Fronda.pl: Jak wygrać ojcostwo?

 

Ks. Marek Dziewiecki: Żeby być szczęśliwym ojcem, trzeba najpierw być szczęśliwym małżonkiem. Nie ma szczęśliwego rodzicielstwa bez szczęśliwego małżeństwa. Bycie kochającym i odpowiedzialnym ojcem zaczyna się od tego, że mężczyzna spotyka kobietę swojego życia, zakochuje się w niej z wzajemnością, następnie razem dorastają do nieodwołalnej miłości i później tą wzajemną miłością dzielą się z dzieckiem. Dziecko czuje się kochane i bezpieczne tylko wtedy, kiedy widzi wzajemną miłość rodziców. Dla dziecka nie ma większego bohatera, jak tata, który z całego serca kocha mamę. Wygrywanie ojcostwa zaczyna się od wygrywania małżeństwa.

 

A co to znaczy „wygrane ojcostwo”?


Wygrać ojcostwo to okazać się kimś zdolnym do najbardziej chyba bezinteresownej miłości, jaką znamy na tej ziemi. Taka jest właśnie dojrzała miłość rodziców wobec dzieci. Naprawdę kochający rodzice przyjmują swoje dzieci z miłością i troską po to, by w przyszłości te dzieci bardziej pokochały małżonka, niż własnych rodziców. Kochający ojciec, który ma wyjątkowo silną więź emocjonalną z córką (tak jak mama z synem - i tak powinno być), swoją obecnością, troską, czułością, cierpliwością wspiera córkę po to, by ona kiedyś była zdolna do pokochania swego przyszłego męża jeszcze bardziej niż teraz kocha swego tatę. Warunkiem wygrywania ojcostwa jest osiągnięcie aż tak bezinteresownej miłości wobec każdego z dzieci, a zwłaszcza wobec dzieci drugiej płci. Ojcostwo wygrywa taki mężczyzna, który jest pewien, że bycie darem dla żony i dzieci to nie szczyt poświęcenia z jego strony lecz. szczyt szczęścia.

 

Trzeba wygrać małżeństwo, ale przecież ono przechodzi obecnie poważny kryzys...


Po pierwsze, to nie małżeństwo przechodzi kryzys, ale konkretni małżonkowie. Małżeństwo, jako instytucja wzajemnej miłości, ustanowiona przez Stwórcę, jest najwspanialszą ze wszystkich możliwych form więzi między mężczyzną a kobietą. Nie można sobie nawet wyobrazić więzi jeszcze wspanialszej niż miłość nieodwołalna, wierna, czysta, płodna; miłość, w której on i ona szanują siebie nawzajem i są dla siebie nawzajem wsparciem na dobre i na złe. Nikt piękniejszej niż małżeństwo więzi kobiety z mężczyzną nie wymyślił i nie wymyśli. Jest natomiast wielu małżonków, którzy do tej więzi nie dorastają. Nie ma kryzysu ulic, gdyż ulice są czymś dobrym, ale w kryzysie mogą być konkretni mieszkańcy danej ulicy, co sprawia, że strach tamtędy przechodzić. Podobnie nie ma kryzysu małżeństwa, lecz kryzys poszczególnych małżonków. Nie trzeba poprawiać małżeństwa, a jedynie lepiej wychowywać i przygotowywać młode pokolenie do złożenia przysięgi miłości.

 

Jaki skutek dla społeczeństwa ma kryzys wielu małżonków?


Fatalny, gdyż od losu małżeństw i rodzin zależy los ludzkości. Każda partia polityczna, która lekceważy małżeństwo, jest wrogiem dzieci, człowieka i przyszłości. Ci, którzy są za rozwodami, za związkami partnerskimi tej samej płci, kpią sobie z dorosłych, a jeszcze bardziej z dzieci. Wszystkie nauki o człowieku, nawet te w wersji liberalnej czy ateistycznej, zgodnie potwierdzają, że najlepszym miejscem dla rozwoju dziecka jest rodzina, w której rodzice kochają się nieodwołalnie i są sobie wierni. Każdy, kto troszczy się o ojcostwo i macierzyństwo, kto troszczy się o dzieci, siłą rzeczy troszczy się o dobro małżeństwa. Najpewniejszym sprawdzianem troski o dzieci jest troska o małżeństwo.

