Mam świadomość, że to bardzo mocna diagnoza, ale trzeba ją jasno wyrazić. Janusz Korwin-Mikke, niezależnie od swoich deklaracji światopoglądowych, jest w istocie osobą niewierzącą. Wiara nie oznacza bowiem intelektualnego uznania istnienia jakiegoś Absolutu (a to zapewne lider partii KORWIN czyni), ale uznanie, że to Bóg jest Panem historii i ludzkich losów, i to On otacza swoje stworzenie opieką. Opatrzność, wiara w nią, zaufanie jest wpisane w chrześcijańską wiarę. W istocie wierzyć oznacza dla chrześcijanina nie tyle uznać istnienie tego, co nie widzimy, ile zaufać. Wierzę w Boga znaczy nie tyle wyznaję istnienie Boga, ile ufam Bogu, powierzam Mu swoje życie. A skoro tak to uznaje w Nim Ojca.

Taka postawa prowadzi zaś do prostego wniosku: nie ma ludzi nie chcianych. Jeśli ktoś istnieje, żyje – to znaczy, że jego istnienia chciał Bóg. Nie ma nikogo, kto jest ludzkim śmieciem, bo każdy ma duszę nieśmiertelną, a losy człowieka wyznacza także Bożą Opatrzność. Wielu wspaniałych ludzi pochodziło z rodzin patologicznych, wielu narodziło się wbrew woli rodziców, a nawet poczęło się w wyniku gwałtu. Nie odbiera to im godności, ani człowieczeństwa.

Jakby tego było mało Bóg, jak wierzymy chrześcijanie, stał się człowiekiem. Uświęcił, przebóstwił ludzką naturę, wcielił ją w życie Boga. Nie ma zatem człowieka, który byłby śmieciem. Nad owymi „ludzkimi śmieciami” pochylił się Wszechmocny w swojej łaskawości. On nie przyszedł przecież do zdrowych, do tych, co się świetnie mają, ale do chorych, wykluczonych ze społeczności, trędowatych, słowem do „ludzkich śmieci”, których uczynił dziećmi Bożymi. Kto tego nie rozumie ten w istocie nie rozumie chrześcijaństwa.

Ale użycie sformułowania „ludzkie śmieci” dowodzi czegoś jeszcze gorszego. W istocie wpisuje ona Janusza Korwin-Mikkego w myślenie eugeniczne, i to w najgorszym możliwym wydaniu. A to wyrasta z darwinizmu społecznego, uznania, że wartość człowieka mierzy się jedynie jego użytecznością, pochodzeniem i że wygrywa silniejszy, a słabszych trzeba i można wyrzucić na śmietnik. Taką logiką kierowali się nie tylko naziści, ale także skrajni zachodni, socjalizujący liberałowie, którzy uznawali, że „ludzkie śmiecie” można likwidować, albo sterylizować czy kastrować, by ich krew nie psuła puli zdrowego narodu. Margaret Sanger w tej sprawie mówiła jednym głosem z Adolfem Hitlerem, a niemieccy narodowi socjaliści ze szwedzkimi socjaldemokratami. A do tego chóru dołączył się obecnie Janusz Korwin-Mikke. Jako darwinista społeczny, który z chrześcijaństwem nie ma nic wspólnego.

I czas to powiedzieć zupełnie otwarcie. Inna sprawa, że już dawno temu Janusz Korwin-Mikke jasno zadeklarował, że chrześcijaninem nie jest, a religia, którą wyznaje to jakaś forma drętwego deizmu. Aż żal przy tym, że nadal tak wielu szczerych chrześcijan daje się nabierać na pseudokonserwatyzm (w istocie będący libertariańskim darwinizmem społecznym) i pseudokatolicyzm polityka  nabierać. A jeśli coś cieszy, to chyba jedynie to, że choć o włos, ale jednak KORWIN do parlamentu nie wszedł. Czas darwinistów społecznych minął. I bardzo dobrze.

Tomasz P. Terlikowski