W warszawskim kinie Amondo miałem okazje obejrzeć, zrobiony za pieniądze polskich podatników, niemiecki film o nazistowskich zbrodniach na Niemcach. Sprawnie zrobiony czarno biały obraz, który kończy się niczym teledysk zespołu Rammstein, co wywołuje salwy śmiechu niektórych widzów.

Wyprodukowany, między innymi za pieniądze polskich podatników pochodzące z Państwowego Instytutu Sztuki Filmowej, „Kapitan” to film według scenariusza i w reżyserii Roberta Schwentke (pracującego w USA niemieckiego reżysera takich filmów jak „RED”, „R.I.P.D. - Agenci z zaświatów”, „Zbuntowana”, „Wierna”, „Plan lotu”), zagrany przez takich aktorów jak: Max Hubbücher, Milan Puschel, Frederick Lau.

Bohaterem tego nagradzanego filmu jest młody dezerter z niemieckiej armii, który ociekając na tyły frontu w przededniu klęski III Rzeszy, znajduje mundur kapitana Luftwafe. Wszystko dzieje się w zimie 1945 roku, w bardzo kontrastowej czarno-białej scenerii.

Wkładając cudzy mundur, bohater filmu zaczyna w życiu grac role nazistowskiego oprawcy. Nikt nie weryfikuje jego wiarygodności, bo jest dla ludzi tym, na kogo czekają – motyw człowieka z marginesu robiącego karierę na zdemoralizowanych salonach jest identyczny jak w powieści „Kariera Nikodema Dyzmy” autorstwa związanego z ruchem narodowym pisarza Tadeusza Dołęgi-Mostowicza.

Dzięki nowej tożsamości bohater filmu zyskuje oddział pomocników. Wraz z nimi dokonuje nazistowskich zbrodni, mordując dezerterów (to bardzo charakterystyczne, że w niemieckim filmie za pieniądze polskich podatników ofiarami nazizmu są Niemcy, a dowodzący nimi oprawca został oprawcą z przypadku i właściwie jest sam ofiarą złego losu). Z drugiej jednak strony Niemcy ukazani są jako prostacki naród chętny do dokonywania zbrodni, czekający tylko na kogoś, kto nimi pokieruje w dziele mordu.

Film jest profesjonalnie skonstruowany i ogląda się go z przyjemnością. Nie dziwi, że Niemcy robią takie filmy. Zrozumiała jest ich ucieczka od odpowiedzialności za nazizm (nie można wymagać od nich poczucia winy za grzechy dziadków). Dziwne jest tylko to, że pieniądze polskich podatników wspierają postmodernistyczną niemiecką wizję historii.

Niezbyt podoba mi się przesłanie filmu mówiące o tym, że w każdym tkwi nazistowski oprawca, i nie wiele trzeba by obudzić w sobie zło. To wygodna dla Niemców konstatacja, ale Polacy nie powinni jej przyjmować, bo nie mamy na sumieniu żadnych zbrodni (choć nieustannie starają nam się to wmówić środowiska antypolskie). Zbrodnie nazistowskie nie były owocem zła tkwiącego w każdym, ale owocem ideologii, która w imię postępu naukowo technicznego odrzuciła moralność.

Choć przesłanie filmu jest dyskusyjne, to warto go zobaczyć, by dowiedzieć się, jak powinna być sprawnie i estetycznie, w sposób zajmujący widza, opowiadana historia. Warsztat z „Kapitana” można bowiem wykorzystać w filmie odzwierciadlającym fakty.

Jan Bodakowski