Sławomir Cenckiewicz napisał apologię arcybiskupa Marcela Lefebvre'a. Z pewnymi jej elementami trudno się nie zgodzić. Tak jest, gdy autor analizuje głęboki kryzys, jaki dotknął po soborze watykańskim II Kościół w krajach zachodnich, gdy wskazuje, że przynajmniej część z „reform” (często zresztą posoborowych, a nie soborowych w sensie ścisłym) rozmywało jasne nauczanie Kościoła, czy gdy stawia pytanie, czy w pewnych kwestiach arcybiskup nie miał racji. Nie zmienia to jednak faktu, że tekstowi Cenckiewicz brakuje jednak szerszej, nie tylko lefebrystycznej, perspektywy, która pozwoliłaby spojrzeć na Vaticanum II czy pontyfikaty Pawła VI i Jana Pawła II, jako na gigantyczną szansę, jaką Bóg dał Kościołowi, a nie jako na zagrożenie dla tradycyjnej tożsamości.

 

Konieczne Vaticanum II

 

Zacznijmy zatem od początku tej historii, czyli od zwołania Vaticanum II. Nie był to, o czym warto pamiętać, jakiś kaprys Jana XXIII. Świadomość konieczności jakiegoś aggiornamento czy przynamniej kontynuacji zawieszonych obrad Vaticanum I, była obecna także u poprzedników tego papieża. Pius XII przygotowywał się do soboru, dostrzegał bowiem dynamicznie zmieniający się świat, w którym znakomicie przystosowane do przetrwania w środowiskach tożsamościowych katolickie wspólnoty, przestawały się odnajdywać. Pius XII przeprowadzał reformy liturgiczne, które są zresztą ostro krytykowane w środowiskach tradycjonalistów.


Jan XXIII podjął zadania, jakie zostawił jego poprzednik. I zrobił to często w jego teologicznym duchu. Rewolucyjność zmian wprowadzanych przez Jana XXIII jest w istocie mitem, który ma usprawiedliwić mówienie o „zerwaniu”, braku ciągłości czy wręcz soborowym ukonstytuowaniu odnowionego Kościoła. Mitem tym, z równym upodobaniem, posługują się zarówno tradycjonaliści, jak i postępowcy. Dla jednych jest on usprawiedliwieniem decyzji o nieposłuszeństwie i ukonstytuowaniu nowej wspólnoty przez arcybiskupa Lefebvre'a, w imię wierności starej nauce; dla drugich wyjaśnieniem takiego samego nieposłuszeństwa Janowi Pawłowi II czy Benedyktowi XVI tyle, w imię wierności rewolucji soborowej.


Obie grupy przy tym błądzą. Jedna bowiem absolutyzuje status quo, którego z przyczyn społecznych nie dało się utrzymać, dla drugiej zaś najwyższą wartością jest zmiana, dostosowanie się, przyjęcie współczesności jako modelu eklezjalnego. Sobór poszedł jednak drogą środka. Uznał, że trzeba szukać nowego języka i nowych metod dla głoszenia niezmiennej Prawdy. „… Kościół zawsze ma obowiązek badać znaki czasów i wyjaśniać je w świetle Ewangelii, tak aby mógł w sposób dostosowany do mentalności każdego pokolenia odpowiadać ludziom na ich odwieczne pytania, dotyczące sensu życia obecnego i przyszłego oraz wzajemnego ich stosunku do siebie” – podkreślają autorzy Konstytucji duszpasterskiej o Kościele w świecie współczesnym „Gaudium et spes”.

 

Kryzys wpisany w Sobór

 

Ostre spory podczas Soboru, ruchy frakcyjne czy nawet kryzys, który nastąpił po zakończeniu obrad (spowodowany także nałożeniem się czasowym epoki posoborowej w Kościele i rewolucji seksualnej w świecie) nie stanowi również dowodu na jakąś zasadniczą fałszywość soborowych decyzji. A nie stanowi, bowiem kryzys jest niejako wpisany w historię Kościoła, i niemal każdy sobór kończył się takim lub innym kryzysem, a nawet rozłamem w Kościele. Epoka po Soborze jest zawsze czasem trudnej asymilacji prawdy objawionej w jego trakcie przez Ducha Świętego Kościołowi. Asymilacja to jednak często czysto ludzka, z bardzo ludzkimi elementami.


