1. Wczoraj w Parlamencie Europejskim przewodniczący Komisji Jean Claude - Juncker zaprezentował od dawna zapowiadany plan inwestycyjny UE na lata 2015 - 2017 na kwotę 315 mld euro.

Rządząca w UE większość chadeków z socjalistami wspierana także przez liberałów, uważa te propozycje Komisji wręcz za koło zamachowe wzrostu gospodarczego UE i wypełnienie luki inwestycyjnej.

O ile bowiem w II kwartale 2014 roku udało się krajom Unii odbudować poziom PKB i konsumpcji prywatnej z roku 2007 (z okresu sprzed kryzysu finansowego a w konsekwencji i gospodarczego) o tyle inwestycje (prywatne i publiczne), są aż o 15% czyli o 430 mld euro mniejsze.

2. Środki finansowe, które Komisja chce włożyć do tego programu mają jednak wynieść zaledwie 21 mld euro (5 mld euro ma pochodzić z Europejskiego Banku Inwestycyjnego, zaś kwota 16 mld euro miałaby być gwarantowana z budżetu UE, a tak naprawdę byłaby to tylko połowa tej kwoty czyli 8 mld euro pochodzące z programu Łącząc Europę jako zabezpieczenie przyszłych roszczeń z tytułu udzielonych gwarancji).

Środki te zgromadzone w Europejskim Funduszu Inwestycji Strategicznych miałyby być swoistą dźwignią finansową tzw. lewarem z efektem mnożnikowym 1:15 (czyli każde euro włożone do niego ma wygenerować inwestycje o wartości 15 euro).

To właśnie przyjęcie takiego mnożnika daje 315 mld euro wydatków inwestycyjnych w ciągu najbliższych 3 lat, przy czym 240 mld euro miałyby wynosić inwestycje sektora prywatnego o długim okresie zwrotu, a 75 mld euro inwestycje małych i średnich przedsiębiorstw.

Także kraje UE miałyby możliwość udziału w tworzeniu kapitału tego Funduszu, a ich wpłaty na ten cel, byłyby odliczane od deficytu strukturalnego ich sektorów finansów publicznych.

3. Zdaniem Komisji i EBI, inwestycje te miałyby dotyczyć najważniejszych obszarów dla wzrostu i konkurencyjności krajów UE takich jak energia, transport, szerokopasmowe sieci internetowe, edukacja, ochrona zdrowia, a także badania i rozwój.

Projekty proponowane przez inwestorów byłyby kwalifikowane do poręczeń z Funduszu przez niezależną komisję (składającą się jak to ujął wczoraj Juncker z fachowców z Komisji i EBI), a głównym kryterium branym pod uwagę byłoby tworzenie "dużej wartości dodanej" dla gospodarek i społeczeństw poszczególnych krajów członkowskich.

Fundusz miałby ruszyć z gwarancjami od połowy 2015 roku, a skutkiem realizacji wspomnianych inwestycji, ma być wzrost unijnego PKB o 330 - 410 mld euro i utworzenie od 1 mln do 1,3 mln nowych miejsc pracy.

4. Na papierze wszystko to wygląda nieźle ale w rzeczywistości wstrzemięźliwość sektora prywatnego w zakresie inwestycji wcale nie wynika z braku środków finansowych (tych jest na rynku przy prawie zerowych stopach procentowych EBC do woli) ale raczej ich braku zaufania do stanu unijnej gospodarki (recesja czyli spadek PKB w wielu krajach, coraz silniejsze zjawisko deflacji), a także coraz gorszego stanu finansów publicznych szczególnie krajów strefy euro, w których średni poziom długu publicznego urósł z poziomu 60% PKB w 2007 roku do 90% PKB w roku 2014.

Co więcej inwestorzy prywatni obawiają się, że uzyskanie kwalifikacji do wsparcia z Funduszu to gigantyczna mitręga biurokratyczna, jeszcze gorsza od tej jaką muszą przejść korzystając z funduszy pochodzących z unijnego budżetu.

Projekt Junkera bardzo przypomina Polskie Inwestycje Rozwojowe (tam też środki publiczne miały być dźwignią dla ważnych dla gospodarki inwestycji prywatnych ale po dwóch latach jego realizacji udało się podpisać umowę na słownie jedną inwestycję w sektorze gazowym, a najdosadniej scharakteryzował jej skuteczność swą słynną wypowiedzią były już minister Bartłomiej Sienkiewicz.

Oby podobnie za jakiś czas nie opisywano projektu Junckera.

Zbigniew Kuźmiuk/Salon24.pl