Skoro legalne są związki jednopłciowe, to czemu nie poligamia?

Hamza Piccardo, jeden z liderów społeczności muzułmańskiej we Włoszech stwierdził, że skoro uznaje się tam związki cywilne osób jednej płci, to nie ma powodu odmawiać prawnej ochrony związkom poligamicznym.

Prawo o neutralnych płciowo (genderowo) związkach cywilnych, czyli dopuszczalnych także dla osób tej samej płci weszło w życie we Włoszech 5 czerwca 2016 r. Daje ono tym związkom większość uprawnień przysługujących małżeństwom z wyjątkiem adopcji dzieci. Ograniczenie to trzeba jednak traktować wyłącznie jako tymczasowe, mydlące opinii publicznej oczy ustępstwo na drodze do pełnego zrównania praw takich związków z normalnymi, prawdziwymi małżeństwami. Nie bójmy się przy tym używać zakazanego, wybitnie niepoprawnego politycznie (czytaj: niepoprawnego lewacko) słowa "normalne".

Drogę przez związki cywilne do homo-pseudo-małżeństw pokazują fakty dokonane. Na przykład przed wprowadzeniem w 1999 r. takich związków we Francji (tzw. PACS - Pacte civile de solidarité - obywatelska umowa solidarności) ich zwolennicy zapewniali, że nie doprowadzą one do jednopłciowych "małżeństw". W roku 2013 wprowadzono jednak tzw. Prawo Taubira (od nazwiska jego promotorki minister sprawiedliwości Christiane Toubira), które zalegalizowało homo-pseudo-małżeństwa z prawem do adopcji dzieci włącznie. Jeszcze bardziej niż fakty dokonane o chęci legalizacji homo-pseudo-małżeństw świadczą deklaracje ideologów gender-queer, liderów ruchu LGBTQ, a przede wszystkim jak najbardziej mainstreamowych polityków rządzących w wielu krajach Zachodu, którzy prawo do zawarcia "małżeństwa" każdego z każdym uznają za "prawo człowieka".

Komentując to nowe włoskie prawo Hamza Piccardo, założyciel Unii Społeczności Muzułmańskich, organizacji reprezentującej różne środowiska muzułmańskie we Włoszech udostępnił na facebooku fotografię mera Mediolanu z parą gejów świętujących właśnie zawarty związek i uzupełnił wpisem:

"jeśli to tylko kwestia praw obywatelskich, to poligamia jest prawem obywatelskim".

Wypowiadając się później w telewizji stwierdził, że

"Ja i miliony ludzi nie zgadzamy się na związki homoseksualne, jednak jest to legalne, więc respektujemy je. Ci, których one dotyczą są mniejszością, tak jak poligamiści. Społeczeństwo jako całość może zaakceptować każdego."

Piccardo ma niewątpliwie rację. Jeśli sankcjonuje się prawnie taką aberrację jak związki homoseksualne oparte na sprzecznych z naturą zaburzonych skłonnościach seksualnych, to dlaczego nie zalegalizować jak najbardziej naturalnego wielożeństwa?  O względach moralnych nie wspominam, gdyż wprowadzający homozwiązki promotorzy queer-seksualnej rewolucji za swój główny cel mają właśnie obalenie moralności obowiązującej do niedawna w cywilizacji europejskiej. Potem w typowy dla lewicy sposób dziwią się, że ich idee mają konsekwencje. Na przykład takie, że naruszenie dotychczasowej definicji małżeństwa i sofistyczne wywijanie "prawami obywatelskimi" tak jak to czyni np. genderystowski Sąd Najwyższy USA, otwiera drogę do dowolnej manipulacji pojęciem małżeństwa w nieoczekiwanych dla nich kierunkach.

Takie ukazanie konsekwencji genderystowskich idei ich zwolennikom powoduje spory zamęt w ich umysłach. Debora Serracchiani, zastępczyni przewodniczącego rządzącej Partii Demokratycznej skomentowała słowa Piccardo kuriozalnym stwierdzeniem: 

"Stulecia walki o prawa kobiet nie mogą być tak po prostu odstawione na bok".

