21 marca obchodzimy Światowy Dzień Zespołu Downa. To dobra okazja, aby przypomnieć sylwetkę prof. Jérôme’a Lejeune’a, który najpewniej wkrótce zostanie wyniesiony na ołtarze. Ten francuski lekarz i genetyk odkrył etiologię zespołu Downa. Odkrycie to przyniosła mu w przyszłości również cierpienie. Ubolewał, że coraz częściej diagnoza tej choroby jest dla dziecka wyrokiem śmierci.

Jak przypomina na łamach „Gościa Niedzielnego” Beata Zajączkowska, prof. Lejeune w dzieciństwie marzył, aby w przyszłości zostać wiejskim lekarzem. To marzenie nie do końca się spełniło. Został światowej sławy lekarzem i naukowcem. Był najmłodszym profesorem we Francji. Z nominacji św. Jana Pawła II został pierwszym przewodniczącym Papieskiej Akademii Życia. Był też, jak powiedział kard. Jean-Marie Lustiger, „jednym z najżarliwszych obrońców życia”.

Troska o życie człowieka, od poczęcia do naturalnej śmierci, była jego życiową misją. Na pierwszym miejscu jednak, jak podkreśla jego żona, stawiał rodzinę.

- „Dla mnie jest to jakaś abstrakcja, ale wiem, że zanim był wybitnym naukowcem i pasjonatem życia, to przede wszystkim był wspaniałym mężem, całkowicie oddanym rodzinie. Byliśmy z nim szczęśliwi. Rodzina zawsze była dla niego na pierwszym miejscu i myślę, że na tym straciła jego kariera naukowa, co było konsekwencją świadomych wyborów mego męża. Miał też głębokie mistyczne doświadczenie Boga, choć się tym nie chwalił”

- mówiła jego żona pytana o proces beatyfikacyjny męża.

Podkreślała, że mimo ogromu pracy zawsze znajdował czas na wspólny obiad i wspólną modlitwę z rodziną. Przypomina też, że profesor własnoręcznie przygotowywał różańce dla swoich małych pacjentów.

To właśnie prof. Jean Louis Lejeune odkrył, że za zespół Downa odpowiada dodatkowy, trzeci chromosom 21. Wcześniej powszechnie uważano, że chorobą tą można się zarazić, co prowadziło do wykluczenia chorych i ich rodzin. Przełomowe odkrycie w przyszłości przyczyniło się również do cierpień Sługi Bożego.

- „Wyznał mi kiedyś, że gdyby wiedział, iż jego odkrycie stanie się przyczyną aborcji dzieci z zespołem Downa, nigdy by tych badań nie opublikował”

- opowiadała żona prof. Lejeune’a.

Płakał, kiedy w 1972 roku we Francji przyjęto ustawę proaborcyjną. Do jego gabinetu przyszli przerażeni rodzice z synem mającym zespół Downa, którzy obejrzeli debatę telewizyjną o aborcji. Chłopiec rzucił się lekarzowi na szyję i krzyczał: „Obiecaj, że będziesz nas bronił! Chcą nas zabić!”. Obiecał. Słowa dotrzymał. Do końca swojego życia walczył, by inni mieli prawo żyć.

- „Genetycy nie mogą się zachowywać jak Poncjusz Piłat i umywać ręce, mówiąc: Rodzice dokonują wyborów. Rodzice nie są genetykami. Jak mogą oceniać kiedy zaczyna się życie ? (…) Od tysięcy lat medycyna walczy o życie i zdrowie przeciwko chorobom i śmierci. Każde odwrócenie tego porządku całkowicie zmieniłoby samą medycynę. Naszym obowiązkiem nigdy nie było wydawanie wyroku, ale próba złagodzenia bólu”

- mówił, wygłaszając referat przy okazji odebrania prestiżowej nagrody w dziedzinie genetyki.

Po wygłoszeniu referatu przyznał w rozmowie z żoną, że w ten sposób najpewniej stracił szansę na Nobla z medycyny.

Zmarł w Niedzielę Palmową 1994 roku. Jego proces beatyfikacyjny rozpoczął się w 2007 roku. Niedawno papież Franciszek potwierdził heroiczność cnót Sługi Bożego Jérôme’a Lejeune’a. Dziś wciąż pomaga swoim pacjentom, ale już w inny sposób.

kak/gość.pl