Powoli zaczyna się okazywać, że z chrześcijaństwem zabójca z Norwegii ma mniej więcej tyle wspólnego, ile Benedykt XVI z masonerią. Z wszystkich świadectw wynika całkowicie jednoznacznie, że Anders Breivik jest wyznawcą jakieś dziwacznej mieszanki poglądów, w których rasizm (nie do pogodzenia z chrześcijaństwem), mistyka krwi (jak wyżej), utylitaryzm Johna Stuarta Milla i uwielbienia dla Winstona Churchilla (mocno antychrześcijańskiego w swoich poglądach). Tego konglomeratu poglądów nie da się pogodzić z chrześcijaństwem czy konserwatyzmem. Wszystko to można ewentualnie podciągnąć pod termin prawica, ale bez wątpienia nie była to prawica religijna, przynajmniej nie w znaczeniu chrześcijańskim.

 

Ciekawe jednak, że w medialnym szumie jakoś nikt nie wzywa do wzięcia na siebie odpowiedzialności za to, co się wydarzyło masonów. Neopogaństwo, którego reprezentantem był Norweg, właściwe bywa dla pewnych lóż masońskich. I jakoś nie słychać, by masoni rozliczali się za Breivika. Nie słychać też ludzi wzywających do rozliczenia się za tę zbrodnią utylitarystów, których ojcem fascynował się Norweg. A nie słychać, bo wygląda na to, że zbrodnia neopogańsko-masońskiego szaleńca stała się okazją do budowania tezy, że chrześcijańska prawica jest niebezpieczna. Taka teza jest niezwykle wygodna dla mediów, i wzmacnia antychrześcijańską lewicę (prawicę także). Tyle, że to zwyczajna nieprawda, tak jak jest absolutną nieprawdą, że Breivik miał cokolwiek wspólnego z chrześcijaństwem czy konserwatyzmem.

 

Tomasz P. Terlikowski