Dla niezorientowanych jest to politycznie poprawna wersja wielożeństwa. Ludzie pozostają w złożonych związkach, żyjąc z dwoma kobietami, albo dwoma mężczyznami. Płeć, liczba i orientacja seksualna nie mają przy tym większego znaczenia. „Kochankowie, dziewczyna/chłopak, przyjaciel, z którym uprawia się seks, ktoś z kim ma się romans albo jednorazowy seks. W sieci mogą też znajdować się np. chłopak mojej dziewczyny albo dziewczyna mojego chłopaka” - zachwyca się autor tekstu o poliamorii. I przekonuje, że właśnie ten sposób życia ma być cudownym remedium na zazdrość, samotność po porzuceniu (bo zawsze ktoś zostanie), a do tego na fantastyczny seks.

A mnie nawet nie chce się polemizować z tymi bredniami. Trudno jednak nie zwrócić uwagi na to, że ta okładka jest kolejnym krokiem na drodze oswajania Polaków z patologią, a także jednym z pierwszych, który doprowadzić ma do zalegalizowania w Polsce związków wielokrotnie złożonych. Jeśli bowiem – jak to wciąż powtarzają lewicowcy – ludzie mają prawo do miłości, i nikt nie ma prawa jej oceniać, a każdy związek powinien być chroniony przez prawo, to nie ma powodów, by po przywilejach dla homoseksualistów nie wprowadzić przywilejów dla dziwkarzy, zwanych dla niepoznaki poliamorystami?

Na razie nikt nie postuluje takich rozwiązań. Ale wiele lat temu, gdy w mediach zaczynała się promocja homoseksualizmu też nie proponował „homo-małżeństw”, ten postulat pojawił się wiele lat później. I jakoś nie wątpię, że w tym przypadku może być podobnie... Za kilka, kilkanaście lat jakiś nowy Obama, Holland czy inny wprowadzi poliamoryczne związki do systemów prawnych. No chyba, że zanim lewicowcy zupełnie zniszczą rodzinę, przyjdą muzułmanie i zalegalizują poliamorię dla mężczyzn, czyli stare wielożeństwo. Tyle, że wtedy bohaterki reportażu w „Newsweeku” (z szacunku dla nich pominę ich nazwisko) będą śmigać między kamieniami, którymi muzułmańscy moraliści potraktują ich poliamoryczne poglądy.

Tomasz P. Terlikowski