Masz dość kolędy? Nie jesteś sam. I bynajmniej nie chodzi o to, że widok księdza u drzwi to zapowiedź katorgi dla milionów Polaków. Zmęczeni atmosferą wokół tej tradycji są także księża” - czytamy na portalu Natemat.pl.

Z artykułu Jakuba Nocha dowiemy się, jak traumatycznym przeżyciem są dla kapłanów coroczne wizyty duszpasterskie. Wikary z Gdańska wyznaje w rozmowie z portalem, że chciałby szczerze porozmawiać z parafianami, ale oni oczekują od niego „teatrzyku”, dają kopertę i czekają aż sobie pójdzie. Ks. Jakub narzeka, że przyjmujący go ludzie silą się na sztuczną radość, niby starają się ugościć duchownego jakimś posiłkiem albo bez ceregieli wciskają kopertę. Duchowny żali się, że tylko raz udało mu się szczerze porozmawiać z... ateistą i wspomina, jak w Krakowie jego i ministrantów gonił awanturnik z nożem. Rozmawiający z Nochem ministrant dorzuca swoją cegiełkę do narzekania – ktoś gonił go, wyzywając od złodziei, innym razem napluła na nich pewna dziewczyna.

Nic, tylko odwołać zwyczaj wizyt duszpasterskich! Po lekturze takich nieszczęśliwych przypadków można nabawić się wyjątkowej frustracji. Dlatego postanowiłam sprawdzić, czy rzeczywiście tak jest. Czy kolęda to trauma dla kapłanów? Czy faktycznie napotykają oni taki mur oporu, a nawet agresji? Czy naprawdę wierni, którzy przyjmują księdza, chcą by jak najszybciej wypił on herbatę, wziął kopertę i nie zawracał im głowy? Aby poznać odpowiedzi na te pytania postanowiłam przeprowadzić małą sondę wśród mniej lub bardziej znanych czytelnikom Fronda.pl kapłanów. Oto jej efekty.

Ks. Łukasz Kachnowicz na hasło „kolęda” reaguje wielkim entuzjazmem. Z daleka widać, że to dla niego świetna okazja do serdecznych spotkań z parafianami. W ubiegłym roku duchowny z Lublina prowadził na Facebooku coś w rodzaju dziennika kolędnika – w serwisie społecznościowym opisywał najciekawsze spotkania i rozmowy, a także swoje refleksje podsumowujące kolejne dni wizyt duszpasterskich. W tym roku, zapytany o kolędę, ks. Łukasz mówi: „Dla mnie dobrem jest przede wszystkim spotkanie z ludźmi. Na to kładę akcent w swoim chodzeniu po kolędzie. Jeśli przychodzisz do ludzi z otwartością, to zawsze doświadczysz dobrego spotkania. One są różne. Dotykają różnych tematów. Ale dla mnie największą wartością kolędy jest spotkanie. Oczywiście, jedne są mniej, drugie bardziej głębokie. To całkiem zrozumiałe, że może być trudno naprawdę spotkać się w tak krótkim czasie. Mimo to, udaje się to wielokrotnie. Mam doświadczenie pięknych spotkań, rozmów”.

Ks. Dariusz Kowalczyk nie ma pokaźnego bagażu doświadczeń związanych z kolędą, ponieważ nie był księdzem pracującym w parafii. Jednak z wizytą duszpasterską chodził w "sezonie" 2002/2003. „Po tym małym doświadczeniu uważam, że dobrze zrobiona kolęda ma sens duszpasterski. Pozwala lepiej poznać różne sytuacje w parafii, na przykład z punktu widzenia ukrytej biedy. Poza tym zdarzały się dłuższe rozmowy. Pewna pani poprosiła o spowiedź po wielu latach. Wyspowiadałem ją. Ta spowiedź trwała 45 minut. Ale nie uniemożliwiło mi to odwiedzić pozostałych. Poza tym, do kolędy trzeba podejść z wiarą w moc błogosławieństwa kapłańskiego. Bo kolęda to błogosławienie mieszkań i mieszkańców” - mówi w rozmowie z Fronda.pl ks. Kowalczyk.

