Cała sprawa rozbija się o rzekomą współpracę kardynała (wtedy jeszcze biskupa) Bergoglio z wojskową juntą rządzącą Argentyną podczas tzw. Brudnej Wojny. Miał on donieść na dwóch swoich podwładnych, Francisca Jalisca i Orlanda Yoria'ę, co doprowadziło do ich uprowadzenia. Kłopot w tym, że prokuratura badająca zbrodnie wojskowych nie przedstawiła żadnego dowodu a cała wiedza pani dyrektor pochodzi z... Wikipedii. Doskonałe i niepodważalne źródło informacji, będące poza wszelką dyskusją i nie wymagające weryfikacji. W dodatku to dzięki działaniom obecnego papieża obydwaj duchowni odzyskali wolność, bo tak się składa, że cała ta mityczna współpraca miała tylko jeden cel – pomoc poszkodowanym. Nie ma to jak wyrwać z kontekstu kilka słów i zbudować na ich podstawie czarną legendę wokół osoby, której – delikatnie mówiąc – nie darzy się sympatią.

A'propos weryfikacji: w archiwach IPN znajduje się teczka, z której można się dowiedzieć, że pani Ewa Wójciak została zarejestrowana przez Służbę Bezpieczeństwa jako kontakt operacyjny o pseudonimie „Nana”. Mógłbym na tej podstawie głośno trąbić o jej agenturalnej przeszłości i powiedzieć: „No i k...a jest dyrektorką teatru, która donosiła na swoich współpracowników”. Gdybym to jednak zrobił pani Wójcik miałaby pełne prawo podejść do mnie, strzelić mnie w pysk i zażądać przeprosin. Ciekawym, czy ona zdobędzie się na przeprosiny za słowa, które poszły w świat. Zwłaszcza, że w latach osiemdziesiątych sama pisała, że „człowiek – aktor bierze pewną odpowiedzialność za to, co mówi i robi na scenie”. A za to co mówi i robi w świecie realnym, pani dyrektor? Za to już odpowiedzialności brać nie trzeba?

Alexander Degrejt