Obie te wypowiedzi pokazują zupełnie wprost, że celebryci uwierzyli, że są nieśmierteni, i że wycinając sobie kolejne części ciała mogą uzyskać niemal nieśmiertelność. Inna sprawa, że nieśmiertelność taka przypomina raczej to, co robi się w muzeach ze zwierzętami. One również pozbawiane są narządów wewnętrznych i wypychane trocinami. Angelina Jolie zdaje się iść tą samą drogą. A dziennikarze i celebryci aż pieją z zachwytu nad walką z rakiem (za pośrednictwem samookaleczania) jakie prowadzi celebrytka.

Ciekawe też, czy aktorka ma  świadomość, że jajniki nie są jedynym organem, jaki może zaatakować ta paskudna choroba (z którą trzeba walczyć choćby regularnie się badając)? Jednym z nich jest mózg. Może jednak lepiej nie mówić jej o tym, bo jeszcze zdecyduje się na amputację mózgu, by uniknąć nowotworu w tym akurat miejscu. A może, biorąc pod uwagę jej pomysły, narząd ten z powodu nieużywania już zaniknął, dlatego aktorka czuje się zupełnie bezpieczna.

Wiem, że to złośliwe, że nieładnie tak mówić o kobiecie, która jest zestresowana możliwością pojawienia się raka. Rozumiem takie lęki, ale niestety nie da się inaczej – niż złośliwością – pokazać, że okaleczanie się nie jest metodą walki z chorobą, która nawet jeszcze nie powstała. I że wycinanie kolejnych narządów naprawdę nie prowadzi do zdrowia. A do tego przypomnieć, że nawet gdybyśmy się wypchali w całości trocinami pozbawiając wszystkich narażonych na choroby narządów, to śmierć i tak nas dopadnie. Jest ona bowiem częścią naszej ludzkiej kondycji.

Tomasz P. Terlikowski