Ks. Piotr Kieniewicz, który właśnie wrócił z wizyty duszpasterskiej, mówi: „Nasz proboszcz stara się, by każdy z księży miał możliwie krótki odcinek, bo choć to wydłuża czas trwania kolędy o kilka dni, daje możliwość porozmawiania z tymi, którzy chcą. Oczywiście są i tacy, którzy siedzą z miną kiedy-ksiądz-sobie-pójdzie, ale tych nie jest zbyt wielu. Większość to ludzie otwarci, życzliwi, nawet jeśli żyją w trudnej sytuacji”. Marianin z Lichenia dodaje: „Najbardziej lubię odwiedziny w rodzinach, gdzie jest żywa wiara, gdzie jest dużo dzieci, gdzie modlitwa nie jest przymusem czy ekstrawagancją na pokaz. Jest takich rodzin trochę. Każda rozmowa z nimi, wspólna modlitwa, jest jak powiew wiatru w upalny dzień. Lubię też, jak rozmawiamy o realnych sprawach, bolączkach tych ludzi, nawet jeśli jedyną rzeczą, którą mogę dla nich zrobić jest wysłuchanie tego, co mówią. Wtedy ta kolęda naprawdę nabiera blasku. Nie znoszę tylko gonitwy od domu do domu, ale to na szczęście już nie jest problem. Mamy dobrego proboszcza i możliwości, by w 8-9 ludzi pójść na kolędę w parafii liczącej niecałe 3 tysiące wiernych. Nie każdy ma takie możliwości...”.

Z kolei ks. Łukasz Patoń zaczyna od wspomnienia z dzieciństwa, kiedy był jeszcze po tej drugiej stronie. „Kiedyś przeżywałem kolędę z rodzicami i z rodzeństwem, a teraz sam odwiedzam ludzi w domach z taką wizytą. Moje dobre doświadczenie kolędy z dzieciństwa pomaga mi w tym, dlatego po siedmiu lat mojego kapłaństwa nie pamiętam sytuacji przykrych czy takich, które miałyby zapisać się w mojej pamięci jako trauma. Może były nieprzyjemne pojedyncze epizody, ale raczej dotyczyło ze strony osób pod wpływem. Ale te epitety należy zrzucić na karb stanu świadomości wypowiadającego.

Czym dla ks. Łukasza jest kolęda? „To przede wszystkim okazja, żeby pomodlić się z ludźmi, bardzo różnymi ludźmi! Często słabo praktykującymi, poszukującymi lub ludźmi, którzy wprost mówią, że wierzą w Boga i modlą się, ale do Kościoła nie chodzą... Delikatnie i bez żadnych nacisków pytam wtedy o powody, ale nigdy na siłę nie drążę tematu. Spotykam też wiele osób chorych, które nie mogą już chodzić do kościoła. Niestety, tacy ludzie często nie korzystają z sakramentów, bo pokutuje jakieś stereotypowe myślenie, że jak ksiądz przychodzi do chorego to już koniec... Żaden sakrament nie jest biletem do nieba"! Sakrament jest dla żyjących, po to, by ich wzmocnić na duszy i na ciele. Często muszę to tłumaczyć i jak dotąd nie spotkałem się z negatywną reakcją na propozycję, by przynajmniej raz w miesiącu ksiądz mógł przyjść, aby udzielić sakramentu pokuty, namaszczenia chorych czy Komunii świętej. Ludzie są zaskoczeni, a czasem nawet trochę się wstydzą, że żyli ze świadomością, iż sakrament namaszczenia chorych to sakrament ostatniego namaszczenia i przyjmuje się go tylko w ostateczności i raz w życiu...

Sporo osób chorych, samotnych, niepełnosprawnych właśnie poprzez kolędę wraca do życia sakramentalnego! Dla mnie to zawsze duża radość, a często też proste ludzkie wzruszenie...” - mówi duchowny.

