Portal Fronda.pl: Komisja Europejska ma – wstępnie – omówić „sytuację w Polsce” 13 stycznia. Jakie znacznie ma ta decyzja KE oraz do czego może doprowadzić?

Prof. Zdzisław Krasnodębski, PiS: Komisja może podjąć decyzję o wszczęciu procedury sprawdzającej praworządność w Polsce. Ta procedura została wprowadzona dopiero niedawno, przed rokiem. Jest trochę podobna do tej, jaką stosuje się w przypadku przekraczania przez jakiś kraj wskaźników budżetowych. Podlegały jej przez pewien czas Węgry. Procedura ta ma trzy stopnie. Pierwszy etap zakłada konsultację z danym krajem, dialog, w którym mają zostać wyjaśnione  wątpliwości. Następnie, na drugim etapie, Komisja Europejska fomułuje rekomendacje, jeżeli jest to w jej ocenie konieczne. Wreszcie na trzecim etapie sprawdza się, czy dany kraj zastosował się do przedstawionych rekomendacji. Te trzy etapy są bardzo rozłożone w czasie. Cała procedura ma na celu uniknięcie zatosowania artykułu 7. Traktatu o Unii Europejskiej, który mówi o nakładaniu sankcji na państwo członkowskie. Jeżeli po trzecim etapie nie osiągnięto by porozumienia, to sprawą zajęłaby się Rada Europejska i w razie konieczności głosowałaby nad sankcjami. Do ich nałożenia potrzeba większości 4/5.

Jakie jest ryzyko, że dojdzie do poważnych kroków wobec Polski?

Wszystko jest obecnie na wstępnym poziomie. Dyskusja, bardzo początkowa, toczy się pod naciskiem dziennikarzy, zwłaszcza z niemieckich gazet lewicowo-liberalnych. Zapewne dziennikarze dzwonią do wiceprzedoniczącego Timmermansa czy komisarza Oettingera, prosząc o komentarz dotyczący „sytuacji w Polsce” i środków, jakie zamierza zastosować Komisja. Nawet gdyby rzeczywiście zdecydowano się na rozpoczęcie wspomnianej procedury w sprawie Polski, to nie będzie to jeszcze żadną tragedią. W praktyce umożliwi to polskiemu rządowi przedstawienie swoich działań w bardziej rzeczowy sposób.

Niemiecka prasa – na przykład „Frankfurter Allgemeine Zeitung” – wzywa jednak do bardzo zdecydowanych kroków, apelując o interwencję tak mocną, jak ta wobec Rumunii w 2012 roku.

Komisja Europejska zajmowała się już, oprócz Rumunii, także Węgrami, gdzie nie doszło jednak do wydawania rekomendacji. Dyskutowano też kiedyś nad kwestią Austrii, gdy partia Jörga Haidera stała się częścią koalicji rządowej. Należy jednak, zauważyć, że jak dotąd, oprócz ministra spraw zagranicznych Luksemburga, nie wypowiedział się żaden przywódca europejski, żadne państwo UE nie zabrało głosu w tej sprawie. Nie słyszeliśmy członków rządu Niemiec, Francji, o Wielkiej Brytanii nie mówiąc. Owszem, na polityków w tych krajach się naciska, także na unijnych komisarzy i instytucje unijne, by zajęli stanowisko lub podjęli działania. Jest to jednak nacisk mediów.  Skuteczny, bo towarzyszy mu wielka ignorancja. Dotąd sądzono bowiem, ze w Polsce demokracja działała znakomicie. Nikt nie znał składu TK ani nie wiedział, jak działały media za rządów PO.

Hamująco na polityków działa  obawa przed Polską. Tak, przytacza się przykład węgierski, mówi się, że pobłażano Węgrom, więc Polakom pobłażać się nie powinno; podaje się też przykład rumuński. Z drugiej strony jednak wszyscy zdają sobie sprawę, że mają do czynienia z innym krajem, niż Węgry czy Rumunia, krajem większym, bardziej znaczącym. We wczorajszej „Frankfurter Allgemeine Zeitung” zamieszczono komentarz przedstawiciela kręgów gospodarczych, który przypomniał, że firmy niemieckie są największym pracodawcą w Polsce, a jest to zależność dwustronna. Poza tym wszyscy silnie obawiają się reakcji Polaków. Wiedzą, że energiczne kroki  mogą spowodować odmienną reakcję, zwrócenie się Polaków przeciwko Brukseli. Tymczasem Unia jest w dość trudnym stanie.  To zapewne tłumaczy daleko idącą powściągliwość niemieckiego rządu, który ma dość własnych problemów.

