Nadzieja na odzyskanie widzialnej i realnej pełnej jedności Bractwa z Kościołem katolickim niknie w oczach. Stolica Apostolska, co przyznał sam biskup Fellay, przestawiła lefebvrystom doskonałe warunki organizacyjne i doktrynalne. Dla nich to jednak wciąż za mało, oni bowiem domagają się odrzucenia Soboru Watykańskiego II oraz Magisterium pięciu ostatnich papieży (bo wszystkim, którzy twierdzą, że Benedykt XVI ma radykalnie inne poglądy na temat dialogu międzyreligijnego niż Jan Paweł II, doradzam przestudiowane Jego tekstów na ten temat). Tylko to może ich zadowolić.



Słowem Bractwo domaga się, ni mniej ni więcej, tylko uznania, że to nie oni mają wrócić do jedności z Kościołem, ale Kościół ma wrócić do jedności z nimi. To zaś najlepszy dowód, że jego przywódcy nie mają już ducha prawdziwie katolickiego, i że opanował ich duch sekciarstwa i podziału. Socjologicznie, niezależnie od własnych, deklaracji są już oni osobnym wyznaniem. I tylko posoborowe standardy działania Stolicy Apostolskiej sprawiają, że inaczej niż starokatolików w XIX wieku czy mariawitów na początku XX nie traktuje się ich jeszcze jako odstępców, a kto wie, czy i nie heretyków.



Nie ukrywam, że wcale mnie to nie cieszy. W sporze między francuskimi biskupami a arcybiskupem Lefebvrem skłonny jestem przypisywać niemałą część racji właśnie jemu. Jednak duch odstępstwa, który opanował tak jego (czego przykładem było bezprawne wyświęcenie biskupów) jak i – w o wiele większym stopniu – jego następców, nie jest już duchem rzeczywiście katolickim. Trudno też uznać za ducha Kościoła katolickiego przekonanie, że papież ma się podporządkować biskupowi, a Kościół schizmatykom.



Wiele wskazuje na to, że jest to koniec dialogu. Dłoń Benedykta XVI i naprawdę ogromne ustępstwa zostały odrzucone. Szansa na jedność została więc zaprzepaszczona. Z winy Bractwa i jego liderów.



Tomasz P. Terlikowski