Wizyta duszpasterska to dobra okazja do zaproszenia parafian, by aktywnie włączali się w życie wspólnoty. „Moje doświadczenie pracy w parafii jest doświadczeniem wspólnot, w których zawsze proponowano zaangażowania się w działalność grup duszpasterskich, w każdym wieku i niezależnie od tego, czym dany człowiek się zajmuje. Owszem, nie zawsze ludzie przychodzą tłumnie na plebanię i od razu chcą działać, ale kolęda daje okazję, żeby uświadomić im, że z tym, co potrafią, z tym, czego się nauczyli, również z tym, co wypracowali sami i często wielkim trudem, są potrzebni w parafii i mogą swoje doświadczenie podzielić między tych, którzy tego potrzebują... A potrzebujących nigdy nie brakuje!” - zapewnia ks. Łukasz Patoń.

Co z osnutymi złą sławą „kopertami”? „Nigdy nie biorę ofiary w domu, w którym jest bieda, w którym te pieniądze są bardzo potrzebne! Nie przyjmuję też ofiar od ludzi, którzy nie praktykują... Proszę ich zawsze, że jeśli faktycznie chcą złożyć ofiarę na kościół, to niech ją złożą... w kościele, kiedy im się do niego wreszcie przyjść. Nie mówię tego złośliwie ani przekornie. Po prostu uważam, że do praktykowania niektórych tradycji, zwyczajów (bo to zwyczaj, a nie obowiązek!) niektórzy muszą dojrzeć. Wszystko ma ma swój czas. Nie odmówiłem nigdy pobłogosławienia domu i modlitwy dlatego, że ktoś nie miał pieniędzy! Nie mam prawa tego odmówić. W ogóle nie wyobrażam sobie takiej sytuacji” - przekonuje duchowny.

Dla ks. Piotr Jarosiewicza kolęda to jedna z najpiękniejszych okazji do spotkania twarzą w twarz z wiernymi. „Jeśli ma się na tyle odwagi, by porozmawiać szczerze, to właśnie ten moment jest szansą, by poruszyć sprawy parafii, rodziny, także duchownych. Dla mnie osobiście jest to czas poznania rodzin i tego, czym one żyją. To także okazja, by wprost zapytać, czy nasi parafianie korzystają z sakramentów, co im się podoba, a co nie w nas, kapłanach, co możemy poprawić w naszej pracy, w kościele, w szkole” - mówi duchowny. I dodaje, że to, jak będzie wyglądała kolęda zależy właśnie od kapłanów. „Ze względu na dużą ilość domów do odwiedzenia, czasem pojawia pokusa, by zrobić to szybciej, bardziej powierzchownie... Ale gdy zobaczy się owoce takich spotkań! Wczoraj odwiedziłem starszą kobietę. Po modlitwie tak po prostu zapytałem o jej zdrowie, jak żyje... A ona się rozpłakała. Czekała, aż któreś z jej dzieci zada jej takie pytanie. Ale żadne z nich nie odwiedziło jej w Święta, nawet nie zatelefonowało. Wzruszyła się tym, że obcy ksiądz zapytał, jak się jej żyje. Takie chwile to jeden z najpiękniejszych i najtrudniejszych momentów, bo dochodzi do konfrontacji z rzeczywistością. Jeśli w ciągu roku kapłani dobrze posługują parafianom, to ci są wdzięczni i to okazują. Ale jeśli nie ma takiej pracy, to kolęda staje się fikcją, którą trzeba jakoś tam przeżyć, pogadać o byle czym i mieć z głowy” - podsumowuje ks. Piotr.

Czy zwyczaj odwiedzania wiernych jest nadal potrzebny? Jak najbardziej! To, w jaki sposób przeżyjemy kolędę, zależy w dużej mierze od nas samych. Dlatego ks. Piotr prosi, by na koniec dodać, że potrzebna jest modlitwa za to spotkanie, podnoszona zarówno przez parafian, jak i kapłanów. Modlitwa o to, by odwiedziny duchownego w domu przyniosły dobre owoce...

Marta Brzezińska-Waleszczyk