„Gazeta Wyborcza” drukuje dziś wywiad z ekspertem, który przekonuje dlaczego nie warto dyskutować z naukowcami z USA, Australii i Polski, którzy kwestionują raport Komisji Millera. Zastępca przewodniczącego tej komisji Maciek Lasek mówi, że nie było żadnego zamachu a samolot prezydencki leciał zbyt nisko i dlatego się rozbił. „Nie widzę sensu polemiki z tezami, które niewiele mają wspólnego z faktami, a nawet te fakty skrzętnie omijają. Przyczyną wypadku było zejście poniżej minimalnej wysokości zniżania, przy nadmiernej prędkości opadania, w warunkach uniemożliwiających wzrokowy kontakt z ziemią i spóźnione rozpoczęcie procedury odejścia na drugi krąg”- mówi Lasek. „Zadaniem Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego było określenie przyczyn i okoliczności katastrofy na podstawie zebranych dowodów, a nie przekonanie opinii publicznej. To nie jest konkurs audiotele, że wygrywa opinia najpopularniejsza. Przekonywanie opinii publicznej to zadanie dla mediów. My swoje zadanie wypełniliśmy”- dodaje. Według Laska żaden z ekspertów lotniczych nie kwestionuje ustaleń komisji. „Kwestionują je jedynie niektórzy politycy, dziennikarze oraz osoby, które nie miały dostępu do bogatego materiału dowodowego, który w tej sprawie został zgromadzony”- mówi.


Szef Komisji Badania Wypadków Lotniczych skomentował również kwestie odczytania przez komisję głosu gen. Andrzeja Błasika w kokpicie pilotów, co zostało obalone. Jednak Lasek pozostaje przy swoim zdaniu. „Również na podstawie ustaleń biegłych z Instytutu Ekspertyz Sądowych można wskazać, że w tym czasie wchodzą do kabiny załogi osoby postronne w randze generałów. Podtrzymuję to, co napisaliśmy w raporcie. Krakowscy eksperci nie stwierdzili, że to nie był głos Dowódcy Sił Powietrznych, ale że nie rozpoznali tego głosu”- mówi. Na sugestie dziennikarza, że wszyscy dziś boją się przyznać, że to oni odkryli głos Błasika w kabinie, ekspert odpowiada: „Ujawnienie jednej informacji spowodowałoby pojawienie się żądania ujawnienia kolejnych. Świadczyłoby to o braku wiarygodności komisji, a przede wszystkim o braku profesjonalizmu osób ujawniających takie informacje. Ale chcę podkreślić, że nawet gdyby komisja uznała, że konkretnie Dowódcy Sił Powietrznych nie było w kabinie tuż przed lądowaniem, to i tak nie zmieniłoby to ustalonych przyczyn wypadku, a przede wszystkim nie zmieniłoby zaleceń w zakresie "sterylności kabiny pilotów". W raporcie wyraźnie wskazaliśmy, że nikt nie wywierał presji bezpośredniej na pilotów. Natomiast istniała presja pośrednia związana z zadaniem, rangą wizyty i ewentualnym spóźnieniem się na uroczystości katyńskie. W takim kontekście nie można łączyć presji pośredniej z obecnością w kabinie załogi konkretnej osoby postronnej. A jeśli chodzi o obecność w kabinie osób postronnych, to krakowska ekspertyza wskazywałaby na jeszcze gorszą sytuację, ponieważ wynika z niej, że w kokpicie lub w jego bezpośredniej bliskości był nie jeden a dwóch generałów”- mówi i dodaje, że „na podstawie upublicznionych wyników prac krakowskich ekspertów można jednak postawić hipotezę, że na dwie minuty przed katastrofą ktoś, kto był blisko kabiny, rozmawiał lub usiłował rozmawiać np. przez telefon”.

 

Pewnie dowiemy się niedługo, że chodzi o mityczny telefon Jarosława Kaczyńskiego do brata, który kazał wszystkim lądować. Niestety domysły i spekulacje w sprawie Smoleńska będą nam towarzyszyć przez wiele lat. Spotkanie się publiczne ekspertów komisji Macierewicza i badaczy z Komisji Millera mogłoby rozwiać przynajmniej część tych domysłów. W taki sposób można by obalić tezę o zamachu, w którą już wierzy 18 proc. Polaków. Dlaczego nikt nie chce tego zrobić? Zachowanie polskich decydentów jest tak samo „racjonalne” jak niedopuszczenie do ekshumacji zwłok Gosiewskiego i Kurtyki prof. Badena. Właśnie takie decyzje budują teorie spiskowe. A może właśnie o to chodzi by było ich jak najwięcej?  

 

Ł.A/Gazeta Wyborcza