Znaczenie Soboru dla Kościoła można zatem ocenić dopiero w kilka stuleci po tym, jak do niego doszło. Wcześniej ogromny organizm Kościoła zmaga się z przesłaniem, niekiedy – jak w przypadku każdej szczepionki – gorączkuje czy nawet odczuwa bóle. I tak samo było z przesłaniem Soboru Watykańskiego II, które wywołało wstrząs, skłoniło część (niemałą, ale nałożyły się na to także inne, niż kościelne powody) duchowieństwa i wiernych do porzucenia wiary czy próby takiej jej redefinicji, która oznaczała herezję. Część z eksperymentów (tak jest z pewnymi elementami reformy liturgicznej) także się nie sprawdziła, i zapewne zostanie w przyszłości odrzucona. Tak samo było jednak w czasie poprzednich soborów, które skutkowały ogromnymi wstrząsami, a część z ich decyzji było doprecyzowana w przyszłości. Taka ocena nie zdejmuje odpowiedzialności osobistej z konkretnych osób. Można i trzeba pisać o tym, na ile za kryzys odpowiadają konkretni teologowie (choćby Karl Rahner SJ czy Hans Küng), a także watykańscy kurialiści (choćby ks. Annibale Bugnini), a na ile Paweł VI, który wyraźnie lękał się twardych decyzji. Pełna ocena będzie jednak możliwa dopiero za kilka wieków.

 

Dynamizm Soboru

 

Szersze spojrzenie na rzeczywistość posoborową, a także na pontyfikaty Pawła VI i Jana Pawła II oznacza również dostrzeżenie wszystkich skutków ich posługi. A nie są one, jak próbują to przedstawiać apologeci arcybiskupa Lefebvre'a ani głównie, ani wyłącznie negatywne. Realny kryzys Kościoła na Zachodzie nie powinien przysłaniać błyskawicznego i związanego z soborowym otwarciem na inkulturację, rozwoju chrześcijaństwa i katolicyzmu w Azji czy Afryce. Uznanie, że tak jak Europa związana jest z łacińskim przeżywaniem chrześcijaństwa, tak Afryka powinna być związana z afrykańskim, otwiera ogromne możliwości rozwoju dla Kościoła. A efekty tego otwarcia (wraz z towarzyszącymi im wstrząsami) będziemy oglądać w nadchodzących dziesięcioleciach, gdy zachodnie chrześcijaństwo będzie coraz mniej istotnym elementem tożsamości katolickiej.


Pontyfikaty Pawła VI Jana Pawła II to czas gdy Kościół stał się liderem w walce o życie i godną ludzką seksualność. „Humanae vitae”, Katechezy o małżeństwie, „Evangelium vitae” - to dokumenty, które stanowią – jak to ładnie określił George Weigel - „bomby zegarowe”, które określą przyszłość katolicyzmu. Nauczania o godności małżeństwa, cudzie płodności, świętości aktu seksualnego w małżeństwie – stanowią dynamit, który określa już teraz życie wielu katolickich rodzin. A trzeba mieć świadomość, że przed Soborem godność małżeństwa, płciowości była o wiele mniej doceniana, podobnie jak samo życie świeckich.


Skutkiem Soboru, ale także działań posoborowych papieży, jest także niezwykłe pogłębienie, za pośrednictwem ruchów i wspólnot katolickich, życia świeckich. Opus Dei, Droga Neokatechumenalna, Fokolare, Communione e Liberazione – wszystkie te ruchu, które pokazują radykalizm życia katolickiego, także w świecie, nie byłyby możliwe bez soborowego otwarcia. A przecież rewolucja, którą one rozpoczynają, dopiero się zaczyna. Franciszkanizm owocuje w Kościele (mimo licznych trudności, jakie wywoływali odlotowi uczniowie św. Franciszka) do chwili obecnej, i podobnie owocować przez wieki – o ile wcześniej nie nastąpi Paruzja – będzie Droga czy Dzieło.


