pozostali pacjenci.

Oczywiście, można jej reakcję składać na karb strachu przed utratą twarzy w oczach innych, gdyż głosowanie na partię Jarosława Kaczyńskiego przedstawiane jest w mediach jako synonim obskurantyzmu, zacofania i obciachu. Lęk przed wykluczeniem towarzyskim to jednak za mało. Dochodzi do tego autentyczny strach przed narażeniem się władzy. Wzmacniają go takie wydarzenia, jak: wkroczenie na wniosek prokuratury ekipy ABW do prywatnego mieszkania 24-letniego blogera, który założył stronę internetową antykomor.pl, gdzie ośmielał się zamieszczać dowcipy z urzędującego prezydenta; wszczęcie śledztwa przeciwko grupie kibiców Jagiellonii Białystok, którzy mieli czelność wywiesić transparent z napisem „Donald ma Tole”, godzący w dobre imię premiera Tuska; skazanie przez sąd pierwszej instancji 19-letniego ucznia technikum na 10 miesięcy więzienia w zawieszeniu na 3 lata za wymalowanie na murze szkoły antyrządowego napisu; ukaranie pracownicy Urzędu Skarbowego w Sosnowcu tylko za to, że wzięła udział w wiecu Jarosława Kaczyńskiego. Dokładnie ten sam model izolowania opozycji od społeczeństwa testowany jest od lat przez reżim Władimira Putina.

Jeśli któryś z pracowników sfery budżetowej odważy się publicznie poprzeć PiS, może liczyć się z tym, że zostanie zwolniony. Jeśli jakiś przedsiębiorca zaangażuje się zbyt mocno w popieranie opozycji, partia władzy ma do dyspozycji 47 różnych instytucji kontrolnych, którymi może wpędzić krnąbrnego biznesmena w poważne tarapaty (przy obowiązującym obecnie systemie uznaniowości urzędów skarbowych, przypominającym raczej standardy rosyjskie niż zachodnioeuropejskie, nie jest o to wcale trudno). Nękanie SKOK-ów przez układ rządzący jest najlepszym przykładem odstraszającym skutecznie biznes od kontaktów z PiS-em.

Na to wszystko nakłada się nadaktywność spec-służb w kontrolowaniu obywateli, co zbliża Polskę bardziej do Federacji Rosyjskiej niż Unii Europejskiej. Niedawny raport przygotowany przez Komisję Europejską w Brukseli stwierdza, że Polacy są najbardziej inwigilowanym przez służby specjalne narodem na naszym kontynencie. W 2010 roku funkcjonariusze podlegli Donaldowi Tuskowi założyli 1,3 miliona podsłuchów telefonicznych obywatelom 38-milionowej Polski. Dla porównania: w 80-milionowych Niemczech w tym samym czasie założono aż 32 razy mniej podsłuchów (kiedy

w Polsce rządził PiS podsłuchów było trzy razy mniej niż obecnie). Niemal równolegle z raportem brukselskim w Warszawie ukazało się oświadczenie Naczelnej Rady Adwokackiej protestujące przeciw praktykom obecnych władz. Rada alarmuje, że służby specjalne podległe PO zakładają podsłuchy adwokatom i dziennikarzom, naruszając w ten sposób tajemnicę zawodową tych profesji. Tego typu praktyki, nie mające precedensu w krajach Europy Zachodniej, są działaniami rutynowymi w systemie zarządzanym przez Władimira Putina i jego towarzyszy z FSB. W Rosji nie spotykają się jednak z żadną reakcją – poza zwyczajowym protestem Komitetu Helsińskiego, z którego opinią nikt się w Moskwie nie liczy. Podobna reakcja na oświadczenie Naczelnej Rady Adwokackiej miała miejsce w Polsce – głośno zaprotestowała jedynie Helsińska Fundacja Praw Człowieka, nie było natomiast ani potępienia medialnego, ani odzewu społecznego.

Wiąże się z tym kolejne podobieństwo w realiach życia społecznego między Polską a Rosją. Otóż od kilku stuleci polityka w tych dwóch miejscach oparta jest na zasadzie klientelizmu, czyli relacji między patronem a klientem. Partia władzy w obu tych krajach dysponuje ogromnymi zasobami, które wykorzystywane są do zdobywania poparcia. Jan Filip Staniłko pisze o PO, że „w tzw. terenie objęła ona ochroną różne układy lokalne, przejmując w tej dziedzinie rolę dawnego SLD i stając się czymś na podobieństwo gierkowskiego PZPR. Nie warto nawet wspominać absolutnego niemal poparcia mediów. Warto natomiast uświadomić sobie skalę zasobów materialnych. Setki tysięcy miejsc pracy w urzędach i spółkach, centralnych i samorządowych, 70 mld zł na inwestycje, do których ustawia się w przetargach tysiące przedsiębiorstw, wreszcie dotacje unijne, które można otrzymać, ale też i można niekiedy nie otrzymać, w zależności od jednoosobowej decyzji marszałka województwa albo decyzji minister rozwoju regionalnego. Wszystko to daje partii rządzącej gigantyczne przełożenie na poparcie wielkiej klienteli wyborczej. Ale jednocześnie kompletnie paraliżuje, gdy chodzi o reformy”.

Są też jeszcze samorządy, dzięki którym – jak pisze Staniłko – „PO jest dziś największą agencją pośrednictwa pracy w Polsce, a także 40 mld inwestycji, które w połączeniu z 30 mld inwestycji centralnych dają jej gigantyczną klientelę wyborczą”. Korzystając dokładnie z tego samego mechanizmu partia Putina kupuje sobie poparcie w Federacji Rosyjskiej.

Tego rodzaju model sprawowania władzy, z jakim mamy do czynienia zarówno w Rosji, jak i w Polsce, jest możliwy jednak tylko dzięki istnieniu biernej społeczności o charakterze postkolonialnym.

Polacy często demonstrują wobec Rosjan poczucie swej cywilizacyjnej wyższości, śmiejąc się ze swych wschodnich sąsiadów i twierdząc, że to, co się dzieje u nich pod rządami Putina, u nas nie byłoby możliwe. Cóż. Wypada w tym miejscu tylko zacytować Mikołaja Gogola: „Z czego się śmiejecie? Z samych siebie się śmiejecie”.

Aleksander Bocianowski

Artykuł pochodzi z kwartalnika Fronda nr. 61/2011