Rozczarowanie – to słowo najkrócej wyraża moje odczucia po obejrzeniu zwiastuna filmu „Kler”. Po Wojciechu Smarzowskim jako reżyserze spodziewałem się czegoś ambitniejszego. Chyba naiwnie, bo oprócz ubiegłorocznego „Wołynia”, w którym na tle ukraińskiego bestialstwa nawet Niemcy to całkiem porządni ludzie, ten sam twórca ma na koncie takie filmy, jak choćby „Wesele”, w którym z pasją nurza swoich bohaterów w szambie – w przenośni i dosłownie. Nowy film miał być próbą nakłonienia Kościoła do rozliczenia się z grzechami duchownych – szczególnie z grzechem pedofilii. Miał wstrząsnąć Kościołem w Polsce, ale, według zapewnień Smarzowskiego, nie miał szydzić z katolickiej wiary ani z ludzi wierzących. Deklaracje te były uwiarygadniane powoływaniem się na szacunek dla Ojca Świętego Franciszka.

Ufam, że tymi zapewnieniami kierował się także Krzysztof Zanussi, popierając dofinansowanie filmu z funduszy Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej. Jako zdeklarowany katolik i bywalec kościelnych salonów, twierdził, że spowodowany tym filmem „wstrząs może wyjść Kościołowi na zdrowie”. Nie chcę pastwić się nad Zanussim, choć on wcześniej mógł się zorientować, co gra w scenariuszach Smarzowskiego. Zgadzam się jednak, że Kościół potrzebuje oczyszczenia – także Kościół w Polsce. O tym, jak bardzo przenika do niego duch świata, ze swoim materializmem, laicyzmem i erotyzmem, sam mógłbym wiele powiedzieć. Zresztą piszę o tym z błogosławieństwem wielu mądrych biskupów (polecam wywiad z abp. Markiem Jędraszewskim na s. 14) i mówię na rekolekcjach kapłańskich, które za zgodą tych biskupów prowadzę.

W duchu zatroskania o Chrystusowy Kościół proponowałem przed dwoma tygodniami w tekście „Węże i gołębie”, żeby na film Smarzowskiego spojrzeć przez pryzmat Biblii. Czytaliśmy w tamtym czasie w liturgii fragmenty Księgi Izajasza. Mowa w nich była o Asyryjczykach, których Bóg wybrał jako „rózgę swego gniewu i bicz swojej zapalczywości” wobec narodu bezbożnego. Owym narodem bezbożnym był Izrael, który porzucił prawa swego Boga i nie słuchał wezwań do nawrócenia płynących z ust proroków. Wydał ich wówczas Bóg w ręce pogan. Czyż podobnie nie może być z nami, skoro wielu z nas nie słucha Biblii, rekolekcjonistów i papieża? Czy Smarzowski nie mógłby być dla Kościoła w Polsce takim „Asyryjczykiem”, skłaniającym do nawrócenia? Mógłby, ale podobnie jak biblijni Asyryjczycy, tak i on popadł zadufanie i poczuł się sędzią ostatecznym żywych i umarłych. Ze zwiastuna filmu widać, że zapewnienia o szacunku dla wiary i do ludzi wierzących były mylące. Smarzowski nie tylko epatuje widzów sztucznym nagromadzeniem grzechów duchowieństwa, które według niego miały miejsce „gdzieś i kiedyś”, ale przy okazji szydzi z tego, co dla nas najświętsze.

Scena przy stole, pojawiająca się pod koniec zwiastuna filmu, jest ewidentnym szyderstwem z Eucharystii. Dwunastu księży z filmowym abp. Mordowiczem zasiada do stołu, nie jak to się zwykle robi – dookoła, ale jakby parodiowali Ostatnią Wieczerzę ze znanego obrazu Leonarda da Vinci. Na stole jest chleb i wóda. Szklanice idą w górę… Podobnie jest z ukazaną w filmie sceną spowiedzi – najbardziej chyba intymnego sakramentu. Wyraźnie nietrzeźwy ksiądz, grany przez Arkadiusza Jakubika, lekceważy nie tylko sakrament, ale i kobietę przeżywającą dramat aborcji swojego dziecka. Po co się zatem spowiadać? Ludzie wierzący, którzy ze czcią witają dostojnika kościelnego, i ci, którzy składają ofiary na cele kościelne, to naiwniacy, którzy „nie znają” kulisów życia duchowieństwa, tak jak „zna” je oświecony Smarzowski. Wszystko to twórca filmu robi w stylu, którego mógłby mu pozazdrościć Jerzy Urban! Pozytywnych postaci duchownych w filmie Smarzowskiego nie ma – przynajmniej w zwiastunie, który wygląda jak lekka modyfikacja paszkwilu na duchowieństwo wyreżyserowanego przez Smarzowskiego w formie teledysku do utworu „Pismo” zespołu Dr Misio.

Stąd moje rozczarowanie, bo waląc obuchem na oślep, Smarzowski nie przyczynia się do oczyszczenia Kościoła. Przeciwnie, najbardziej poszkodowani tym filmem będą porządni księża, bo to oni, a nie ci, którzy prowadzą podwójne życie, chodzą po ulicach w sutannach. To na ich widok podrostki w szkołach i szemrane towarzystwo na ulicach wykrzykiwać będzie zdania zaczerpnięte od Smarzowskiego. Rynsztokowe teksty o duchowieństwie zyskały w filmie Smarzowskiego nobilitację do poziomu „twórczości artystycznej”. Poszkodowani będą też zwykli ludzie, których świętości i wiarę ten film ośmiesza.

Ale czy mieliśmy prawo spodziewać się po Smarzowskim czego innego? Ewangelia mówi przecież, że „nie zbiera się fig z ciernia”.

Ks. Henryk Zieliński

Idziemy nr 33 (671), 19 sierpnia 2018 r.