Ale ten wyrok wcale nie kończy sprawy. Wszystko wskazuje bowiem na to, że (wówczas jeszcze ksiądz) Wojciech G. został wysłany na Dominikanę po tym, jak jego przełożeni zorientowali się, co robił w Polsce (za co zresztą też został skazany), i że jest homoseksualnym pedofilem. W takiej sytuacji należało wydalić go ze stanu duchownego i postawić przed sądem, a nie dawać mu okazję, by wykorzystywał inne dzieci w nowym kraju. I teraz nadszedł czas na ustalenie, kto za to odpowiada? Kto podjął decyzję, by ewidentnie chorego człowieka, którego skłonności uniemożliwiały pełnienie posługi kapłańskiej, wysłać do pracy misyjnej? Te osoby także powinny ponieść odpowiedzialność. Kanoniczną, ale niewykluczone, że również świecką.

Nie mam też wątpliwości, że – jeśli okaże się, że przełożeni nie reagowali odpowiednio na doniesienia o skłonnościach i przestępstwach (wówczas ksiądz) G., to ofiary powinny wytoczyć zgromadzeniu proces o słone odszkodowania. W takim przypadku bowiem odpowiedzialność za jego przestępstwa spoczywa już nie tylko na nim samym, ale także na tych, którzy uznali, że chronienie go i umożliwianie mu dalszego podobnego działania jest dopuszczalne. Nie mam wątpliwości, że – jeśli przełożeni zgromadzenia michalitów nie mieli dość rozumu i sumienia, by  bronić dzieci – to trzeba ich tych wartości nauczyć odpowiednimi odszkodowaniami. Następnym razem, gdy przyjdzie im do głowy bronić pedofilów w sutannach, dziesięć razy się zastanowią.

Decyzjé takie uświadomią także, że walka z pedofilią i skandalami seksualnymi jest prawdziwym priorytetem, a czas zamiatania spraw pod dywan się skończył. Dzięki temu ogromna część uczciwych księży żyjących w wierności swojemu powołaniu nie będzie musiała się wstydzić za nieliczne wyjątki, które w imię fałszywie pojętej solidarności próbowało się bronić.

Tomasz P. Terlikowski