 

Mówiąc o pewnym kryzysie, miałam także na myśli coraz częściej podejmowane próby zmiany definicji małżeństwa, albo przeforsowania wizji świata, w którym małżeństwo i rodzina już nie muszą być tym optymalnym miejscem dla rozwoju dziecka...


Tak, takie pomysły to nic nowego. W historii ludzkości zawsze znajdą się ludzie nieszczęśliwi, którzy nie dorośli do małżeństwa i rodziny i którzy próbują wmawiać sobie, a przy okazji całemu społeczeństwu, że mają lepszy pomysł. Tak samo jest w przypadku tak zwanej neutralności światopoglądowej. Oznacza ona, że ci, którzy mają najbardziej prymitywne światopogląd, chcą wyeliminować wszystkie konkurencyjne i mądrzejsze poglądy na człowieka i świat. Domagają się tego, by inni nie mówili publicznie o swoich przekonaniach po to, by mógł wygrać światopogląd najgłupszy. Im bardziej ktoś ma zaburzoną wizję relacji kobieta – mężczyzna, tym agresywniej taką zaburzoną wizję promuje. Właśnie dlatego kolejne społeczeństwa i cywilizacje upadają. Ludzie nieszczęśliwi mają przewrotne propozycje. Feministki proponują walkę kobiet z mężczyznami, aktywiści gejowscy promują izolację kobiet od mężczyzn, ludzie wulgarni i erotomani chcą, by mężczyźni zabawiali się z kobietami i byli bezpłodni, a Bóg proponuje kobiecie i mężczyźnie wzajemną miłość – wierną, czystą i płodną. Powtórzę: kto do takiej więzi nie dorasta, ten będzie promował wizje szaleńcze i patologiczne tylko po to, żeby poczuć się lepie, gdyż ludziom nieszczęśliwym raźniej jest być nieszczęśliwymi w grupie niż w pojedynkę. „Nowoczesne” propozycje są wyrazem przewrotności jednych, a naiwności czy bezradności innych ludzi. U polityków są wyrazem cynizmu i „poprawności” politycznej. Proponowanie innej wizji małżeństwa, jako równie dobrej, czy nawet lepszej niż ta najlepsza, to zawsze jakaś forma psychicznego mechanizmu obronnego.

 

To rodzaj obniżania poprzeczki po to, by dostosować wymagania do własnych możliwości?


Tak, dokładnie na tym to polega. Mówiąc nieco ironicznie, podobnie się działo w marksizmie, gdzie sprawiedliwość społeczna polegała na tym, by zrównać robotnika z chłopem, a chłopa z ziemią…

 

Dlaczego mama i tata, a nie dwie mamy czy dwóch tatusiów?


Po pierwsze dlatego, że dwie mamy nie mogą być rodzicami. Dwóch tatusiów też nie!

 

...ale w wielu krajach mogą adoptować dziecko...


Nie adoptować, lecz ukraść! Jeżeli życie może przekazać tylko para ludzka - kobieta i mężczyzna - to również tylko taka para ma optymalne szanse i kompetencje, by dziecko dobrze wychować. Gdyby było inaczej, to Bóg sprawiłby, że płodna mogłaby być także para dwóch kobiet czy dwóch mężczyzn. Dla Stwórcy byłoby to przecież technicznie możliwe. Skoro jednak Bóg (czy jak niektórzy wierzą – natura) sprawia, że tylko dwie osoby odmiennej płci mogą być rodzicami, to tylko takie pary mogą je wychowywać. W dobie ideologii o równie dobrym wychowaniu przez pary jednopłciowe zapomina się o podstawowym kryterium – najlepszymi wychowawcami są naturalni rodzice, albo ci, którzy z natury mogliby być rodzicami, czyli małżonkowie, którzy nie mogą mieć własnych dzieci.