Warto też podkreślić, że Unia nie jest tworem jednolitym. Nie jest powiedziane, jak w KE będą reagowali inni komisarze, na przykład ci z naszego regionu. Wszyscy chyba zdają sobie sprawę, że jeśli udałoby się złamać Polskę,  narzucić nam jakieś rozwiązania, to nie będzie leżało to w interesie szeregu państw, które mogłyby być następne w kolejce do tego rodzaju centralistycznych, narzucających wolę Brukseli działań, dominacji większych krajów nad mniejszymi. Zasady europejskie mówią o równorzędności państw, o subsydiarności, o niezależności w wielu dziedzinach życia społecznego, na przykład w kulturze. Nigdzie w prawie unijnym nie jest zapisane, jak mają być w krajch członkowskich urządzane media czy Trybunał Konstytucyjny. Podkreślam: Trzeba odróżnić publicystkę od realnej polityki. W tej realnej polityce nie jest z Polską łatwo zadrzeć. Wszyscy się tego obawiają. Przypuszczam więc, że tym razem skończy się na słowach, konsultacjach, jakichś rozmowach, być może na debacie w PE. Zarówno eurokraci w Brukseli jak i ci w najważniejszych stolicach europejskich, zanim podejmą decyzje, to się dziesięć razy zastanowią.

Co powinien robić polski rząd?

Powolne działanie Komisji daje nam czas na konsultowanie, rozmowy, szukanie sojuszników, przekonywanie innych. Myślę, że ten czas powinien zostać niezwykle dobrze wykorzystany. Po pierwsze potrzeba bardzo szybkiej i energicznej akcji dyplomatycznej na różnych szczeblach, uruchomienia polskich ambasadorów.  Po drugie potrzebna jest inteligentna akcja informacyjna, medialna kontrofensywa. Potrzeba sprawnego działania PR-owego rządu, pana prezydenta i jego kancelarii. Wreszcie konieczna jest stanowcza, żywa reakcja polskiego społeczeństwa. Musimy też pamiętać, byśmy reformując państwo, robili to bez wywoływania wrażenia, jakobyśmy łamali podstawowe zasady europejskie, takie, jak wolność mediów, konstytucyjność i praworządność. Tak przecież nie jest. Nikt nie chce wprowadzać w Polsce dyktatury, przeciwnie, chcemy uczynić kraj bardziej demokratycznym i wolnym, przywrócić rzetelne dziennikarstwo zamiast chamskiej i bezczelnej propagandy, którą uprawiano w mediach publicznych do tej pory. Wielkie zadanie stoi tu przed niezależnymi mediami, takimi, jak portal Fronda.

Przestrzegam jednocześnie przed popełnieniem bardzo poważnego błędu, który doprowadziłby do naszej porażki: Nie możemy żywić wyobrażenia, jakobyśmy mogli się od tego wszystkiego odizolować. Nie możemy bagatelizować reakcji Europy. Nie, tego nie wolno nam robić. Nie należy tej sprawy ani wyolbrzymiać, ani umniejszać. Warto zwrócić uwagę na Węgry, które były bardzo zręczne w osłabianiu „zachodnich” ataków. 

Niemieccy dziennikarze często argumentują, że w momencie, w którym Europa zmaga się z wielkimi wyzwaniami – to kryzys imigracyjny, Ukraina, Brexit, francuski Front Narodowy – Polska dokłada jej jeszcze problemów. Jak na to odpowiadać?

