Od Kościoła oczekuje się gotowych recept, a ta najstarsza instytucja ludzkości podaje głównie zasady, według których należy postępować. Lecz nawet one nie są pulsem wydanego dokumentu polskiego episkopatu:
"O ład społeczny dla wspólnego dobra".
Kościół po Janie Pawle II zatracił świadomość społeczną, czucie czasów i wyzwania rzucane Ewangelii przez mroczne siły, działające – zdaniem świętego papieża – celowo i spiskowo ("Pamięć i tożsamość"). Boimy się z nimi konfrontować choć fabuła społeczna jest na tyle pociągająca, na ile potrafimy odkodować walkę dobra ze złem tu i teraz, nazywając po imieniu aktorów, scenę i wydarzenia społeczno-polityczne. Tak Leon XIII wygrał z marksizmem i etyką protestancką (wielkie otwarcie konsumpcji) wyścig o duszę robotników, kardynał Wyszyński o duszę narodu a Jan Paweł II - powstrzymując początkowy zalew deprawacji - pierwszą fazę wojny z liberalizmem na jego antropologicznych, ekonomicznych i kulturowych trajektoriach.
Nieumiejętność rozpoznania i nazwania wyzwań jest poważną wadą ogłoszonej deklaracji społecznej, a nie wyrazem dystansu do polityki. Wespół z dokumentem o patriotyzmie ("Chrześcijański kształt patriotyzmu") aktualny apel episkopatu jest czymś na kształt pelagiańskiej imitacji światowych ideologii. Inspiracją namysłu biskupów nie jest owo pełne napięcia zderzenie dobra ze złem, ale nieco wyimaginowana interpretacja rzeczywistości przefiltrowana w agencjach wpływu, którymi dzisiejsza kultura i polityka jest najeżona jak przysłowiowymi pluskwami wywiadu, a które zręcznie i koniunkturalnie organizują emocje społeczne.
Episkopat wypatrując ducha czasów korzysta z lustra medialnego. Zdzierając zaledwie naskórek problematyki społecznej zaczerpnął tematy z pierwszych stron gazet, czego najlepszym przykładem jest wyrokowanie o ładzie monteskiuszowskim. Pierwszy zrobił to dwa lata temu prymas Wojciech Polak na Jasnej Górze nie wspominając nic o podstawach tego ładu: ochronie życia od poczęcia wszystkich dzieci. Część najstarszych demokracji nie ma żadnej konstytucji a kwestie ustrojowe są przedmiotem wyboru. Albo czy biskupi wiedzą, że mafia sędziowska we Włoszech miała charakter dziedziczny a jej dziedzicami byli komuniści.
W Polsce jest kilku rzetelnych profesorów prawa, którzy kompletnie różnią się z Rzeplińskim. Biskupi będą rozsądzać albo dawać wskazówki w eksperckim sporze? Ich rola?
Hejt w internecie? Zgoda. Lecz gdzie bije źródło animozji. Kto pierwszy, na masową skalę, z kulturowym przyzwoleniem użył języka pogardy? Stacja MTV sączy młodzieży do ucha wulgaryzmy i nienawiść. Wystarczy uważnie oglądnąć którykolwiek z programów adresowanych do nastolatków. "Wózkowe matki" i "mohery" wymyśliła redakcja Gazety Wyborczej załamująca dziś ręce nad poziomem konfliktów. Który z biskupów stawił opór zinstytucjonalizowanej w mediach nienawiści do szerokich grup społecznych: młodzieży kibicowskiej, emerytom z Radia Maryja, wielodzietnym rodzinom? Byli tacy biskupi upominający się o prawa tych społeczności do dobrego imienia… rzadkością.
Z komentarzy pod mainstreamowymi artykułami opiniotwórczej "prasy" wylewa się niezgoda na kłamstwo, którym ta prasa operuje na co dzień, hierarchizację informacji, naciski lobbystów. Oto jest frustracja młodego pokolenia dobijanego cenzurą i fakenewsami, na które pierwszy zwrócił uwagę Donald Trump, którego złośliwości kierowane były do doświadczonych dziennikarzy CNN - nie do młodzieży. Pokolenie, które obserwuje w telewizji okrojone i wypaczone relacje z sobotnich protestów w Paryżu i widzi jak przekłamaną statystyką dyskredytuje się wolną od handlu niedzielę ma dosyć.
