Po oświadczynach obie można wycofać się z zamiaru małżeństwa, jednak wyłącznie wtedy, gdy zaistnieją poważne przyczyny.

Oświadczyny to nie ślub

Jeśli on i ona okazują się dojrzałymi ludźmi, to potrafią otwarcie rozmawiać o tym, co już ich łączy, a także o tym, jakie widzą kolejne kroki służące umacnianiu ich wzajemnej więzi. On jest wtedy zdolny do oświadczyn we właściwym momencie, a ona jest zdolna do ich przyjęcia, jeśli czuje się wystarczająco mocno przez niego kochana i bezpieczna przy nim. Oświadczyny nie są jednak tym samym co decyzja o ślubie. Rozpoczynają natomiast jakościowo nowy okres we wzajemnej relacji oraz sprawiają, że odtąd chłopak i dziewczyna stają się dla siebie narzeczonymi, czyli tymi, którzy już bezpośrednio i oficjalnie przygotowują się do złożenia sobie przysięgi małżeńskiej. Odtąd obydwoje wiedzą, że mają wobec siebie poważne zamiary i że są zdolni do podjęcia decyzji na zawsze. Po złożonych przez niego i przyjętych przez nią oświadczynach obie strony mają prawo do tego, by – aż do dnia ślubu (!) – wycofać się z zamiaru małżeństwa, jednak wyłącznie wtedy, gdy zaistnieją ku temu poważne przyczyny. Oświadczyny nie oznaczają, że narzeczeni powinni się szybko pobrać. Z ważnych powodów – na przykład z powodu braku mieszkania, ze względu na chęć ukończenia studiów czy z powodu trudności finansowych, mogą planować ślub nawet dopiero za kilka lat, ale ona już wie, że stała się dla niego najważniejszą osobą na tej ziemi, a on upewnił się, że także ona ma zamiar związać się z nim na zawsze.

Jeśli pojawią się wątpliwości...

Jeżeli w miarę bycia razem jedna ze stron zauważy, że ta druga osoba ma poważne problemy z samą sobą, z hierarchią wartości, z zasadami moralnymi czy że już nie okazuje takich znaków radości i wsparcia jak dotąd, to powinna mówić o tym wprost. Teraz wszystko zależy od reakcji tej drugiej osoby. Jeśli uzna prawdę o swoich słabościach czy błędach, jeśli przeprosi, jeśli podejmie wysiłek rozwoju, jeśli odzyska entuzjazm w komunikowaniu miłości, to jest szansa na wspólne dorastanie do małżeństwa. Jeżeli natomiast ta druga osoba będzie negować czy lekceważyć własne słabości, albo jednego dnia za wszystko przeprosi i obieca poprawę, a na drugi dzień już o wszystkim „zapomni”, to powinno się podjąć decyzję o rozstaniu z kimś takim. Narzeczona czy narzeczony to nie terapeuta. Jeśli nawet jej czy jemu udałoby się kiedyś pomóc tej drugiej osobie w przezwyciężeniu poważnych słabości, to strona „ratowana” nie uwolni się już z kompleksów, a strona „ratująca” nigdy już nie będzie czuła się bezpieczna w małżeństwie, gdyż będzie się obawiać, że któregoś dnia stare problemy i słabości tej drugiej osoby powrócą. Małżeństwo jest zbyt ważną sprawą, by mylić je z terapią czy by decydować się na nie pomimo poważnych wątpliwości. Mądra zasada starożytna głosi, że w niepewności się nie działa i nie podejmuje ważnych decyzji. Jeśli któreś z narzeczonych poważnie rozczarowało i nie przezwyciężyło stanowczo swoich słabości, to powinno zapłacić cenę w postaci tego, że ta druga osoba odchodzi.

Pewien stopień niepokoju bywa w okresie narzeczeństwa czymś normalnym i jest wręcz pozytywnym znakiem dojrzałości oraz realizmu obojga narzeczonych. Ważne jest to, w jaki sposób ona i on reagują na ewentualne krytyczne obserwacje czy uwagi drugiej strony. Jeśli któreś z narzeczonych nie ma w sobie radości z ciągłego rozwoju, jeśli nie okazuje pragnienia dalszego rozwoju po to, by kochać coraz mocniej, lecz przeciwnie – oczekuje, że ta druga osoba będzie go akceptować „takim, jakim jest”, to byłby to sygnał aż tak niepokojący, że powinno się w takiej sytuacji zawiesić datę ślubu, gdyż ten, kto kocha, nieustannie się rozwija i każdego dnia kocha bardziej niż wczoraj.

