Znowu, jak bumerang, powraca sprawa nazistowskiego Jugendamtu w Niemczech. Tym razem okazało się, że ta nazistowska instytucja potrafi odebrane rodzicom dzieci oddawać pod opiekę już nie tylko muzułmanom (chrześcijańskie, katolickie dzieci przekazywane pod „opiekę” do muzułmańskich rodzin), ale nawet PEDOFILOM i innym dewiantom. Porażające jest to, że taka praktyka trwała przez wiele lat! I pewnie trwa w dalszym ciągu, bo któż jest to w stanie sprawdzić?
Dla wyjaśnienia: czym jest Jugendamt? To posthitlerowski Urząd ds. Zarządzania Młodzieżą w Niemczech, który odbiera rodzinom coraz więcej dzieci, gdyż nie ma nad nim faktycznie żadnej kontroli. Praktycznie nie ma sfery życia rodzinnego, w którą nie mógłby wkroczyć Jugendamt. Szczególnie „przygląda się” dzieciom z małżeństw mieszanych i cudzoziemskich (a najbardziej polskich).
Instytucja ta swoimi korzeniami sięga (i jest kontynuatorką) założonej w grudniu 1935 roku przez Himmlera innej instytucji - Lebensborn, czyli Stowarzyszenie Źródeł Życia. Osobom, które nie odpowiadały ideologii nazistowskiej zabroniono już nie tylko posiadania dzieci, ale w ogóle odebrano prawo do życia. Rodzina została sprowadzona przez Lebensborn do roli komórki rozrodczej. Hitlerowcy już przed wojną rozpoczęli proces wypaczania tego, co rozumiane jest obecnie przez słowo rodzina. Z czasem ośrodki Lebensbornu stały się w praktyce „miejscami hodowlanymi”. Oficerowie SS przychodzili tam, aby spełnić dobry uczynek dla narodu i spłodzić nowego potomka. Nowonarodzone dziecko stawało się dzieckiem żołnierza, który je spłodził i matki, albo było adoptowane przez rodziny nazistów.
Obecnie politykę te kontynuują Jugendamty. Liczne przypadki uprowadzania lub siłowego odbierania rodzicom dzieci przez niemiecki Jugendamt oraz przypadki zabraniania kontaktów i rozmowy z dziećmi w języku innym niż niemiecki, wskazują jednoznacznie na rozpowszechnioną w Jugendamtach i tolerowana przez niemieckie prokuratury i niemieckie sadownictwo praktyki zmierzające do zniemczenia dzieci innych narodowości. To jest prawdziwy cel takiego nakazu, czyli zniszczenie więzi polskiego rodzica z dzieckiem, ponieważ zakaz języka polskiego i wizyty nadzorowane gwarantują, że polski rodzic coraz rzadziej będzie miał kontakt z własnym dzieckiem i zostaną stworzone pewne fakty: osłabienie lub wypaczenie (deprywacja) lub zniszczenie więzi rodzicielskiej (oraz wynarodowienie dziecka), co zostaje później potwierdzone niemieckiemu sądowi przez (niemieckojęzycznego) psychologa - rzeczoznawcę, który w "badaniu" (w języku niemieckim) przemilcza te nienormalne okoliczności w jakich badał dziecko (stres, nienaturalne okoliczności spotkań polskiego rodzica z dzieckiem, psychiczne obciążenie poniżającej polskiego rodzica serii wizyt pod nadzorem, dłuższa izolacja dziecka od polskiego rodzica za sprawą wizyt nadzorowanych, komunikacja w obcym języku itd.). Nie poddanie się zakazowi używania j. polskiego i tym samym samowoli Jugendamtu traktowanie jest jako niekooperatywność.
Najciekawsze, a zarazem oburzające jest to, że ta zbrodnicza i z nazistowskimi korzeniami instytucja jest taka odważna tylko wobec polskich i o słowiańskim pochodzeniu, rodzin (w znacznie mniejszym stopniu wobec rodzin niemieckich). Jugendamty już nie mają takiej odwagi, gdy zachodzi potrzeba odbierać dzieci rodzinom muzułmańskim, w których, jak powszechnie wiadomo, jest najwięcej przemocy, przestępstw o podłożu seksualnym i zwykłych okaleczeń dzieci (np. bardzo bolesnego obrzezywania dziewczynek, zwyczajnej pedofilii i gwałtów!)
W takich przypadkach urzędnikom tej instytucji odwagi brakuje, gdyż gdyby odważyli się na takie działania, to prawdopodobnie taki urzędnik nie przeżyłby do następnego dnia.
Historia się powtarza. Niemiecka buta i niemieckie „prawo” są skuteczne tylko wobec słabszych!
I taki naród ma czelność uczyć innych (np. Polskę) demokracji i szacunku do praw podstawowych człowieka! KPINA!
Komentarze (0):