Powierzchownie w tym kontekście brzmi analiza nieprzebierającego w słowach oporu, któremu odbiera się miejsce w przestrzeni publicznej, choć jest to reakcja zupełnie adekwatna do skali przemocy informacyjnej. Symptomatyczne jest, że - budzące niepokój młodych ludzi - Acta 2 nie znalazły miejsca w refleksji kościelnej, a przecież Kościół wyczuwa tętno społeczne nie ściskając monitorów telewizyjnych, lecz wsłuchując się w prawdziwe boleści i lęki.
Razi patosem rozdzieranie szat nad podziałami politycznymi (to rozdzialik o "sporach społeczno-politycznych) w społeczeństwie. Przypomnijmy polską historię zaborową. W społeczeństwie niesuwerennym zawsze tworzyły się dwa stanowiska: współpracy z okupantem i frakcja powstańcza. Nie sposób było nie zauważyć jak nasz bohater "Ameryka" uczestniczy w kłamstwie holokaustiańskim. Parę drobnych incydentów odsłoniło przed Polakami tabuizowany rozkład sił w świecie. Można się przed oligarchią finansowo-medialną płaszczyć jak PO, kolaborować z nią i wmawiać Polakom wyimaginowaną suwerenność, można z taką oligarchią negocjować i coś od niej wywalczyć albo można tak jak narodowcy iść na starcie, wyzwalać się z globalnej sieci, która odbiera samostanowienie.
Jakże inaczej czytałoby się list biskupów, gdyby jego treść odważnie kotwiczyła w zapewne trudnej i wymagającej, ale prawdziwej diagnozie naszego sytuowania w hierarchii międzynarodowej.
W części dokumentu dotyczącej fundamentów ładu społecznego brakuje kardynalnych wymiarów, na których opiera się społeczne nauczanie Kościoła: poszanowanie ludzkiej natury z jej predylekcją do wolności religijnej i do własności.
Niedostrzeżenie zamachu na własność jest odebraniem tlenu społecznemu stanowisku Kościoła. Zachód jest w stanie wstrząsu spowodowanego upadkiem klasy średniej, z której rąk odbiera się własność, zanikaniem zasadniczych regulacji kapitałowych i cichym przejściem do struktury feudalnej, w której bogactwo koncentrowane jest na niespotykaną miarę w kieszeni tak wąskiej, że zredukowanej do kilkuprocentowej populacji plutokratów. Taka diagnoza to nie polityka, to raczej ocena kondycji społecznej w kategoriach wynikających ze społecznej natury ludzkiej.
List na szczęście wspomina o rodzinie (nie pisał go sam prymas), choć nie potrafi - z braku filozoficznej bazy – dać katolikom alternatywę dla koncepcji indywidualistycznych, które rodzinę i małżeństwo prywatyzują i postrzegają jako ściśle osobisty wybór wartości wyzwolonych z wymiaru społecznego i dialektycznie ustawionych w opozycji do ludzkiej wspólnoty.
Solidarność społeczna potraktowana jest w liście biskupów zewnętrznie do konieczności redystrybucji dóbr. Mylnie biskupi rozumieją ją jako "komunistyczną". Na tym odcinku warto podeprzeć się lekturą Charlesa Taylora o solidaryzmie.
Jednak nawet uważnie przeczytana lektura może zawieźć naszych duchownych do błędnych skojarzeń. Pomylone pojęcia pchnęły abp. Gądeckiego i prymasa Polaka do wysuwania eklektycznych inwektyw pod adresem polskich narodowców, którzy bohatersko ginęli za Żydów, bowiem ich idea polityczna nie była rasowa, ale była chrześcijańska, co udowodnili przelewając krew za braci innej wiary.
List społeczny episkopatu ma też liczne mocne strony. Kompetentnie i jasno deliberuje o cnotach. Chapeau bas dla przypomnienia definicji polityki i jej mądrościowego wymiaru. Nie wstydzono się obrony życia. Trafnie zacytowano Jana Pawła II oraz jego następców. Bez kompleksów uzasadniono prawo Kościoła do moralnej oceny polityki.
Wszystko to mało. Dokument nie porwie młodsze i starsze pokolenia. Nie odnajdą w nim siebie mężczyźni i kobiety naszych czasów. Społeczeństwo potrzebuje mocnych, jednoznacznych komunikatów opierających się na stanie faktycznym a nie ściągniętych z bulwarówek wylewających krokodyle łzy nad mową nienawiści, którą same się posługują.
Komentarze (0):