Odzyskujący siły SLD zaczął podwójną kampanię wyborczą pod hasłem powrotu do 49 województw i likwidacji powiatów. Pomysł jest śmieszny tylko pozornie. W istocie to ze strony partii Leszka Millera nie tylko dobrze przemyślana strategia polityczna, lecz także – najroztropniejsza odpowiedź na patologie reformy samorządowej z 1999 r., jaka padła z ust ważnych polityków.

Idea „Polski 49” jest dla SLD dobra politycznie, bo otwiera mu drogę do odwojowania utraconego w owych 33 miastach elektoratu. Jeśli wierzyć ostatnim doniesieniom „Rzeczpospolitej”, Sojusz jest tam jednocześnie słaby i ma większe niż gdzie indziej szanse na odzyskanie wyborców. Co więcej, krytykując nierównomierne dzielenie środków pod rządami PO-PSL – z uprzywilejowaniem obecnych miast wojewódzkich i ze szkodą dla mniejszych ośrodków – Miller ma szanse zapunktować w całej Polsce prowincjonalnej. Gdzie mieszka – o czym często zapominamy – większość z nas.

Trudno nie zauważyć przy okazji, że SLD przejmuje także w ten sposób zarzucone hasła PiS. W 2010 r. to partia Jarosława Kaczyńskiego ożywiła ideę „Polski solidarnej” koncepcją finansowego dowartościowania prowincji. Przeciwstawiając ją „Polsce liberalnej”, rozumianej tym razem jako Polska metropolitarna. I choć PiS wtedy przegrało, to zdobyło tym sympatię wielu wyborców. Co jednak ważniejsze, pomysł powrotu do stanu sprzed reformy samorządowej z 1999 r. jest jak powiew świeżego powietrza w zatęchłej od tematów zastępczych polskiej debacie. Nie przypominam sobie ze strony głównych graczy politycznych dalej idącej propozycji ustrojowej od czasu debaty o „IV Rzeczypospolitej”.

Próby redukowania sprawy do neogierkowszczyzny pokazują tylko niemoc intelektualną obrońców reformy samorządowej, którą zafundowała nam przed piętnastoma laty koalicja AWS-UW. Była to bowiem zmiana fatalna. Dlaczego? Po pierwsze, stworzono wtedy na koszt podatników ponad 300 powiatów, bez jasnego wskazania po co. Zwolennicy tego rozwiązania do dziś nie potrafią przekonująco wyjaśnić, dlaczego obowiązków powiatów nie mogłyby – jak przez wiele lat wcześniej – wykonywać gminy i województwa. Co gorsza, ich kompetencje się krzyżują, prowadząc do konfliktów, za których rozwiązywanie odpowiada (teoretycznie) słaby i przeciążony rząd. Przykład? Zarządzenia porządkowe na tym samym terenie może jednocześnie wydawać zarówno powiat, jak i gmina.

Po drugie, likwidacja starych urzędów wojewódzkich okazała się fikcją. W tym sensie, że zostały one przekształcone jedynie w główne i zamiejscowe: w tych samych budynkach, z tymi samymi – opłacanymi przez podatników, a hojnie rozdawanymi przez partyjnych bossów – etatami itd.

Po trzecie, wbrew założeniom, za tą – głęboko patologiczną – decentralizacją nie tylko nie poszło zmniejszenie zatrudnienia w administracji centralnej, ale wręcz przeciwnie: nastąpił jej rozrost. Po chwilowym zmniejszeniu w 10 lat po reformie liczba urzędników centralnych była większa niż przed nią (133 do 126 tys.) – i nadal rośnie. Równolegle pula etatów samorządowych wzrosła ze 186 do 308 tys.

Po czwarte, nikt nigdy nie podał wiarygodnego szacunku kosztów tej całej zabawy w decentralizację w wykonaniu okrągłostołowych elit. Sami architekci tego kuriozum różnili się w podawanych kwotach, od 50 do 670 (sic!) mln zł, co przypomniał niedawno prof. Witold Kieżun, samemu szacując ten koszt na około miliard. Chodzi jednak o samo utworzenie nowych struktur. Jeśli wziąć pod uwagę, że tylko etaty w powiatach ziemskich kosztowały nas w 2010 r. 182 mln zł, to będzie jasne, że po uwzględnieniu innych czynników w ciągu kilkunastu lat otrzymalibyśmy grube miliardy.

Zatem cała ta tzw. reforma samorządowa była i jest kolejną gigantyczną patologią III RP. Nic nie wiemy o korzyściach z niej dla dobra wspólnego. Choć nie znamy dokładnego kosztu, to wiemy, że słono za nią płacimy. Czy nie jest jasne, że z rozdawnictwa rosnących jak grzyby po deszczu państwowych etatów korzyści czerpią wyłącznie niezliczone sitwy i kliki, partyjne oraz biurokratyczne? Czy nie jest smutnym i paradoksalnym potwierdzeniem nędzy naszej polityki to, że to skompromitowany postkomunista Leszek Miller proponuje dziś likwidację tej patologii? Wcale nie jestem przekonany, czy w Polsce powinno być akurat 49 województw. Jednak samo zniesienie powiatów i urzędów wojewódzkich w obecnej postaci to pomysł, któremu można tylko przyklasnąć.

Bartłomiej Radziejewski

Tekst ukazał się w najnowszym numerze internetowego tygodnika "Nowa Konfederacja"