Także debata nad Asyżem (którego przesłanie zostało podjęte, co warto przypomnieć tradycjonalistom, przez Benedykta XVI) nie powinna ignorować (nawet w słusznych zastrzeżeniach do pewnych jego form czy w dyskusji nad realnymi problemami jakie wydarzenie to wywołało) tamtej sytuacji. Światu groziła wówczas wojna totalna, sam Jan Paweł II często wracał do tego tematu, a objawienia maryjne nie pozostawiają wątpliwości, że zagrożenie było (jest zresztą także) realne. Modlitwa do Boga zanoszona w różnych tradycjach religijnych (a nawet najzagorzalsi przeciwnicy ekumenizmu czy dialogu międzyreligijnego, muszą przyznać, że szczera modlitwa nawet jeśli zanoszona do bożka, jest przyjmowana przez Boga) miała to zagrożenie oddalić. I jak pokazuje historia oddaliła. Zimna wojna zakończyła się bowiem nie tylko z powodów politycznych, ale także duchowych. Walka z komunizmem zawsze była bowiem walka duchową.

 

Posłuszeństwo Kościołowi

 

Tych pozytywnych owoców zdają się nie dostrzegać bezkrytyczni apologeci arcybiskupa Lefebvre'a i założonego przez niego ruchu. Skupiając się na słusznej krytyce nadużyć nie próbują oni nawet zastosować własnych reguł do postaci założyciela Bractwa Kapłańskiego św. Piusa X. A gdyby to zrobili, to część z kultu, jakim go otaczają musiałaby być zredukowana. A powodem nie jest brak osobistej świętości czy charyzmy abp Lefebvre'a, ale fakt, że zakwestionował on w istocie władzę papieską. I nie chodzi o wypowiedzi, ale o działania. Wyświęcenie, w intencji ochrony prawdziwego nauczania Kościoła, biskupów bez zgody papieskiej, oznacza w istocie, że hierarcha ten uznał, że już nie Piotr i jego następcy są gwarantami trwania Kościoła, nie oni są opoką wspólnoty, której bramy piekielne nie przemogą. A nawet mocniej, że on – zwykły, niewątpliwie bardzo przenikliwy i święty, ale jednak tylko biskup – ma stać na straży Prawdy, której wyrzekli się papieże.


I mądre słowa, teologiczne analizy nie mogą przesłonić wymowy faktów. Arcybiskup Lefebvre we własnym mniemaniu bronił Kościoła przed papieżami. I nawet jeśli w konkretnych sprawach miał rację (przypomnijmy, że św. Paweł ostro niekiedy krytykował św. Piotra), to rozerwanie jedności (a takim aktem było wyświęcenie biskupów bez zgody Ojca świętego) niewątpliwie nie było działaniem katolickim. W tej kwestii arcybiskup Lefebvre, nawet jeśli jego intencje były szlachetne i dobre, zadziałał źle, stawiając się poza Kościołem. Decyzja Jana Pawła II o ekskomunice była tylko prostym stwierdzeniem faktu, a nie karą czy zemstą. Papież zwyczajnie nie mógł zrobić nic innego. Do ogłoszenia ekskomuniki zmusił go sam Lefebvre.

 

Nie twórzmy nowych mitów

 

I na koniec apelowałbym do obrońców arcybiskupa Lefebvra, by w słusznej intencji obrony tradycji liturgicznej, nie tworzyli nowych mitów eklezjalnych, w których Benedykt XVI przeciwstawiany jest Janowi Pawłowi II. Sugestia, że dopiero on zerwał z relatywizmem (a taką znaleźć można w artykule dr Cenckiewicza) jest zabawna w swojej absurdalności dla kogoś kto czytał „Veritatis splendor” czy „Fides et ratio”. Relatywizm atakowany był przez Jana Pawła II dokładnie tak samo jak przez Benedykta XVI. Obecny papież jest bardziej wrażliwy na kwestie liturgiczne, niż jego poprzednik, ale jednocześnie lektura przemówień obecnego biskupa Rzymu nie pozostawia wątpliwości, że nie zmienił on nauczania o ekumenizmie, dialogu międzyreligijnym (odsyłam do tekstów z Asyżu Benedykta XVI). A w kwestiach społecznych, gdyby stosować do nauczania Kościoła terminy polityczne, nawet skręcił w lewo.


Wszystko, co napisałem nie ma na celu podważania znaczenia dialogu z Bractwem Kapłańskim św. Piusa X. To ważny i potrzebny dialog. Potrzebny także po to, by lepiej zrozumieć Sobór i skuteczniej wprowadzać go w życie. Aby ten dialog miał jednak sens musimy zrezygnować z czystej apologii i skupić się na faktach. Także niewygodnych dla skądinąd budzącego także moją sympatię arcybiskupa Lefebvre'a.

 

Tomasz P. Terlikowski