Z pewnością był to pontyfikat, który upływał pod wielkim znakiem Jana Pawła II. Niektórzy nawet mówią, że to było 1,5 pontyfikatu - jakby łącznie z pontyfikatem Jana Pawła II stanowił pewną całość. W jakiejś mierze na pewno, bo byli to dwaj blisko ze sobą związani hierarchowie Kościoła, a prywatnie – przyjaciele podobnie myślący i widzący przyszłość Kościoła i zagrożenia, stojące przed współczesnym światem. Myślę, że to, co robił Benedykt XVI było w dużym stopniu przedłużeniem misji Jana Pawła II. Wydaje mi się jednak, że Benedykt XVI potrafił także bardzo jednoznacznie pokazać, że jest sobą, nie jest tylko i wyłącznie następcą Jana Pawła II, jak to próbowała przedstawiać część komentatorów.

Trzeba pamiętać, że Benedykt XVI, tak jak jego poprzednik, potrafił świetnie współpracować z mediami. Także był papieżem-pielgrzymem. Może nie z taką intensywnością, bo był już znacznie starszy od Jana Pawła II, nie miał może takiego temperamentu i osobowości. Ale myślę, że chyba bardziej niż jego poprzednik zmierzył się z pewnymi trudnościami w Kościele. Piotr Kowalczuk w ostatnim numerze „Plus Minus” nazwał to nawet „drogą krzyżową” Benedykta XVI i myślę, że miał w tym sporo racji. Ojciec święty natrafił na takie problemy, z którymi Jan Paweł II być może nie do końca się zmierzył. Także dlatego, że nie o wszystkim wiedział, nie wszystkie informacji do niego dochodziły. Pedofilia jest dla Kościoła dużym problemem, na pewno dużym w skali medialnej. Benedykt XVI musiał się także zmierzyć z problemami Kurii Rzymskiej, o czym wszyscy dziś przypominają, albo z Vatileaks. Tego za czasów pontyfikatu Jana Pawła II nie było.

Pontyfikat Benedykta XVI próbowałbym także podsumować w kontekście polskiego Kościoła i Polski. W naszym osobistym wspomnieniu trzeba zapamiętać Ojca świętego jako wielkiego Przyjaciela Polski i Polaków. Nie wiem, czy jego następca będzie tak chętnie uczył się języka polskiego i tak chętnie, przy każdej możliwej okazji mówił kilka słów po polsku. Myślę, że będziemy tęsknili za tym serdecznym zmiękczaniem „posdlawiam pielgzymow z Polski”. Trochę się z tego na początku podśmiewaliśmy, ale mam nadzieję, że to będzie takim ciepłym wspomnieniem o Benedykcie XVI. Ale pamiętajmy także, że podczas pielgrzymki do Polski w 2006 roku wielkim symbolem była jego wizyta w Auschwitz i jego przeprosiny. Dziś, kiedy wspominamy Benedykta XVI, nie wszyscy o tym mówią, a myślę, że to bardzo ważne. Był wielkim orędownikiem przyjaźni polsko-niemieckiej i z pewnością wiele zrobił dla tej relacji.

Chciałbym także powiedzieć o wielkim otwarciu Benedykta XVI na inne Kościoły – na Kościół aglikański z jednej strony, a z drugiej – na Kościół wschodni. Myślę, że gdyby nie wola i zgoda Benedykta XVI nie byłoby tego spotkania w sierpniu ubiegłego roku i podpisania dokumentu z Cerkwią. To wielkie zasługi. Tym, co będzie ten pontyfikat wyróżniało, będzie także próba pojednania z lefebrystami, zdjęcie ekskomuniki, może nie do końca udane, bo Benedykt XVI być może nie wszystko wiedział na temat negowania Holokaustu przez jednego z biskupów lefebrystów. To wypominano papieżowi, ale przecież otwarcie na lefebrystów, moim zdaniem, jest bardzo ważne. Z pewnością nie był to pontyfikat tak przełomowy i tak barwny, jak Jana Pawła II, bo to były trochę inne czasy i przed Kościołem stały inne wyzwania. Musimy także pamiętać, że u progu swojego pontyfikatu Benedykt XVI był znacznie starszy niż Jan Paweł II. Poza tym, bardzo trudno jest wchodzić w buty swojego poprzednika i dlatego myślę, że bardzo ciężko było Benedyktowi XVI dlatego, że tak mocno był porównywany, także przez Polaków, do Jana Pawła II. „Nasz papież”, „nie ma takiej osobowości  - mówili niektórzy. Ale miał inną osobowość! W mediach pisano o nim „pancerny”. Myślę, że to o tyle niesprawiedliwe, że on tak po ludzku, był bardzo ciepłym, miłym starszym panem i taki pozostanie w pamięci wielu wiernych. A „pancerne” to mogły były wartości, w które wierzy.

11 lutego, kiedy Benedykt XVI ogłosił swoją decyzję, byłem akurat na Zamku Królewskim, na promocji książki Hanny Suchockiej o kościołach stacyjnych w Rzymie. Nikt z nas absolutnie nie wierzył, że ta informacja jest prawdziwa. Myślałem, że to wymysł dziennikarzy, inni podejrzewali, że ktoś włamał się na strony watykańskie i to prowokacja. Ani kard. Nycz ani abp Migliore nie chcieli się wtedy wypowiadać do mediów, bo bali się, że to jakaś kaczka dziennikarska. Ja także myślałem, że to jest po prostu niemożliwe. Tym bardziej, że ostatnia taka sytuacja miała miejsce 700 lat temu. Odebrałem to w sposób bardzo emocjonalny, nie wierząc, że będę świadkiem czegoś takiego. Okazało się to jednak prawdą. W ciekawych czasach żyjemy.

Not. Marta Brzezińska