Na stronie Muzeum Żołnierzy Wyklętych i Więźniów Politycznych PRL ukazał się przeprowadzony przez Jarosława Wróblewskiego wywiad z wiceprezesem Instytutu Pamięci Narodowej i p.o. dyrektora Biura Poszukiwań i Identyfikacji IPN profesorem Krzysztofem Szwagrzykiem, w którym historyk stwierdził, że ma „głębokie przekonanie, że szczątki generała Fieldorfa, pułkownika Cieplińskiego czy rotmistrza Pileckiego zostały już odnalezione podczas prac poszukiwawczych na Łączce” i pomimo tego „do tej pory nie ma ich identyfikacji” - co może oznaczać, że ktoś wpływowy ukrywa ten fakt.

Z wywiadu wynika, że „Łączkę wyznaczono jako teren pochówku wyłącznie dla tych, którzy zostali skazani na karę śmierci i straceni”, gdy „w różnych innych miejscach, gdy jakiś obszar wyznaczono do pochówków, to grzebano tam wszystkich: zmarłych, straconych czy zakatowanych. Tutaj postąpiono inaczej i zrobiono miejsce wyłącznie dla tych, na których został wykonany wyrok śmierci”.

W więzieniu na Rakowieckiej komuniści zamordowali od 1948 do 1956 roku 328 osób - „do 1948 r. głównym miejscem straceń w Warszawie było więzienie na Pradze przy ul. Namysłowskiej, nazywane Toledo, o tyle od 1948 r. było to na pewno więzienie na Rakowieckiej”.

Zdaniem profesora Szwagrzyka „niektóre ze szczątków odnalezionych na Łączce i sposób ich ułożenia wskazywałby, że niezależnie od straconych na Rakowieckiej, były tam grzebane jakieś – do końca nie wiemy jakie – inne ofiary. Potwierdzałaby to także wypowiedź Władysława Turczyńskiego, człowieka odpowiedzialnego za pochówki na Łączce. On zeznając przed komisją prokuratorską w 1956 r. stwierdził, że zawsze wcześniej przygotowywał doły dla tych, którzy przyjeżdżali rano zakopywać ciała straconych. Mówił też, że zdarzało się, że kiedy przyjeżdżali kogoś zakopać, to przygotowane wcześniej doły były już zajęte przez inne ciała, które mogły być tam włożone przez inne organy, np. Urząd Bezpieczeństwa czy Informację Wojskową. Tak więc mamy listę straconych w więzieniu oraz nieznaną liczbę tych, którzy byli ofiarami zbrodni komunistycznych, ale innych struktur. Poza dwoma przypadkami kobiet, wszyscy pochowani na Łączce to mężczyźni”.

Według profesora Szwagrzyka na Łączce „proces zacierania śladów trwał do końca lat osiemdziesiątych. […] Historia tego miejsca, jak i jego likwidacja pokazuje, ile wysiłku włożyli komuniści, żeby nie tylko wymordować ich fizycznie, ale także w to, żeby społeczeństwo przekonać, że byli to bandyci i pospolici przestępcy, działający na szkodę Polski”.

Przez lata żaden z oprawców komunistycznych nie poczuł skruchy i nie zgłosił się do profesora Szwagrzyka, by opowiedzieć o okolicznościach ukrywania zwłok pomordowanych polskich patriotów na łączce. Ci, którzy trafili przed sądy, manifestowali swoją arogancje, butę i pogardę dla ofiar. Podobnie zachowują się i dzieci komunistycznych oprawców. Profesor Szwagrzyk zgadza się z opinią, że komunistyczni oprawcy „mieli świadomość, kogo mordują”.

W ciągu ostatnich 20 lat w kilkuset miejscach odnaleziono już „około półtora tysiąca” zamordowanych przez komunistów polskich bohaterów. Poszukiwane są zwłoki pomordowanych od 1917 do 1990 roku.

