Mimo późnej pory (u mnie było już po 23), jednak wytrwałem i zdecydowałem się oglądnąć program red. Jana Pospieszalskiego „Warto rozmawiać” (TVP1), do którego p. Redaktor zaprosił ks. Jacka Międlara.
Powiem szczerze, że już widok ks. Międlara bez sutanny, koloratki napełnił mnie smutkiem. Ten smutek pogłębiał się, gdy słuchałem jego wypowiedzi. Nie chcę tu odnosić się do zarzutów jakie kierował pod względem hierarchów, przełożonych itd. W pewnym sensie jestem w stanie je zrozumieć, choć nie usprawiedliwiać. Rozumiem, że ten młody kapłan jest rozżalony, ma prawo być rozżalony! Jak przekonywał: episkopat zakneblował mu usta i zabronił głosić Ewangelię. Myślę, że to nie do końca jest prawdą. A nawet gdyby było…, to nie tędy droga.
Zabrakło roztropności i po stronie ks. Międlara i jego przełożonych. Pisałem już kiedyś o tym i dlatego aby się nie powtarzać odsyłam do swojego wcześniejszego tekstu http://www.fronda.pl/blogi/poznacie-prawde-a-prawda-was-wyzwoli-j-832/zabraklo-roztropnosci,45560.html
Ks. Jacek chyba jednak się trochę pogubił. Przy całej jego wierze i patriotyzmie trzeba powiedzieć jasno: drogę do realizacji swoich celów obrał złą!
Złożone śluby zobowiązują! To nie jest jakiś kontrakt, który można rozwiązać w dowolnej chwili lub renegocjować. Tak jak małżonkowie są związani nierozerwalnym, sakramentalnym węzłem małżeńskim, który zobowiązuje ich do wierności w zdrowiu czy w chorobie, w dobrej czy złej doli aż do śmierci, tak samo i kapłan czy zakonnik. Nie jest łatwo w małżeństwie! Trzeba czasami zrezygnować z czegoś, czasami zamilknąć, podporządkować się… Tak samo i w kapłaństwie czy życiu zakonnym. Czyżby ks. Jacek o tym nie wiedział?
Powtarzam! Ks. Jacek ma prawo czuć się skrzywdzonym (doskonale go w tym względzie rozumiem), odrzuconym itd. A czy Chrystus nie został odrzucony? Czy nie czuł się opuszczony, zostawiony samemu sobie? Wisząc na krzyżu wołał: „Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił?" (Mt 27, 46 oraz Mk 15, 34); a jednak wytrwał na krzyżu. Nie zstąpił! Nie uległ pokusie!
Iluż wielkich świętych było krzywdzonych, poniżanych przez swoich przełożonych! Choćby wspomnieć tu św. o. Pio. Zabroniono mu wszystkiego: spowiadać, mówić kazania, spotykać się z ludźmi. Msze św. mógł odprawiać tylko sam, bez wiernych. A jednak pozostał wierny złożonym ślubom.
A św. s. Faustyna Kowalska? Ileż ta biedna siostra zakonna wycierpiała. Chciano zrobić z niej psychicznie chorą. Poniżano ją, wyśmiewano, skierowano do najniższych posług itd. A jednak jej posłuszeństwo, ofiara, zaparcie się samej siebie wydało wspaniałe owoce świętości.
Spośród świętych wcześniejszych wieków, którzy cierpieli wręcz prześladowania ze strony swoich przełożonych, trzeba wspomnieć św. Teresę z Avila, czy św. Jana od Krzyża (uwięzionego i bitego przez swoich współbraci). Jednak pomimo tego wytrwali w złożonych ślubach. Nie wybrali drogi konfrontacji i nieposłuszeństwa.
Ks. Jacek mówi, że episkopat zakneblował mu usta. Jednak nikt mu nie zabronił odprawiać Mszy św. czy spowiadać! No właśnie! Spowiadać! Ileż mógłby dobrego uczynić przez konfesjonał! Ile ludzi przyprowadzić do Boga. Jak wspaniałe duszpasterstwo rozwinąć i to w miejscu, do którego jego przełożeni nie mają dostępu, bo wszystko jest spowite w tajemnicę.
Wspomnijmy tu bł. o. Honorata Koźmińskiego. Podczas ciemnej nocy zaborów, gdy działalność duszpasterska była zabroniona, lub przynajmniej bardzo ograniczona przez zaborców, ten zakonnik właśnie w konfesjonale zakładał zgromadzenia zakonne, które do dnia dzisiejszego tak wspaniale pełnią swoją posługę miłości. W konfesjonale podtrzymywał na duchu, prowadził kierownictwo duchowe itd. Czy to mało?
Zarówno w przypadku św. o. Pio jak i św. s. Faustyny nikt już dzisiaj nie pamięta o ich przełożonych, którzy kierując się jakimś fałszywym dobrem Kościoła, tak bardzo ich skrzywdzili i upokorzyli. Cały świat podziwia pokorę i posłuszeństwo ich ofiar.
Złą drogę obrał ks. Jacek. Nie oczyści się Kościoła z brudu (o którym zresztą otwarcie mówił papież Benedykt XVI jeszcze jako kardynał, a później jako papież), rzucając na prawo i lewo oskarżenia. Nawet jeśli są one zasadne. Trzeba zachować ewangeliczną zasadę: idź i upomnij go w cztery oczy (Mt 18, 15-20).
Dzisiaj gdy stanąłem przy ołtarzu pomyślałem o swoim imienniku ks. Międlaru. On przy Ołtarzu Pańskim stanąć w tej chwili nie może. I moje serce znów napełnił smutek. Modliłem się za niego o dar roztropności i opamiętania, aby znów przy tym Ołtarzu mógł stanąć.
Myślę, ze w chwili obecnej przede wszystkim, jako ludzie wierzący, jako jedna wielka rodzina Dzieci Bożych, powinniśmy się modlić za tego pasterza. PRZESTAĆ gdybać, co teraz zrobi, jak zrobi, kogo oskarży, co powie itd. Dajmy mu spokój!
Szczególną rolę do odegrania w tym względzie mają dziennikarze. Zwłaszcza ci, którzy mają Boga w sercu, którym zależy na autentycznym dobru Kościoła i samego ks. Jacka. Nie bądźcie jak te hieny z Gazety Wyborczej czy Newsweeka! Nie róbcie z nim wywiadów, nie zapraszajcie do programów, nie judźcie, nie szukajcie taniej sensacji, nie krzywdźcie Go!
To, co najlepszego wszyscy możemy zrobić dla tego kapłana – to pomodlić się w jego intencji! A także w intencji jego przełożonych. Bo wina zaistniałej sytuacji rozkłada się równo.
Komentarze (0):
Adzia Oct. 2, 2016, 7:08 p.m.
nakręcanie że szok:) a na poważnie to dajmy ks. Jacku spokój