Uczucia nie podejmą decyzji!
Wyraźnym znakiem niezdolności do miłości małżeńskiej jest sytuacja, gdy ktoś z młodych ludzi wiąże się z kolejną osobą i gdy za każdym razem – po kilku czy kilkunastu miesiącach – okazuje się, że nie potrafi podjąć decyzji o tym, że chce tę drugą osobę kochać na zawsze. Z taką postawą spotykamy się coraz częściej zwłaszcza u współczesnych mężczyzn. Zwykle próbują oni usprawiedliwiać własną niezdolność do miłości i twierdzą, że nie podejmują decyzji o tym, że kochają, gdyż po początkowym zauroczeniu ich uczucie do tej drugiej osoby stopniowo wygasa i że w związku z tym uświadamiają sobie, że to chyba jednak jeszcze nie „ta” kobieta, na którą czekają. Tymczasem zakochanie w drugiej osobie i zauroczenie nią nie może trwać wiecznie, gdyż wieczna jest tylko miłość. To nie uczucia podtrzymują miłość, ale miłość podtrzymuje uczucia i sprawia, że im bardziej kocham tę drugą osobę, tym bardziej się nią cieszę także wtedy, gdy minęły już dziesiątki lat od ślubu. Jeśli jakiś mężczyzna zakochuje się w kobiecie i odkrywa, że ona nie tylko zauroczyła go swoim zewnętrznym wyglądem i zachowaniem, ale że ma podobne wartości, ideały i aspiracje oraz że jest zaprzyjaźniona z Bogiem i szlachetna, a mimo to mężczyzna ten nie jest pewien, czy ją kocha, i liczy na to, że to jego uczucia i nastroje mu podpowiedzą, co robić, to potwierdza, że nie jest zdolny do miłości, gdyż nie dysponuje stanowczością ani odwagą potrzebną do tego, by pokochać na zawsze, niezależnie od aktualnych przeżyć, lecz wyłącznie dlatego, że ta druga osoba stała się dla niego bezcennym skarbem.

Decyzja o miłości małżeńskiej, czyli o pokochaniu kogoś na zawsze, powinna opierać się na racjonalnej analizie tego, czy ta druga osoba cieszy mnie pod każdym względem – fizycznie i duchowo. Gdyby nawet była najwspanialszą osobą, jaką kiedykolwiek poznałem, to żadne uczucia ani argumenty nie zdecydują za mnie, że ją pokocham. To zależy ode mnie, od mojej zdolności do tego, by kochać: na pewno i na zawsze. Jeśli ktoś oczekuje, że w podjęciu tej decyzji zastąpią go jego uczucia, to jest kimś skrajnie naiwnym. Oczekiwanie na to, że uczucia upewnią mnie, że to już „ta” osoba, którą chcę pokochać na zawsze, jest typową postawą egoisty, któremu miłość kojarzy się z jego miłym nastrojem, romantyzmem, z czymś spontanicznym i przyjemnym. Ktoś taki nie ma pojęcia o tym, że miłość to dar i że ten, kto kocha, przesuwa uwagę z samego siebie na drugą osobę.

Wolność do dnia ślubu

Jeśli jedna ze stron rozczaruje, to ta druga osoba aż do dnia ślubu ma prawo wycofać się z zaistniałej więzi. Podobnie jeśli w okresie bycia parą pojawi się jakaś inna osoba, która bardziej zafascynuje, to należy być uczciwym i zrezygnować ze związku z tą pierwszą osobą. Małżeństwo można zawierać wyłącznie wtedy, gdy wybrana przeze mnie osoba cieszy mnie najbardziej na świecie! Wycofanie się przed ślubem wymaga odwagi, ale jest jedyną uczciwą postawą. Dopiero ślub wyklucza budowanie intymnej więzi z innymi niż małżonek osobami drugiej płci. To ślub, a nie narzeczeństwo, stanowi początek małżeństwa. Gdy ktoś nie jest pewny tego, czy chce się związać małżeństwem z drugą osobą, to ma wtedy pewność, że nie powinien decydować się na ślub! Warunkiem podjęcia dojrzałej decyzji o zawarciu małżeństwa jest zachowanie wolności do dnia ślubu. Właśnie dlatego tak ważne jest to, by ona i on nie zamieszkali razem przed ślubem oraz by nie podjęli współżycia seksualnego. Tylko wtedy bowiem rzeczywiście mogą zachować do końca wolność, a w konsekwencji zdolność krytycznego oceniania tej drugiej osoby. Tylko wtedy też mniej boli ewentualna decyzja o konieczności rozstania. Jeśli dojdzie do niego, to ona i on nie powinni już utrzymywać kontaktów, gdyż bycie blisko siebie powodowałoby niepotrzebne dodatkowe cierpienia oraz utrudniałoby budowanie więzi z innymi osobami.

Wymagać od samego siebie!