Sytuacja Europy rzeczywiście nie jest dobra. Kryzys uchodźczy jest w tej chwili najbardziej dramatyczny, ale trwa też kryzys finansowy. Trzeba przy tym pamiętać, że klęskę ponoszą przede wszystkim Niemcy ze swoją polityką przyjmowania nieograniczonej liczby uchodźców i sposobem rozwiazaywania kryzysu finansowego. Na tle zamachów terrorystycznych we Francji trwa debata nad reformą konstytucyjną. Szwecja i Dania wprowadzają kontrolę na swoich granicach. Stosunki pomiędzy państwami unijnymi są coraz trudniejsze, i to nie na zwykle lekceważonych Bałkanach, ale już w Europie Północnej, tej stabilnej i zamożnej części Unii, której demokratyczności nikt nie podważa. Sądzę, że nasza odpowiedź na zachodnią krytykę powinna być bardzo spokojna. Oczywiście, jesteśmy bardzo niesprawiedliwie atakowani przez takie gazety, jak choćby Süddeutsche Zeitung. Powinniśmy jednak wskazywać, że jeżeli UE pozostanie unią równorzędnych krajów, które mają prawo do prowadzenia własnej polityki, to Europa może liczyć na naszą współpracę. Nie chcielibyśmy przecież w tej chwili żadnego konfliktu. Nie chcemy naruszać dobrych stosunków z naszymi partnerami, choć, co jest zrozumiałe, gdy uważamy, że Niemcy rozwiązują problem uchodźców niesłusznie, wyraźnie o tym mówimy. Chciałbym zauważyć, że dobrze zostały przyjęte słowa pana ministra Witolda Waszczykowskiego. Minister niejako poskarżył się w niemieckich mediach, że Niemcy nie rozumieją polskiej sytuacji, a Polacy potrzebują niemieckiej solidarności. Powinniśmy docierać do naszych partnerów ze swoimi argumentami i tłumaczyć, dlaczego robimy to, co robimy. Wszystkich nie przekonamy, ale sądzę, że znaczna część niemieckiej opinii publicznej zrozumie nasze stanowisko w sprawie kryzysu imigracyjnego, tak samo, jak zrozumie dlaczego jest konieczne reformowanie TK. Myślę, że - przynajmniej w tej fazie - oprócz koniecznych reakcji przeciwko tym ostrym wypowiedziom, krytyce i manipulacjom, powinniśmy cały czas demonstrować swoją dobrą wolę i wyciągać rękę do zgody i do prawdziwego partnerstwa. Nie wyklucza to różnic i mówienia o swoich interesach.

W niemieckiej prasie często możemy spotkać się z zarzutem, że Polska atomizuje Unię Europejską i działa w ten sposób na korzyść Władimira Putina.

Mówił tak między innymi Guy Verhofstadt, były premier Belgii i przewodniczący liberałów w PE. To jest bardzo dobry mówca, człowiek dużych talentów, ale ma też skłonność do demagogii. To nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Nie zmienia się przecież nasza polityka zagraniczna. Problem polega na tym, że usiłuje się ingerować w nasze sprawy wewnętrzne pod pretekstem, że łamiemy zasady europejskie czy fundamentalne wartości, co jest nieprawdą. Nasza polityka zagraniczna się nie zmienia, jest od dawna taka sama, zmieniają się tylko akcetny. Chcemy pozostać w UE rozumianej jako związek suwerennych państw i współpracować z naszymi partnerami, także z Niemcami jako naszym bliskim sąsiadem i sojusznikiem. Zależy nam na pozostaniu Wielkiej Brytanii w UE. Nie chcemy być jednak montownią Europy ani konkurować z innymi państwami tylko tanią siłą roboczą. Chcemy się rozwijać i być krajem zasobnym, prawdziwie demokratycznym. Obawiamy się przy tym, by Unia Europejska nie przerodziła się w coś innego, niż to, czym miała być. Gdyby nagle oderwani do życia panowie w Brukseli uznali, że mają prawo ustalać, kto i w jaki sposób rządzi w danym kraju, jak organizuje swoje życie polityczne, albo jaką sobie nadaje konstytucje... To jest oczywiście niedopuszczalne. Dopóki tak nie będzie, to powinniśmy starać się łagodzić sytuację. W tej chwili naszym głównym przeciwnikiem jest grupka rozgorączkowanych czy  wręcz rozwścieczonych dziennikarzy i publicystów, działając pod wpływem ignorancji, podszeptów z Polski, zaślepienia ideologicznego bądź co gorsza latentego, groźnego nacjonalizmu. Grupa ta prowadzi bardzo niebezpieczną grę. Obecna dyskusja nie dotyczy tylko Polski, ale całej Europy. Pytanie, jak rozegra się to pomiędzy Komisją Europejską i najważniejszymi państwami europejskimi a Polską, ma ogromne znaczenie dla całej Unii. Próba wywołania konfliktu z Warszawą jest działaniem bardzo niedobrym i bardzo niebezpiecznym. To nie my wywołujemy ten konflikt. Argument o pomaganie Putinowi można odwrócić: to ci właśnie ludzie, którzy nawołują do sporu z Polską, pomagają Rosji i działają przeciw Unii, przeciw Europie.