I niestety odpowiedź jest dość oczywista. Pozwolenie na picie własnego piwa czy wódeczki na plaży jest zwyczajnie głupi i szkodliwy. I to nie tylko dlatego, że w takich strefach nikt, kto ma dzieci nie będzie mógł już przebywać (chyba, że sam ma taką potrzebę wypicia piwa na słońcu, że nie będzie w stanie się powstrzymać), z obawy przed podpitymi golasami, które nie bardzo wiedzą jak się zachować, ale przede wszystkim dlatego, że jest to zwyczajnie zabójcza polityka dla samych pijących.

Każdy, kto śledzi statystyki wie, że utonięcia niestety bardzo często związane są z alkoholem. Piwko czy dwa, połączone ze słoneczkiem, budzą w niedzielnych plażowiczach, delfiny, które muszą popisać się przed, czasem również podpitymi paniami. A chwilę potem jest już za późno, by się wycofać. I z delfina robi się zimny trup, po którym – co zrozumiałe – płaczą żona i dzieci. I już choćby dlatego warto nie tylko zachować przepisy zakazujące spożywania alkoholu w miejscach publicznych, ale także zacząć je egzekwować. Stany Zjednoczone (a konkretnie niektóre stany USA) pokazują, że jest to możliwe i może ratować życie.

A Gdańsk, który chce je liberalizować, powinien nowe strefy określić mianem nie tyle „alkohol friendly”, ile zwyczajnie „plażami podpitych samobójców”. Tak, żeby nie pozostawić wątpliwości do czego zmierza ta polityka.

Tomasz P. Terlikowski