 

Czekam na taki dzień,  kiedy któreś z dorosłych dzieci pozwie w jakimś kraju Europy sędziego, który pozwolił na jego adopcję przez parę homoseksualną. Marzy mi się taka sytuacja, bo wtedy może sprawiedliwości stanie się zadość. W tych krajach, w których dochodzi do adopcji dzieci przez pary homoseksualne, za wypaczenie rozwoju dziecka odpowiedzialność ponoszą nie tylko te pary, ale także sędziowie, którzy na to pozwalają.

 

Ale homoseksualiści często podkreślają, że lepiej żeby dziecko wychowały dwie kochające się, szczęśliwe mamy, niż kłócące się, czasem patologiczne, tradycyjne małżeństwa.


Tu warto doprecyzować, że tak nie mówią homoseksualiści, lecz aktywiści gejowscy czy aktywistki - lesbijki. Homoseksualiści cierpią z powodu swoich skłonności, szukają terapii, niektórzy z nich zakładają później szczęśliwe rodziny. To mit, że aktywiści gejowscy reprezentują homoseksualistów. Przeciwnie, oni się nad nimi publicznie znęcają, wyśmiewają ich, a ostatnio w USA pragną ich nawet pozbawić prawa do terapii. Aktywiści gejowscy nie mogą być dobrymi rodzicami z tego oczywistego powodu, że sami publicznie deklarują, iż najważniejsza jest dla nich orientacja seksualna. Ona stanowi wręcz o ich tożsamości. Przyznają się zatem publicznie, że nie kierują się miłością, odpowiedzialnością, troską o dzieci lecz popędem. A kierując się popędem, sami siebie sprowadzają do poziomu zwierząt. Rodzic to ktoś, kto kocha, a nie kto kieruje się popędem seksualnym. Aktywiści gejowscy z samej definicji wykluczają się z możliwości bycia dobrymi rodzicami, gdyż nie ukrywają, że najbardziej interesuje ich popęd, a nie miłość czy troska o drugą osobę. Tak, jak nie troszczą się o swoich partnerów, których zmieniają jak rękawiczki (sami przyznają się w badaniach socjologicznych do posiadania od kilkunastu do kilkudziesięciu, a czasem nawet kilkuset tak zwanych partnerów, czyli obiektów seksualnych), podobnie nie są w stanie zatroszczyć się o dzieci.

 

To czemu coraz częściej podnoszą postulaty adopcji przez homoseksualistów?


Dlatego, że przewrotność ludzka nie zna granic. Nie boję się tego powiedzieć, że aktywiści gejowscy szukają kolejnych partnerów seksualnych. W Belgii już kilka lat temu przestali to ukrywać i próbowali założyć partie przyjaciół… pedofilii! Dla mnie to jasne, że tak, jak celem parad aktywistów gejowskich i ich politycznych popleczników jest promowanie homoseksualizmu, tak celem adopcji jest szukanie kolejnych obiektów seksualnych. To przecież oczywiste w filozofii życia, która opiera się na orientacji seksualnej, a nie na wyższych wartościach. Aktywiści gejowscy potrzebują wielu partnerów seksualnych. Takich partnerów najlepiej wychować sobie od dziecka. Ktoś taki nie może być rodzicem. Każdy normalny sędzia powinien o tym wiedzieć.

 

Czy dziecko dorastające pośród dwóch mam, czy dwóch ojców...


... pośród osób udających ojców...

 

... tak, osób udających. Czy ma szanse otrzymać prawdziwe wzory męskości i kobiecości?


Z definicji nie ma żadnych szans! Z psychologii i pedagogiki wiemy, że podstawowym mechanizmem wychowania jest modelowanie. To oznacza, że dziecko uczy się być dziewczynką czy chłopcem, obserwując rodzica własnej płci, a relacji do osób drugiej płci uczy się w ten sposób, że obserwuje sposób odnoszenia się mamy i taty do siebie nawzajem. Tymczasem gdy homoseksualiści tworzą parę, to jeden z nich udaje mężczyznę, a drugi kobietę (taka jest fizjologia współżycia homoseksualnego). Strona aktywna udaje mężczyznę, a bierna – kobietę. Jest to jednak cały czas tylko udawanie zróżnicowania. Mężczyzną i kobietą można być tylko w relacji do osoby drugiej płci. Nawet jeśli homoseksualiści próbują łączyć rolę mężczyzny i kobiety w wychowaniu dziecka, to mogą tworzyć jedynie karykaturę człowieczeństwa i relacji kobieta-mężczyzna. A ofiarą tej karykatury będzie właśnie dziecko.