Coraz więcej szlachetnych młodych ludzi twierdzi, że nie znajduje w swoim środowisku takiej osoby, która pociąga ich fizycznie i duchowo oraz która jest na tyle dojrzała, że chcieliby związać się z nią na zawsze. Wielu młodych ludzi rozczarowuje się kolejnymi nieco bliżej poznawanymi osobami drugiej płci. Po takich doświadczeniach przychodzi pokusa poddania się i zadowolenia małą stabilizacją wygodnego życia w samotności. Pojawiają się też smutek i zwątpienie, czy spotkam jeszcze kogoś, kto mnie zachwyci i z kim będę mógł założyć szczęśliwą rodzinę. W takiej sytuacji warto tym bardziej dbać o pogłębioną więź z Bogiem, z rodzicami i rodzeństwem, z mądrymi przyjaciółmi. Warto też tym bardziej – a nie tym mniej (!) – stawiać sobie wysokie ewangeliczne wymagania. Warto konsekwentnie respektować własne ideały, marzenia i priorytety. Warto nadal troszczyć się o własny rozwój. Upewnia nas w tym Jezus: „Kto ma, temu będzie dodane i nadmiar mieć będzie; kto zaś nie ma, temu zabiorą również to, co ma” (Mt 13,12). Kto ma w sobie miłość, dojrzałość, odwagę, stanowczość, świętość i radość, ten ma wszelkie szanse, by spotkać kogoś podobnego sobie. Trzeba stawać się osobą, która potrafi zachwycać, by ktoś mógł się nami zachwycić i by zapragnął pokochać nas wiernie i nieodwołalnie.

Poważny problem

Po wyjaśnieniach, jakich udzieliłem, łatwiej będzie mi odpowiedzieć wprost na Twoje pytanie. W opisanej przez Ciebie sytuacji masz podstawy do niepokoju. Gdybyście byli jeszcze nastolatkami, to po kilkunastu miesiącach Waszej znajomości i bycia blisko siebie nie byłoby poważnym problemem to, że Twój chłopak nie zaczął jeszcze rozmawiać z Tobą wprost o tym, w jaki sposób przeżywa więź z Tobą i jakie ma zamiary wobec Ciebie. Wy jednak macie po dwadzieścia kilka lat i w tej sytuacji bycie już ponad rok blisko siebie stanowi podstawę do otwartych rozmów o tym, co już Was łączy, i o tym, jak widzicie Waszą przyszłość. Piszesz, że „on żyje jakby tylko w marzeniach”. Tak to rzeczywiście wygląda. Twój chłopak sprawia wrażenie, jakby nie był pewny samego siebie, własnej miłości do Ciebie, własnych marzeń i planów wobec Ciebie, a nawet wobec własnego życia.

Sądzę, że czekałaś już wystarczająco długo na inicjatywę z jego strony i na poważne rozmowy o tym, jak wyobraża on sobie kolejne fazy rozwoju Waszej więzi. Sama zauważasz, że on „sprawia wrażenie, jakby nie czuł upływającego czasu i jakbyśmy mieli dziesiątki lat na ewentualne podjęcie decyzji o małżeństwie”. Myślę, że w tej sytuacji nadszedł już czas, byś dała mu jasno do zrozumienia, że Wasza więź się nie rozwija, gdyż warunkiem jej rozwoju jest inicjatywa z jego strony, a tej inicjatywy brak. Masz wszelkie podstawy ku temu, by mu o tym wprost powiedzieć lub napisać, jeśli będzie to dla Ciebie łatwiejsza forma komunikacji. W zaistniałej sytuacji masz też pełne prawo, by przyjmować zaproszenia na spacer czy na wspólne wyjścia (tańce, kino, teatr, kawiarnia) od innych chłopaków. Twoja niezależność i stanowczość sprawią, że on będzie musiał zmierzyć się z własną niepewnością i wtedy albo się podda, albo stanie się mężczyzną, który potrafi otwarcie rozmawiać o Waszej przyszłości i zaproponuje Ci wchodzenie w kolejne fazy przygotowania do małżeństwa.

Podsumowanie

W przeciwieństwie do zakochania, miłość nie jest postawą spontaniczną. Jest ona osiągalna jedynie dla ludzi stanowczych, pewnych siebie i zdolnych do podejmowania rozważnych decyzji na zawsze. Zagrożeniem są postawy skrajne, czyli zbyt łatwe podejmowanie decyzji z jego czy jej strony albo niezdolność do oświadczyn ze strony chłopaka lub niezdolność do udzielenia jasnej odpowiedzi ze strony dziewczyny. Poważny problem pojawia się wtedy, gdy mimo upływu kolejnych miesięcy mężczyzna nie ma odwagi oświadczyć się jej, chociaż ona go fascynuje i spełnia wszystkie kryteria dojrzałości, jakich oczekuje on od przyszłej żony. Równie poważnym problemem jest sytuacja, w której ona nie potrafi odpowiedzieć „tak” na jego oświadczyny, chociaż czuje się przez niego kochana i uznaje, że spełnia on kryteria dojrzałości, jakie wyznaczyła kandydatowi na męża.

Ks. Marek Dziewiecki/"Problemy z seksualnością"/opoka.org.pl