Świadectwo Magdaleny i Wiesława Grabowskich, świeckich rekolekcjonistów – o tym, jak Bóg stał się obecny w ich życiu małżeńskim.

Sławomir Zatwardnicki, OPOKA: W swoich konferencjach zwracacie Państwo uwagę na biblijny model wychowania dzieci. Czy rzeczywiście da się z Biblii wywieść konkretne wskazówki wychowawcze, czy chodzi raczej o ogólne zasady?

Magdalenia i Wiesław Grabowscy: Są tu zarówno ogólne zasady, odnoszące się do życia i ludzkich postaw, wskazujące kierunek naszych wychowawczych działań, jak i sporo wskazań konkretnych, oczywiście o różnym stopniu szczegółowości. Zarówno jedne jak i drugie każdy rodzic musi przełożyć na język swojej rodzinnej rzeczywistości, by móc zastosować je w życiu.


SZ: Czy można prosić o przykłady takich szczegółowych wskazówek, które dałoby się stosować bez posądzenia o fundamentalizm biblijny abstrahujący od konkretnych warunków kulturowych, w których Pismo powstawało?

MWG: Pierwsza taka wskazówka znajduje się już w przykazaniach, w których słyszymy, że dzieci mają czcić, szanować rodziców. To od razu pokazuje, że nie jesteśmy równymi partnerami, kumplami. Co to znaczy konkretnie, jak ma się wyrażać, jak tego uczyć dzieci, jak egzekwować – to pytania o zastosowanie i rodzice sami muszą na te pytania odpowiedzieć w swojej konkretnej sytuacji. Podobnie konkretne jest wskazanie z listu do Kolosan: „Ojcowie, nie rozdrażniajcie waszych dzieci, aby nie traciły ducha” (Kol 3,21).


SZ: W jaki sposób doświadczacie Państwo Bożego wsparcia czy prowadzenia w codziennym życiu rodzinnym ze wszystkimi jego radościami i trudami?

MWG: Nasze doświadczenia z Bogiem to cała długa historia pełna niezwykłych manifestacji Bożej obecności, troski, ale też stawianych przed nami zadań i szlifowania naszych charakterów. Wydaje się, że mógłby to być temat na oddzielną rozmowę (śmiech).


SZ: Dobrze, porozmawiamy o tym może innym razem. Zapytam jednak, jak wpuścić Boga w małżeńską relację? Od czego zacząć, co potem robić, by Bóg pozostał obecny w życiu małżeńskim i rodzinnym?

MWG: Pierwszym krokiem jest zaproszenie Pana Jezusa jako Pana i Zbawiciela do życia każdego z nas indywidualnie.

W naszym przypadku stało się to w październiku 1978 roku, cztery miesiące przed naszym ślubem.

Oboje pochodzimy z rodzin katolickich, praktykujących i traktujących Boga poważnie. Oboje byliśmy zaangażowani w różne formy życia religijnego w parafii i tam z resztą się poznaliśmy. Uczestniczyliśmy też w działaniach duszpasterstwa akademickiego. Pewnego dnia ksiądz prowadzący naszą akademicką grupę zabrał nas na kazanie Billy Grahama, światowej sławy ewangelisty, który w czasach komunizmu otrzymał pozwolenie na przeprowadzenie kampanii ewangelizacyjnej w Polsce. Przemawiał wtedy w kilku kościołach – także katolickich. Wtedy po raz pierwszy jasno usłyszeliśmy, że Pan Jezus czeka na świadomą decyzję każdego z nas, czy chcemy przyjąć Go jako swojego Pana i Zbawiciela. Chociaż oboje byliśmy ochrzczeni, byliśmy też  po komunii i bierzmowaniu, to zrozumieliśmy, że traktowaliśmy to jako pewne akty religijne, ale nie angażowaliśmy w nie naszej woli. Teraz przyszedł moment, by powiedzieć Panu, że nie chcemy, by był tylko częścią naszego życia, jego elementem zamkniętym w działce „religia”, ale Jego centrum, że chcemy żyć dla Niego, pod Jego kierunkiem jako Pana i jemu podporządkować wszystkie inne dziedziny. Wtedy właśnie wypowiedzieliśmy modlitwę oddania naszego życia w ręce Boga.

To była indywidualna decyzja każdego z nas. I z tą świadomością weszliśmy w nasze małżeństwo. Pan Jezus został Panem każdego z nas i oczywiste było też, że będziemy uczyć się podporządkowywać Mu siebie także w naszych rolach męża i żony i w naszym całym małżeństwie. Będąc już mężem i żoną dosyć regularnie wieczorem czytaliśmy razem Pismo Święte i zastanawialiśmy się, co z tego, co przeczytaliśmy, mamy zastosować w życiu. Jak mamy zmienić nasze postawy, zachowania, zwyczaje, co nowego wprowadzić do życia, jak je kształtować.