 

Fakt płciowości, to znaczy istnienia albo na sposób kobiety, albo mężczyzny, jest tak ważny, że wypisano go nawet w naszych dowodach osobistych. Dziecko może tylko wtedy się rozwijać, kiedy obydwa sposoby bycia człowiekiem - kobiecość i męskość – obserwuje u swoich rodziców. Inaczej dziecko to skazane jest na wypaczenie. W normalnej rodzinie tata uczy syna tego, w jaki sposób kochać kobiety, a dla córki staje się wzorem kochającego mężczyzny, by mogła sobie mądrze wybrać takiego męża, który też będzie w stanie ją pokochać. Z kolei mama uczy syna, jakiego typu kobietę warto wybrać sobie na żonę, a córkę uczy mądrej miłości do mężczyzny. Dzieci potrzebują obydwojga rodziców, żeby zrozumieć własną płeć, żeby nauczyć się miłości do osób drugiej płci i żeby mądrze wybrać w przyszłości małżonka. Tych rzeczy nie nauczy para jednopłciowa.

 

Mówiliśmy o kryzysie małżonków i o tym, że najpierw trzeba wygrać małżeństwo, aby wygrać ojcostwo. Ale jak tu wygrywać małżeństwo, skoro mamy do czynienia z kryzysem męskości?


Cywilizacja, w której żyjemy, sprzyja kryzysowi mężczyzn. Oficjalnie mówi o równouprawnieniu kobiet i mężczyzn, a w rzeczywistości kobiety są w tej cywilizacji okrutnie poniżane i publicznie traktowany jak rzeczy, jak obiekty seksualne. Żadna feministka nie troszczy się w Polsce o stojące przy drodze kobiety, wykorzystywane przez mężczyzn. Dopóki w Polce są takie kobiety, których jedni mężczyźni zmuszają do prostytucji, a inni wykorzystują, dopóty nie uwierzę w to, że są w naszym kraju feministki. Przecież one deklarują troskę o kobiety!

 

Przy coraz bardziej męskich kobietach (to efekt działania feministek), mężczyźni stają się coraz mniej męscy. Coraz mniej mężczyzn jest zdolnych do podejmowania decyzji na całe życie, do podejmowania zobowiązań na zawsze. Prawdziwym i dojrzałym mężczyzną staję się wtedy, gdy podejmuję chociaż jedno poważne zobowiązanie na całe życie. Dopóki nie podejmuję takich zobowiązań, nie jestem jeszcze dojrzałym mężczyzną. Przejawem kryzysu mężczyzn jest wielka nieodpowiedzialność za dzieci, a skrajnym tego przykładem jest przyzwolenie na zabijanie własnego potomstwa. Wielu mężczyzn - gdy dowiaduje się o ciąży żony czy kochanki - namawia czy wręcz szantażuje ją, by dokonała aborcji. Wtedy to oni – ojcowie dziecka – są mordercami.

 

Ale prawdą jest, że próbuje się wmówić kobietom, iż ciąża to ich prywatna sprawa...


Byłoby tak, gdyby kobieta była w stanie zajść w ciążę sama, bez udziału mężczyzny, albo gdyby ojciec dziecka był sądownie pozbawiony praw rodzicielskich. Z chwilą, gdy kobieta współżyje z mężczyzną, daje mu prawo do bycia ojcem ich dziecka i dopóki sąd, prawomocnym wyrokiem, nie pozbawi go praw rodzicielskich, to ma on obowiązek - nie tylko moralny ale i prawny - bronić życia swojego dziecka. I to nawet wtedy, gdyby matka chciałaby to dziecko zabić. Przypadek Alicji Tysiąc to raczej jeden na milion niż na tysiąc przypadków, kiedy to matka chce zabić swoje dziecko i jeszcze publicznie się tym chwali. Ale gdzie jest ojciec tej dziewczynki? On nie został przecież pozbawiony praw rodzicielskich, a więc ma święte prawo do tego, by bronić życia własnej córki.

