Katolickie szpitale w Niemczech mogą podawać zgwałconym kobietom „pigułkę po”, jeśli ma ona zapobiec zapłodnieniu, a nie spowodować aborcję. Niemieccy biskupi porozumieli się w tej sprawie na wiosennym zgromadzeniu Konferencji Episkopatu w Trewirze – informują dzisiejsze media. Ta nowa – i dodajmy sprzeczna z nauczaniem Stolicy Apostolskiej i katolicką moralnością – decyzja ma być spowodowana tym, że na rynek wprowadzono nowe preparaty, które nie mają działania wczesnoporonnego, a jedynie zapobiegają poczęciu. Środki, które powodują śmierć dziecka nadal jednak nie mogą być stosowane. Ostatecznie zaś decyzję mają podejmować lekarze, w zgodzie z własnym sumieniem.

 

Pigułka „dzień po” zabija

 

Jednym słowem biskupi ugięli się pod naciskami mediów i polityków uznając, że od wierności obronie życia ważniejszy jest święty spokój. Na razie bowiem nie ma na rynku środków antykoncepcji postkoidalnej, których jednym ze sposobów działania nie byłoby także poronienie. Ich obrońcy zapewniają wprawdzie, że one jedynie przeciwdziałają poczęciu, ale wynika to z odmiennie pojmowanego momentu poczęcia. Dla apologetów „pigułek dzień po” poczęciem jest bowiem dopiero zagnieżdżenie się zarodka (czyli człowieka na wczesnym etapie rozwoju) w macicy. Prawda jest jednak taka, że zarodek istnieje już wcześniej, i jest on w pełni człowiekiem, tyle że na wczesnym etapie rozwojowym.

 

Istnieje wprawdzie środek, który może działać jedynie antykoncepcyjnie (a dokładnie może zatrzymywać owolucję). Jest to czysty progesteron. I on mógłby być – w zgodzie z katolicką moralnością – podawany zgwałconym kobietom, by zatrzymać u nich owulację i tym samym uniemożliwić zapłodnienie i poczęcie. Zgoda na podanie takiego środka wynika z zasady moralnej, że dziecko ma prawo być poczęte w akcie miłości... Ale ten środek zdecydowanie nie zadowoliłbym lobby zwolenników likwidacji dzieci poczętych z gwałtu, bowiem progesteron owszem blokuje owulację, a zatem uniemożliwia poczęcia, ale jeśli podać w trakcie owulacji, to podtrzymywać i chronić będzie poczęte już dziecko. A jeśli do zapłodnienia dojdzie to środek ten pomoże w utrzymaniu dziecka i jego implantacji w macicy matki. I w związku z tym nie produkuje się takich pigułek „dzień po”, bo ich działanie byłoby wprawdzie – w przypadku gwałtu i tylko niego – moralne, ale zupełnie nie o nie chodzi.

 

Ustępstwa wobec liberalnego świata

 

I dlatego trzeba powiedzieć zupełnie otwarcie, że jeśli choć jedno dziecko zginie w katolickich szpitalach na skutek działania „pigułki dzień po” (tej nowego rodzaju, która rzekomo nie zabija) to jego krew spadnie na niemieckich biskupów, którzy ze strachu przed mediami dopuścili jej stosowanie. Ale to nie wszystko. Biskupi biorą sobie na sumienie także sytuację lekarzy i personelu medycznego katolickich szpitali, który po takiej wypowiedzi będzie zupełnie otwarcie zmuszany do podawania „pigułki dzień po” i którego sumienia będą łamane, jeśli będzie on nadal uważał, że tego typu antykoncepcja ma działanie wczesnoporonne.

 

Niestety tego typu działania nie są niczym nowym w niemieckim episkopacie. Lata trwała walka Jana Pawła II o to, by Kosciół katolicki wycofał się z firmowania sieci poradni katolickich, w których wydawano zaświadczenia konieczne do zabijania. I wygląda na to, że tamta sprawa niczego Kościoła w Niemczech nie nauczyła, i że nadal jego zwierzchnicy uznają, że ugoda z liberalnym światem jest ważniejsza niż świadectwo wierności Prawdzie i obrony życia. Niezwykle mocno pisał o tej konieczności wierności Prawdzie i życiu Benedykt XVI do biskupów afrykańskich. „Kościół wie, że wiele jest jednostek, stowarzyszeń, wyspecjalizowanych urzędów czy państw, które odrzucają zdrowe nauczanie na ten temat. Nie powinniśmy się sprzeciwów i niepopularności, ale odrzucać wszelkie kompromisy i dwuznaczności, które upodobniłyby nas do tego świata” - podkreślał Benedykt XVI, cytując niezwykłą encyklikę swojego poprzednika Jana Pawła II. I niestety wygląda na to, że biskupi w Niemczech temu zadaniu nie sprostali, i uznali, że za pomocą mętnych wywodów (które zawsze od biedy można uznać za zgodne z nauczaniem Kościoła, gdy przyjmie się, że szpitale mogą podawać środki, o ile są one zgodne z nauczaniem Kościoła, a że takich nie ma, to nie mogą) uspokoją atmosferę w swoim kraju...

 

Obowiązek sprzeciwu sumienia

 

A żeby było jeszcze trudniej, to lekarz, jeśli chciałby kierować się nauczaniem zawartym nawet w tym rozmytym oświadczeniu biskupów, to i tak musiałby odmawiać podawania „pigułki dzień po”. Nie ma bowiem obecnie na rynku medykamentu, który spełniałby kryteria podane przez biskupów. Jeśli więc lekarz wie, że podanie przez niego „pigułki dzień po” może przyczynić się nie do zatrzymania owulacji, ale do zabicia dziecka, to – zgodnie zresztą z wypowiedziami pasterzy – ma on obowiązek odmówić podania takiego środka. A katolicki szpital, jeśli chce zachować swoją katolickość, musi go w tym poprzeć.

 

Zmiana polega tylko na tym, że wcześniej wszystko było jasne. Kościół w Niemczech zdecydowanie sprzeciwiał się antykoncepcji, która mogła działać wczesnoporonnie i nie tylko bronił życia, ale także zabezpieczał prawo do sprzeciwu sumienia swoich pracowników. Porozumieniem episkopatu zniszczył zaś tę sytuację i doprowadził do tego, że rozzuchwalone media i liberalni politycy będą próbować wymuszać na katolikach i katolickich placówkach działanie sprzeczne z ich sumieniem. A do tego sprawili, że nie jest wykluczone, że w katolickich placówkach, za zgodą biskupów, będą zabijane nienarodzone dzieci. Katolicy zaś, jeśli są rzeczywiście wierzący, będą musieli zrezygnować z pracy także w katolickich placówkach, i czekać aż Stolica Apostolska zrobi porządek z pasterzami, którzy bardziej niż obroną życia zajmują się obroną świętego spokoju.

 

Tomasz P. Terlikowski