Medialne propozycje objęcia naszego kraju nadzorem Berlina świadczą tylko o jednym. Polska przez ostatnie lata działała pod nadzorem Niemiec, a panika niemieckich polityków tylko potwierdza, że nasz zachodni sąsiad boi się utraty swoich wpływów nad Wisłą.

Niedorzeczne propozycje padające ze strony niemieckich polityków, jakoby sytuacja wewnętrzna naszego kraju wymagała drastycznych interwencji ze strony społeczności międzynarodowej, takich jak sankcje gospodarcze, czy nadzór nad funkcjonowaniem demokracji parlamentarnej, są przejawem histerii.

Jest przecież czymś niedorzecznym, aby demokratycznie funkcjonujące państwo musiało się obawiać ingerencji ze strony Unii Europejskiej, której jest członkiem. Jeśli by tak było, oznaczałoby w swej istocie, że UE jest de facto niemieckim instrumentem zmierzającym do podporządkowania sobie Europy Środkowej, tym samym realizującym marzenia Adolfa Hitlera o prowincji Mitteleuropa.

Gdy zastanowimy się nad głębszym sensem skandalicznych słów Martina Szmidta o „putinizacji Polski”, co jest przecież kuriozum podczas, gdy faktycznie Kreml jest cichym sojusznikiem Angeli Merkel, a administracja Władimira Putina należy do najbardziej wrogich obozów władzy wobec polski na przestrzeni ostatnich dziesięcioleci, pobrzmiewa w nich tęsknota za bezwzględnym podporządkowaniem sobie Polaków, jako rasy niższej, niezdolnej nie tylko do samodzielnego rządzenia, co autonomicznej egzystencji.

Z kolei postulat nałożenia sankcji ekonomicznych na Polskę jest już propozycją ekonomicznego odwetu ze strony Niemiec, za kroki zmierzające do zakończenia wasalizacji i zwiększenia niezależności gospodarczej naszego kraju od wpływów Unii Europejskiej.

O co chodzi w tym najnowszym polsko-niemieckim konflikcie, który został podgrzany fantastycznym zwycięstwem naszych siatkarzy nad reprezentacją Niemiec w Berlinie i dominacją polskich kibiców na trybunach? Chodzi o to, że przez lata Niemcy konsekwentnie budowały swoje wpływy nad Wisłą, podporządkowując sobie rządzących polityków, autorytety medialne, organizacje pozarządowe, media, a także całe sektory gospodarki, takie jak sektor finansowy, handlowy czy energetyczny.

Za niemieckie srebrniki

Jak wynika z książki byłego sekretarza generalnego Kongresu Liberalno-Demokratycznego Pawła Piskorskiego, pierwsza partia Donalda Tuska, wieloletniego przywódcy Platformy Obywatelskiej, powstała za niemieckie pieniądze, „przynoszone w reklamówkach”, naturalnie zarówno Krzysztof Bielecki, jak i inni prominentni działacze PO odcinali się od tych rewelacji Piskorskiego, jednak nie rzucał był on próżnych słów na wiatr.

Politycy PO zawsze mogli liczyć na uznanie kolegów z Berlina i vice versa. Świadczą o tym liczne niemieckie odznaczenia przyznawane za budowanie dobrych wzajemnych stosunków. Honorowani byli nie tylko Władysław Bartoszewski czy Bronisław Geremek (Wielki Krzyż Zasługi z Gwiazdą Orderu Zasługi RFN), ale także Jerzy Buzek czy Donald Tusk (np. nagroda Walthera Rathenaua, poplecznika Sowietów).

Niemieckiemu urabianiu opinii publicznej służą natomiast od lat niemieckie media w Polsce, w szczególności tabloidy, magazyny popularne i sieci dzienników regionalnych oraz rozmaite organizacje lobbingowe typu Dom Współpracy Polsko-Niemieckiej oraz liczne fundacje np. Fundacja Schumanna czy Konrada Adenauera.

Tylko w 2014 r. Niemcy kontrolowali aż 133 tytułu prasowe, kontrolując ponad 70 proc. rynku. Od lat płyną niemieckie pieniądze do polskich organizacji trzeciego sektora, na projekty korzystne dla polityki Niemiec. Korzystają z nich liczne stowarzyszenia i fundacje, nawet te deklarujące w założeniu prawicowość i patriotyzm.

Berlin traci miliardy

Jednak to, co najbardziej boli polityków Berlina, to miliardy euro, które Niemcy stracą wskutek stopniowego odzyskiwania samorządności i autonomii ekonomicznej przez Polskę. Mianowicie zadłużania kraju i obsługi tego długu przez niemieckie instytucje finansowe. Podatek bankowy uderzy w działające w Polsce marki taki takie jak Deutsche Bank, Commerzbank, Allianz i wiele innych. Podatek od supermarketów dotknie sieci m.in. Lidl, Kaufland, a może i MediaMarkt.

Niemcy od wielu lat próbują podporządkować sobie nasz przemysł energetyczny za pomocą tzw. polityki klimatycznej. Zielone technologie mają płynąć do nas właśnie od naszych zachodnich sąsiadów, kosztem rodzimego górnictwa, a przede wszystkim kosztem wysokich cen za energię elektryczną, kosztem polskich rodzin i naszej gospodarki.

Niemcy są mocno obecni na rynku tranzytowym kolei, w przemyśle, energetyce, handlu. Polski eksport trafia w większości za zachodnią granicę, tak więc ewentualne sankcje na nasz kraj, choć niedorzeczne i nieprawdopodobne,  mogłyby być ekonomicznie dotkliwe.

Mając tak wiele do stracenia Niemcom puszczają nerwy. Nic dziwnego. Co mają robić? W sukurs jak zwykle przychodzą polscy kibole, którzy wywiesili ostatnio wszystko mówiący transparent w języku Hitlera i Marksa: „Zamiast zajmować się naszą demokracją, zacznijcie bronić wasze kobiety!”.

Tomasz Teluk