 

Wmawianie kobietom w ciąży prawa do „własnego brzucha” to jedno z największych krętactw, jakie mogły wymyślić feministki. To nie jest brzuch kobiety i jej prawo do niego, tylko dziecko, które ma dwoje rodziców. Ojciec, w sytuacji gdy kobieta chce zabić swoje dziecko, powinien pójść za nią do ginekologa i wyjaśnić mu: „To jest moje dziecko, a żaden sąd praw rodzicielskich mnie nie pozbawił. Jeśli pan się zbliży do tej kobiety, żeby moje dziecko skrzywdzić, to będę bronił życia tego dziecka do końca. W obronie koniecznej mam prawo nawet do zabicia napastnika.  

 

Zna Ksiądz jakiegoś mężczyznę, którego stać na takie kroki?


Oczywiście! Rozmawiałem o tym niedawno z grupą studentów w Warszawie. To oni powiedzieli mi, że gdyby mieli żonę, która w sytuacji kryzysowej poszłaby do ginekologa, by zabić ich dziecko, poszliby tam z nią i zrobili to, co powiedziałem. To mówili młodzi mężczyźni, którzy mają świadomość odpowiedzialności za losy swoich dzieci. Są tacy mężczyźni i to jest moja radość!

 

Tylko gdzie? A jeśli już, to pewnie niewielu...


I to jest apel do dorastających dziewcząt i młodych kobiet: wychowujcie sobie takich porządnych narzeczonych!

 

Ale jak?

 

Najpierw trzeba wychować samą siebie, czyli stać się Bożą księżniczką, świadomą swojej godności i tego, że zasługuje się na wspaniałego mężczyznę. Jest sporo takich dojrzałych mężczyzn, którzy pragną być szczęśliwi w małżeństwie i rodzinie. Oni wiedzą, że szczęśliwi mogą być tylko z Bożymi księżniczkami. Tylko niech taka Boża księżniczka to pokazuje - swoją dumą, czystością, zachowaniem. Wcześniej czy później znajdzie się mały książę, który pokocha ją i dzieci, którymi Bóg ich obdarzy.

 

Tylko czy kobiety chcą dziś być „Bożymi księżniczkami”? Raczej dzielnymi, czy SAMOdzielnymi kobietami, które poradzą sobie bez mężczyzny...


Poza kilkoma feministkami z telewizji, nie znam takich kobiet. Wszystkie normalne dziewczęta czy młode kobiety, jakie znam (a znam wiele), mówią o tym, że wręcz marzą o mężu, małżeństwie i szczęśliwej rodzinie. Tylko niestety znaczna część tych dziewcząt próbuje „poderwać” chłopaka, na przykład tak się ubierając, że są prawie rozebrane. Żaden szlachetny i dojrzały chłopak taką dziewczyną się nie zainteresuje.  Naiwna dziwaczna przechodzi z ręki do ręki kolejnego fatalnego mężczyzny, bo tylko tacy interesują się powierzchownymi czy nieszczęśliwymi kobietami. Wulgarnie i wyzywająco ubrana dziewczyna nie szuka męża, który ją pokocha, lecz samca, który ją wykorzysta i porzuci. Przyczyną takiej naiwności jest często ojciec w kryzysie, którego córka jest za mało kochana, a wtedy usilnie szuka mężczyzny, który w jakiś sposób zastąpi jej ojca. Szczęśliwe dziewczyny nie są zainteresowane flirtem czy romansem, lecz spotkaniem z takim mężczyzną - i tylko takim! - który pokocha je nieodwołalnie, w sposób czysty, wierny, mocny, czuły i na zawsze. Jeśli dziewczyna kogoś właśnie takiego szuka, powinno to być widoczne także w jej stroju i zachowaniu, a nie tylko w jej marzeniach.