Według profesora Szwagrzyka „odnalezienie szczątków [nie] jest tożsame z ich identyfikacją.[...]. Do pełnego sukcesu trzeba identyfikacji osobniczej. Trzeba potwierdzić metodą naukową, w sposób niepodważalny, że te oto szczątki należą do tego konkretnego człowieka. Zawsze, przechodząc do konkretnych prac poszukiwawczych wiemy, kogo poszukujemy. Mamy często wiedzę szczegółową, związaną z okolicznościami i datą śmierci. Posiadamy też dane antropologiczne i często materiał genetyczny od rodzin, który pozwala nam na przeprowadzenie procesu identyfikacyjnego. Nie jest tak w każdym przypadku, bo również są masowe zbrodnie, w których zginęło np. kilkaset osób, gdzie nie potrafimy określić tożsamości większości z nich. Nie jest jednak tak, że jeździmy bez przygotowania, bez długiej pracy studyjnej nad materiałami, zdjęciami lotniczymi, mapami, bez analizy źródeł pisanych i mówionych. Dopiero po tych wszystkich pracach następuje wyjazd i prace poszukiwawcze, a z kolei następnym etapem są badania identyfikacyjne”.

W trakcie trzech etapów ekshumacji od 2012 do 2017 „nie wszystkie [zwłoki] były w układzie anatomicznym, niektóre były zniszczone, ale wszystkie szczątki, każdy ząb, każda kosteczka, każdy fragment ludzkich szczątków, który został tam ukryty przed laty – odnaleźliśmy”.

Choć „materiał genetyczny, porównawczy rtm. Witolda Pileckiego został pobrany od jego dzieci, Zofii i Andrzeja, a więc był to bardzo dobry materiał do porównań, zabezpieczony już dawno. Ale wyniku identyfikacji do dzisiaj jednak nie ma”, to „ostatnie wyniki badań identyfikacyjnych z Łączki nasze Biuro Poszukiwań i Identyfikacji oraz prezes IPN otrzymało latem 2018 r. Mówimy więc o sytuacji, kiedy od 2,5 roku nie ma żadnej, powtórzę – żadnej – identyfikacji z Łączki. Dla nas, pracowników Biura Poszukiwań i Identyfikacji, jest to sytuacja niewyobrażalna [...] Wszystkie szczątki zostały tam podjęte, materiał genetyczny pobrany i zabezpieczony, ale wyników nie ma. Nasze Biuro robi wszystko, aby tę sytuację zmienić. Trzeba jednak wiedzieć, że cały proces badań był i jest elementem śledztwa, które prowadzi pion śledczy IPN. Trudno może uwierzyć, ale my nie mamy żadnego wpływu na to, jak przebiega to śledztwo, a to jest dla nas przedmiotem zmartwień, jeśli od 2,5 roku nie mamy wyników badań identyfikacyjnych i genetycznych, ani nawet wiedzy o stanie śledztwa, jego przebiegu, podejmowanych działaniach”.

Według profesora Szwagrzyka „badania genetyczne ofiar z Łączki zlecane są przez prokuratorów prowadzących śledztwo Pomorskiemu Uniwersytetowi Medycznemu w Szczecinie. Tam zostały przekazane przez IPN próbki szczątków i cały materiał genetyczny pobrany od rodzin zamordowanych, a więc efekty naszych wieloletnich i realizowanych z ogromnym wysiłkiem i zaangażowaniem prac. Stamtąd natomiast nie otrzymujemy wyników badań genetycznych. Jednocześnie – w co aż trudno uwierzyć – przedstawiciel zleceniobiorcy prac otrzymanych od pionu śledczego publicznie stwierdza, że na Łączce leżą w większości kryminaliści i zbrodniarze niemieccy. Biuro Poszukiwań i Identyfikacji robi wszystko, żeby uzyskać wyniki badań genetycznych i tę sytuację zmieniać. Jednak ani prezes IPN, ani kolegium, a tym bardziej Biuro Poszukiwań i Identyfikacji, nie mają jakiegokolwiek wpływu na działania pionu śledczego IPN”.