Trudno powiedzieć jaką walkę miała na myśli lewacka polityczka, skoro monogamiczne małżeństwo obowiązywało już starożytnym Rzymie, co rzecz jasna nie uległo zmianie w epoce chrześcijańskiej. O monogamię jako przejaw równouprawnienia kobiet nie trzeba więc było w Italii walczyć, bo była tam oczywistością od ponad dwóch tysięcy lat. We wszystkich krajach Europy była oczywistością najpóźniej z chwilą przyjęcia przez nie chrześcijaństwa, zatem w przypadku Polski od 1050 lat. 

Zwyczajnie śmieszne jest odwoływanie się przez Serracchiani do wszystko-jedno-jakich stuletnich tradycji, kiedy zmiata się na bok liczącą nie setki, a tysiące lat definicję małżeństwa jako związku kobiety i mężczyzny, definicję bardziej powszechną, oczywistą i niepodważalną niż monogamia, nie tylko w starożytnej, średniowiecznej i nowożytnej Italii, ale także w niezliczonych innych (żeby nie powiedzieć: wszystkich) cywilizacjach i kulturach,  oprócz wkraczającej coraz dalej w obłęd współczesnej Cywilizacji Zachodniej).

Wypowiedź Serracchini jest tym bardziej głupia (albo obłudna), że pochodzi od wiceprzewodniczącej partii, która zalegalizowała homozwiązki. Przewodniczącym tej partii jest Matteo Renzi, premier Włoch. Zatem to właśnie oni ustawili Włochy na genderystowskiej równi pochyłej, prowadzącej do takiej zmiany definicji małżeństwa, według której poligamia (ściślej poligynia, tj. związek mężczyzny z wieloma kobietami) będzie tylko jedną z możliwości zawierających się w pojęciu poliamorii - dowolnego związku nie tylko dwóch płci, ale dowolnej kombinacji kilkudziesięciu genderów (czyli wydumanych imitacji płci), pozostających w dowolnie dewiacyjnych relacjach seksualnych. Zalegalizowanie związków poliamorycznych, co już kilka lat temu proponowała Kinga Dunin w "Krytyce Politycznej" będzie oznaczać automatyczną legalizację wielożeństwa.

Piccardo wypunktował jeszcze jedną fundamentalną sprzeczność w pseudo-europejskich  (a faktycznie dewastujących europejskie fundamenty) ideach. Zwrócił mianowicie uwagę na fakt, że

"jeśli etyczne i duchowe przekonania obywateli nie mają wpływu na sferę publiczną, to jest niezrozumiałe, dlaczego dobrowolny związek dorosłych osób może być zakazany, stygmatyzowany, a co gorsza, budzić odrazę".

Reakcje na swój wpis na facebooku (takie jak wypowiedź Serracchini) uznał za groteskowe, dodając że w swojej wypowiedzi nie próbował być politycznie poprawny, bo czynił to od 25 lat, co go męczyło i denerwowało. "Teraz staram się być islamistycznie poprawny" - stwierdził.

Muzułmanin trzeźwo dostrzegł logiczne konsekwencje zanegowania moralności opartej o duchowe (religijne) przekonania oraz redefinicji małżeństwa odrywającej je od owej zanegowanej (chrześcijańskiej) moralności. Natychmiast wykorzystał to na użytek promocji islamskich zasad.

Włoscy politycy albo tych konsekwencji nie dostrzegają i nie rozumieją, albo dążąc do realizacji antyludzkiego programu queer-seksualnej rewolucji świadomie mamią współobywateli bredniami o tzw. równouprawnieniu z którego ma rzekomo wynikać należne każdemu prawo do poślubienia każdego, z dziećmi włącznie, choć ten cel jest na razie trzymany w zanadrzu (co nie znaczy, że nie da się go dostrzec i udokumentować). Niezależnie od tego, czy robią to z głupoty, czy z zaprzedania złu, propagowane przez nich idee mają konsekwencje - posuwają naprzód erozję duchową, moralną i umysłową społeczeństwa, która w stosownym momencie przekłada się na społeczne poparcie i zwycięstwo genderystowskiej rewolucji.

Ratowanie przed tą rewolucją Włoch nie jest chyba w naszej mocy, ale przynajmniej tu, w Polsce powinniśmy o tym pamiętać i nie promować idei, które do tych skrajnie destrukcyjnych konsekwencji prowadzą. Powinniśmy chronić, a nawet "szczepić" przed nimi polskie społeczeństwo, a nie karmić je nimi. Czy aby na pewno tak postępujemy?

Grzegorz Strzemecki