 

Kryzysowi ojcowie i kryzysowe mamusie wychowają kryzysowe dzieci, a te stworzą kolejne kryzysowe rodziny. Czy jest wyjście z tego błędnego koła?


To kryzysowe koło jest rzeczywiście poważnym zagrożeniem. Ratunkiem może być dobrze funkcjonująca parafia. Potrzeba nam dobrych, ofiarnych księży, którzy rezygnują z założenia własnej rodziny przecież nie po co innego, jako po to, by wspierać wszystkie inne małżeństwa i rodziny, ale nie czyniąc tego kosztem własnej żony i dzieci. Szlachetny, ofiarny, życzliwy i kochający ksiądz, to ksiądz, który prowadzi różne grupy formacyjne i niesie pomoc tym, którzy znajdują się w sytuacjach kryzysowych. Dlatego w Dniu Ojca apeluję do księży, aby byli dobrymi duchowymi tatusiami. Bycie księdzem nazywam byciem „mamusio-tatusiem”, czyli trochę czułą mamą, a trochę stanowczym tatą, na podobieństwo Boga, który nie jest ani mężczyzną, ani kobietą, gdyż jest pełnią. Apeluję do księży, by tworzyli rozmaite grupy formacyjne, w których dzieci z rodzin nieszczęśliwych będą mogły uczyć się nie tylko pięknego chrześcijaństwa, ale także mądrych relacji między kobietą i mężczyzną. Apel też trzeba skierować do świeckich: dziewczyno, chłopcze, żono, mężu, jeśli nie czujesz się do końca szczęśliwy i mocny w miłości, to szukaj w parafii grup wsparcia, które dają pogłębioną formację człowieczeństwa.

 

Czy seminaria duchowne dobrze przygotowują młodych mężczyzn do takiej specyficznej i trudnej formy ojcostwa?


W seminariach wzorem dla alumnów, a później dla kapłanów, jest Jezus Chrystus. On był najwspanialszym obrońcą kobiet wszech czasów. Przy Nim wszystkie kobiety rozkwitały. Na kartach Ewangelii nie ma ani jednej kobiety, która po kontakcie z Jezusem byłaby w kryzysie. Natomiast są tacy mężczyźni, i jest ich wielu, którzy po spotkaniu z Jezusem pozostali w kryzysie, a nawet Go zdradzili. Przy Jezusie kobiety rozkwitają w swojej kobiecości. On je chroni i wspiera. Z kolei wszystkim mężczyznom stawia wysokie wymagania. Stwierdza, że mężczyzna opuści swego ojca i matkę, i stanie się z kobietą jednym ciałem. Powinien tak pokochać swoją żonę, by stała się dla niego ważniejsza niż rodzice. Mężczyźnie nie wolno kobiety skrzywdzić czynem, a nawet wzrokiem. My kapłani, w Chrystusie, który jest największym obrońcą kobiet, i najbardziej wymagającym wobec mężczyzn wychowawcą, mamy wspaniały wzór. Im bardziej Go naśladujemy, tym mamy lepszą szkołę chronienia kobiet i formowania takich mężczyzn, którzy potrafią kochać.

 

Jaka jest zatem rola kapłana?


Kapłan na wzór Jezusa to taki ksiądz, który cieszy się kobietami i ich kobiecym geniuszem oraz który potrafi stanowczo chronić kobiety przed tymi mężczyznami, którzy kochać nie chcą czy nie potrafią. Chroni tak stanowczo, że potrafi pomóc kobiecie, na przykład,. w podjęciu decyzji o separacji małżeńskiej, gdy mąż alkoholik znęca się nad nią i dziećmi, a żadne inne sposoby obrony nie pomagają. Z kolei w odniesieniu do mężczyzn dojrzały ksiądz to taki, który potrafi wychowywać mężczyzn do wielkiej miłości wobec kobiet.