Dzieje się tak, pomimo że podległe profesorowi Szwagrzykowi „biuro podjęło ogromny wysiłek, aby uzyskać zgodę władz amerykańskich i posiąść niezwykle ważny i cenny program „Codis” do badań genetycznych. Obok IPN, ten program posiada w naszym kraju tylko Centralne Laboratorium Kryminalistyki. Zasada działania programu jest prosta – trzeba do niego „włożyć” jak najwięcej informacji o wynikach profilowań szczątków i osób, wówczas odpowiednia analiza daje nam możliwość uzyskania szybkiego potwierdzenia, czyje szczątki zostały już odnalezione. Wcześniej przez brak takich porównań nie można było uzyskać identyfikacji. Jednak aby ten program mógł właściwie i skutecznie działać, trzeba dostarczyć mu wyniki profilowań, a tych ze strony prokuratorów nie otrzymujemy”.

Taka sytuacja jest skutkiem tego, że „prokuratorzy IPN prowadzący śledztwo w sprawie Łaczki przekazują profilowy materiał genetyczny nie do bazy materiału genetycznego IPN, ale podmiotowi zewnętrznemu, jakim jest Pomorski Uniwersytet Medyczny. Stamtąd jednak nie przekazują już nam z powrotem tylu wyników badań profilowań. Nie możemy uzyskać więc wyników profilowań i tym samym identyfikacji – nie dlatego, że nie chcemy czy nie jesteśmy przygotowani, ale dlatego, że nie jesteśmy w stanie przejść granicy, jaką wytworzył nam Pion Śledczy IPN, w którym jedynie pojedynczy prokuratorzy z różnych komisji współpracują z Biurem Poszukiwań i Identyfikacji IPN”.

W opinii profesora Szwagrzyka „z żalem i smutkiem muszę powiedzieć, że z upływem kolejnych lat działania, które realizujemy, nie są – jakby się wydawać mogło – prowadzone w komfortowych, sprzyjających warunkach, gdzie wszystkie instytucje i osoby przypatrujące się naszej pracy są nam życzliwe, a przynajmniej obojętne. Niestety, tak nie jest – to sytuacja niezrozumiała, ale prawdziwa”.

Zdaniem profesora Szwagrzyka szczątki rotmistrza Pileckiego „zostały odnalezione. Być może w czasie gdy teraz rozmawiamy, one już są odnalezione i zidentyfikowane. My jednak o tym nic nie wiemy. Czy się dowiemy – może tak, może nie? Taka jest smutna rzeczywistość”.

Z wywiadu można się dowiedzieć, że „Polska Baza Genetyczna Ofiar Totalitaryzmów była powołana do życia przez IPN i PUM. Od wielu lat IPN nie miał ani wpływu, ani wiedzy o tym, co się dzieje w Polskiej Bazie Genetycznej. To była więc tylko formalność, że tak się stało”.

Profesor Szwagrzyk jest też zaniepokojony tym, że „widać niezwykle silny, różnorodny w formach atak na Żołnierzy Wyklętych. Próbuje im się przypisać jakieś haniebne, niegodne czy kryminalne czyny. Za wszelką cenę chce się z nimi zrobić to, czego nie udało się zrobić nawet komunistom. Spowodować, żeby społeczeństwo polskie uwierzyło, że to byli pospolici przestępcy, którzy walczyli w lasach tylko dla swoich małych celów. Przyczyn takich postaw jest wiele, ale na pewno nie ma jednego, spójnego programu i pomysłu, jak wiedzę o tych wyjątkowych ludziach w Polsce udokumentować i przekazać, tak żeby była powszechna i trwała. To są zarówno działania edukacyjne, jak i medialne. To również brak dobrych filmów, które mogłyby w Polsce i na świecie mówić o naszych Żołnierzach Wyklętych. Nie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego robiony z rozmachem film o rtm. Witoldzie Pileckim, jednym z największych bohaterów w historii świata, nie powstał w ciągu ostatnich lat? Jak możemy być dumni z polskich bohaterów, skoro nawet nie potrafimy poświęcić im swoich wielkich dzieł – tym, którzy swoją postawą po stokroć sobie na to zasłużyli?”

Jan Bodakowski