A co zrobić, by Bóg pozostał obecny? No cóż, On pozostaje obecny, tylko my możemy Go przestać słuchać i potem zatracić zdolność słyszenia, możemy zignorować Jego Słowo i prowadzenie Jego Ducha Świętego. Jedyne właściwe, co wtedy możemy zrobić, to przyznać się do tego, nawrócić, wyznać to jako grzech i wrócić na drogi posłuszeństwa.


SZ: Co jednak z niewierzącymi? Czy wystarczy zachować tradycyjne wartości, by udało się stworzyć udane małżeństwo? Czy bez Boga w ogóle jest możliwe wytrwać z jedną osobą do końca życia?

MWG: Myślimy, że udane małżeństwo można osiągnąć kierując się zwykłą ludzką przyzwoitością, lojalnością , wiernością, uczciwością itp. I jest możliwe, by być z jedną osobą do końca życia, jak wskazują liczne przykłady. Podobnie jak można przeżyć wspaniale swoje życie nie będąc człowiekiem wierzącym w Boga i oddanym Mu. Ale życie to nie tylko kwestia „bycia dobrym człowiekiem” ani „udanego małżeństwa”. Nasze życie (i małżeństwo) ma głębszy, także duchowy wymiar i sięga do wieczności. A tego bez Boga się nie da zrealizować.


SZ: Czy w takim razie można powiedzieć, że Bóg nie jest jedyną receptą na małżeńskie szczęście?

MWG: Myślimy, że Bóg nie jest receptą na szczęście w małżeństwie. Nie jest złotą rybką mającą nam zapewnić sukces w tej dziedzinie życia (i w innych też). Bóg jest Panem, któremu my chcemy (i powinniśmy) służyć i oddawać chwałę. Przy okazji możemy stać się szczęśliwi, bo posłuszeństwo Jego zasadom i prowadzeniu wychodzi nam na dobre, daje dobre owoce. Dlatego przestrzeganie – jak Pan to nazwał – owych tradycyjnych wartości, które są w istocie w dużej części wyrazem Bożej woli, Bożego zamysłu dla człowieka, daje dobre efekty.

Nie oznacza to oczywiście życia bez problemów i zmagań. Bóg nie jest receptą na tu i teraz, choć oczywiście może zmienić nasze życie, wspomóc wyjść z rozmaitych problemów, uzdrowić, uleczyć... Ale to nie jest najważniejsze. Bóg jest Bogiem, Stwórcą i Panem, któremu należna jest cześć i posłuszeństwo. Małżeństwo podporządkowane Bogu i Jego zasadom ma jednak mocniejszy fundament, jest zdolne do doświadczania głębszego wymiaru w swojej relacji, przechodzenia przez burze i życiowe sztormy w poczuciu Bożej obecności, sensu i celu, takie małżeństwo w Bogu ma źródło siły, w Bogu ma punkt odniesienia, Bóg jest ostatecznym autorytetem i wyrocznią w sprawach spornych, Bóg jest nadzieją na przyszłość i gwarantem naszej wieczności. To my żyjemy dla Niego, nie On dla nas.

Jeśli zaprosiliśmy Pana Boga do swojego życia (a więc i małżeństwa) i podporządkowujemy Mu swoje życie, to On rozpoczyna proces wewnętrznej przemiany każdego z nas, która to przemiana sprzyja jedności małżeńskiej. Jeśli nie pozwalamy Bogu działać w naszym życiu, to pozbawiamy się Jego działania i Jego mocy – jesteśmy zdani tylko na własne siły. Dlatego gorąco zachęcamy wszystkich, aby nie tylko stosować Jego zasady w swoim życiu, ale przede wszystkim zaprosić Go do swojego życia i uczynić Go swoim Panem.

Magdalena i Wiesław Grabowscy
Są małżeństwem od lutego 1979 roku. Mieszkają w Warszawie. Mają trzech dorosłych synów i pięciu wnuków. Wiesław ukończył wydział Samochodów i Maszyn Roboczych na Politechnice Warszawskiej. Magdalena jest absolwentką Wydziału Nauk Ekonomicznych Uniwersytetu Warszawskiego. Oboje ukończyli dwuletnie Studium Życia Rodzinnego. Są współautorami podręcznika do przedmiotu Przygotowanie do Życia w Rodzinie pt. „Zanim wybierzesz”. Prowadzą kursy dla narzeczonych. Od 1993 prowadzą Służbę Rodzinie w ramach Ruchu Nowego Życia. Są wykładowcami na rekolekcjach, konferencjach i seminariach poświęconych tematyce małżeńskiej i rodzicielskiej, które odbywają się zarówno w Polsce, jak i zagranicą.  Magdalena jest także wykładowcą na konferencjach, seminariach i spotkaniach dla kobiet, autorką książki „Kobieta warta królestwa” oraz „Klucze do pokoju” i książeczki o charakterze ewangelizacyjnym dla dzieci pt. „Wielka wędrówka”.

za: opoka.org.pl