 

Mówiliśmy o kryzysie męskości. Czy taki mężczyzna, któremu nie przekazano dobrych wzorów męskości, może się realizować jako dobry mąż i ojciec czy dobry ksiądz?


Niewątpliwie będzie mu zdecydowanie trudniej. Właśnie dlatego małżeństwo i rodzina są takie ważne dla losu człowieka. Na szczęście to, co trudne, nie jest niemożliwe. Mężczyzna, któremu rodzice nie pomogli w dorastaniu, zwykle sam sobie nie pomoże. Potrzebuje grupy wsparcia. Ci chłopcy, którzy nie otrzymali dostatecznych wzorów bycia mężczyzną w swojej rodzinie, powinni wchodzić w grupy formacyjne - na przykład w parafii, w harcerstwie, w duszpasterstwie akademickim - by tam uczyć się na dobrych wzorcach. Z każdej sytuacji kryzysowej jest wyjście, ale potrzeba pomocy Boga i mądrych ludzi.

 

A w jaki sposób Ksiądz realizuje swoje ojcostwo?


Zawsze chętnie o tym mówię, bo to dla mnie wielka radość! Już jako neoprezbiter w pierwszej mojej parafii odkryłem, że ksiądz to jest właśnie taki „mamusio-tatuś”. Być księdzem, to być największym na ziemi specjalistą od miłości, gdyż tylko Bóg jest miłością, a ja jestem Jego uczniem i świadkiem. Od Niego uczę się kochać i uczyć innych ludzi miłości. To przecież jest sama radość, nie ma większej!

 

Czasem młodzi ludzie pytają mnie o to, czy nie marzy mi się jakiś romans, albo czy nigdy nie chciałem mieć żony i dzieci. Wtedy wyjaśniam, że jako nastolatek dniami i nocami marzyłem o żonie i dzieciach, a gdy Bóg zaproponował mi kapłaństwo, to odczułem to jako cios. Całe noce wykłócałem się z Nim, aż zrozumiałem, że skoro Bóg proponuje mi coś innego, niż ja sam sobie wymyśliłem, to przecież On mnie do końca zna i kocha, więc warto Mu zaufać. Jako nastolatek żyłem siłą marzeń o małżeństwie i rodzinie. Bałem się więc, że przyjdzie mi całe życie płacić cenę za celibat. Gdy jednak jako kapłan zacząłem doświadczać tego, że dla wielu ludzi stałem się „mamusio-tatusiem”, że wiele osób zawierza mi więcej niż własnym rodzicom, to mam taką radość, że nie interesuje mnie żaden romans czy hipotetyczne marzenia o kobiecie. Kto ma więcej, to nie marzy o tym, żeby mieć mniej. Gdy tak wiele osób traktuje mnie jak najbliższą osobę i duchowego tatę, to przeżywam tak wielką radość, że mnie nic mniejszego już nie interesuje.

 

Czyli mogę złożyć Księdzu życzenia z okazji Dnia Ojca?


Jak najbardziej! Czuję się pełnoprawnym, duchowym ojcem dla wielu ludzi: małych, średnich, dużych Dla szczęśliwych, których umacniam i dla nieszczęśliwych, którym pomagam nieraz w ocaleniu ich życia. To dzisiejsze święto, Dzień Ojca,  przeżywam jako także moje osobiste święto. Dziękuję Bogu za to, że podpowiedział mi właśnie taką formę miłości, gdyż sam bym tego nie wymyślił! Jestem przekonany o tym, że w naszych czasach być księdzem na wzór Jezusa (nie wiem, czy ja taki jestem) to ogromne dobrodziejstwo dla społeczeństwa, które się zagubiło w ponowoczesności, w iluzjach łatwego szczęścia: bez miłości, bez odpowiedzialności, bez małżeństwa i rodziny. Im bardziej zajadle nieszczęśliwa czy przewrotna część społeczeństwa atakuje Boga i rodzinę, im bardziej utrudnia młodym ludziom dorastanie do miłości i szczęścia, tym bardziej czuję się potrzebny jako duchowy ojciec dla wielu współczesnych ludzi.

 

Rozmawiała Marta Brzezińska