Marta Brzezińska: Przedwczoraj zapowiedział pan, że najprawdopodobniej rolę śp. Lecha Kaczyńskiego w filmie „Smoleńsk” zagra Marian Opania. Aktor jednak – jak możemy wywnioskować z jego rozmowy z portalem Onet.pl – delikatnie mówiąc, wcale nie zamierza wcielać się w rolę zmarłego tragicznie prezydenta. Co Pan na to?

 

Antoni Krauze: Mam wrażenie, że to jest klasyczny przykład tzw. faktu medialnego. Jestem jeszcze przed rozmową z panem Marianem Opanią, którego akurat w tej chwili nie ma w Warszawie, ale drogą telefoniczną już umówiliśmy się na spotkanie w najbliższym czasie. Dopiero wtedy będę mógł powiedzieć coś więcej na ten temat. Natomiast całej tej historii z jego publiczną odmową nie traktuję poważnie. Pana Opanię uważam za człowieka odpowiedzialnego i rozumiem, że o swojej decyzji w pierwszej kolejności poinformowałby mnie, a nie media. Taką mam nadzieję. Myślę, że sprawę należy na razie pominąć milczeniem. Muszę jeszcze dodać, że różnie to bywa, kiedy składa się propozycje aktorom. Jedni są nimi zachwyceni i je przyjmują, a inni niespecjalnie, co także jest czymś zupełnie naturalnym. W wypadku pana Mariana Opani sytuacja jest o tyle inna, że przyjaźnimy się od wielu lat. Można nawet powiedzieć, że razem debiutowaliśmy – on w głównej roli w filmie, ja w swoim debiucie kinowym. Chodzi o film „Palec Boży”. Miałem takie szczególne intencje składając mu tę propozycję – poza tym, że wydaje mi się wspaniałym odtwórcą roli śp. Lecha Kaczyńskiego, jest jeszcze pewien osobisty wątek. Chciałbym bowiem abyśmy tym filmem zamknęli swoje kariery zawodowe. Ale to już takie dodatki. Zaczekajmy na nasze spotkanie, wtedy będę wiedział więcej.

 

Muszę jednak dopytać – czy Panowie już rozmawiali roli w filmie „Smoleńsk”? Czy propozycja zagrania śp. Lecha Kaczyńskiego padła?

 

Kilkakrotnie. Choć oczywiście trudno traktować luźne rozmowy jako ostateczną decyzję w sytuacji, kiedy scenariusz jest jeszcze na etapie przygotowania. Aktor, zanim podejmie decyzję musi przecież zapoznać się z tekstem, aby wiedzieć, na czym będzie polegała jego rola. Nie wystarczy tylko powiedzieć, jaką postać ma zagrać, ale co ma w tym dziele, jakim jest film, do wykonania. Dlatego ta kwestia nie miała jeszcze charakteru ostatecznej decyzji.

 

Czy udział w filmie o Smoleńsku pani Marty Hanzatko jest już potwierdzony?

 

Tak, to już jest potwierdzone. Pani Hanzatko, podobnie jak grający jej partnera zawodowego pan Maciej Półtorak, wyrazili zgodę. Oboje wystąpili w „Czarnym czwartku”. Pan Półtorak zagrał niewielki epizod człowieka, który krzyczy „No strzelaj! Strzelaj do Polaka!”, kiedy pochód z ciałem Janka Wiśniewskiego zostaje zatrzymany przez blokadę czołgów i żołnierzy, celujących w stronę ludzi. Wystąpił tak efektownie, że jego twarz szybko ozdobiła wszystkie plakaty i materiały reklamowe filmu „Czarny czwartek”, co wydaje mi się świetną zapowiedzią wielkiej kariery aktorskiej. Uważam, że to bardzo zdolny aktor.

 

Temat katastrofy smoleńskiej jest dziś w Polsce tematem bardzo niewygodnym, „skażonym”. Czy nie obawia się Pan, że właśnie ze względu na to, jak traktowany jest problem wyjaśnienia przyczyn tej tragedii wielu aktorów może odmówić udziału w Pańskiej produkcji? Mogą na przykład, i to całkiem uzasadnione, obawiać się o to, że udział w takim filmie okazałby się końcem ich kariery...

 

Oczywiście, że się obawiam, ale też kiedy przystępuje się do czegoś poważnego, a mam wrażenie, że realizacja filmu „Smoleńsk” to niezwykle ważna sprawa, to trzeba się liczyć z konsekwencjami swoich postanowień, czynów. To są tzw. koszty własne. Ja się oczywiście spotkałem z wieloma odmowami, ale tym nie należy się przejmować i próbować robić swoje. Rzecz jasna, starając się podejmować jak najlepsze decyzje. Film „Smoleńsk” już spotkał się z wieloma trudnościami i z pewnością będzie się z nimi jeszcze spotykał. Marian Grydzewski, przedwojenny wspaniały wydawca, redaktor „Wiadomości Literackich” do swoich podwładnych mawiał: „Albo się w guziki gra, albo się pismo redaguje”. Kiedy robi się coś poważnego to trzeba zakładać, że nie wszystkim to się spodoba. Ale kłopoty są po to, aby je pokonywać. To chyba jedyna odpowiedź. Żeby zakończyć czymś pozytywnym muszę dodać, że spotykam się z ogromnym poparciem różnych ludzi, zwłaszcza będących poza całą sprawą. Każdy kij ma zawsze dwa końce. Jest zła strona tego przedsięwzięcia, ale jest i mnóstwo dobra i oby tym się nasza praca zakończyła.

 

Tego serdecznie życzę. Dziękuję za rozmowę.

 

Rozmawiała Marta Brzezińska


fot. Niedziela.pl