Oberwało mi się, bo podobno głoszę kazania (na szczęście tylko „zza biurka”) i pouczam księży, co jest dobre dla Kościoła. A dobrem tym ma być dopuszczenie kobiet do głoszenia kazań, co postuluje choćby Enzo Bianchi. Rozumiem, że papieże się mylili, wydając stosowne dokumenty na temat udziału świeckich w liturgii i ich zadań w Kościele. Albo, co gorsza, utwierdzali patriarchalizm w strukturach Kościoła, z którym w imię równościowych postulatów trzeba raz na zawsze skończyć.

Czasy się zmieniają, to i Kościół winien iść za duchem czasu. W końcu przecież rola kobiet w Kościele winna być rozszerzana i dowartościowywana, a nie sprowadzana wyłącznie do rodzenia dzieci. A podobno taką rolę dla kobiet wyznaczam – zarzuca mi jezuita o. Wojciech Żmudziński: „Kobieta powinna przecież siedzieć w domu, rodzić dzieci i gotować mężowi obiady, a do Kościoła powinna chodzić wyłącznie po to, by wpajać dzieciom patriotyczną i katolicką tradycję regularnego chodzenia do kościoła”. Ciekawy to wniosek i dość jednak zaskakujący, bo mam wrażenie, że obecność i rola kobiet w Kościele to nie tylko głoszenie przez nie kazań. Zresztą przecież kobiety są obecne – pracują jako doradcy życia rodzinnego, mediatorki, prowadzą dzieła charytatywne, rekolekcje, konferencje, odczyty, warsztaty, komentują (np. „zza biurka), piszą książki, publikują, są obecne w mediach, także tych kościelnych. I robią to jako kobiety właśnie. I dobrze, bo ich obecność wnosi wiele dobrego.

Z homilią jednak jest ten problem, że została ona zarezerwowana dla osób mających świecenia, bo występują one jako persona Christi. Skoro homilia łączy się wprost ze sprawowaniem Eucharystii, a tę sprawować mogą tylko osoby mające odpowiednie święcenia, ergo – homilię mogą głosić tylko i wyłącznie one. Prosty wniosek logiczny. Czy to tak trudno rozumieć. I naprawdę nie przekonuje mnie argument o duchu czasu, bo widziałam zachodnie kościoły, które tak bardzo za tym duchem poszły i bardzo przejęły się realizacją nowoczesnych postulatów. Efekt? Hula w nich wiatr, a wiernych można ze świecą szukać. Nie licząc kilku staruszków. Czy taka ma być przyszłość Kościoła odpowiadającego na wszelkie nowinki?

Mam nadzieję, że uświęcona Tradycja ciągle jeszcze znaczy więcej niż duch czasu.Gdyby jednak Kościół wybrał ducha czasu, a nie Ducha Świętego, mam kilka innych propozycji wzmacniających rolę kobiet w Kościele.

Po pierwsze, kobiety do konfesjonałów. Skoro zgodnie z duchem czasu powinny móc głosić kazania, to niech w końcu skończy się prymat mężczyzn w konfesjonałach. Przecież kobiety są bardziej wrażliwe, empatyczne, współczujące, rozumiejące. Lepiej niż mężczyźni potrafią słuchać drugiego człowieka. Są bardziej cierpliwe. Jak by nie patrzeć w kobiecie jak w soczewce skupiają się wszystkie cechy dobrego spowiednika. O ileż łatwiej byłoby rozmawiać z drugą kobietą o problemach małżeńskich czy o tych wynikających z przestrzegania szóstego przykazania. A relacje z teściową? Nikt tego lepiej nie zrozumie, jak inna kobieta. Albo jakieś problemy z dziećmi. Ona, mając podobne doświadczenie, zapewne doradzi lepiej niż niejeden mężczyzna, nawet ten mający święcenia kapłańskie. A i pewnie nie jeden mężczyzna chętnie poszedłby do spowiedzi do kobiety. Im na pewno nigdy sakrament pokuty nie pomyliłby się z Sądem Ostatecznym.

Po drugie, dlaczego tylko księżą błogosławią śluby? W sumie dlaczego nie kobiety. A jak jeszcze ładna kobieta, elegancka, fotogeniczna, to i jakie ładne ślubne zdjęcia wyjdą. Ceremonia nabrałaby zupełnie innego wymiaru. Delikatności, wrażliwości, piękna.

Po trzecie, czas zlikwidować zakony męskie i żeńskie i z duchem czasu zacząć tworzy wspólnoty koedukacyjne. Ileż ciepła i wrażliwości wniosłyby kobiety to takiej męskiej wspólnoty. Działałyby one rzecz jasna na zasadzie partnerstwa. Mogłyby nawet służyć małżonkom za pewien wzór zbudowania takich relacji na gruncie domowym. Przełożonym takich wspólnot nie mógłby być oczywiście mężczyzna, bo wtedy na kilometr śmierdziałoby to patriarchatem, a z nim przecież trzeba w Kościele walczyć.

Po czwarte, skoro biskup sprawuję ojcowską pieczę nad powierzonymi mu księżmi, to czas zatroszczyć się o obecność matki. Matka biskupka na równi z ojcem biskupem winna troszczyć się o kapłanów. W końcu z kłopotami i zmartwieniami zawsze idzie się najpierw do matki. Ona wysłucha, utuli, poradzi, zawsze znajdzie jakiś sposób na wyjście z trudnej sytuacji. Bo to matka po prostu.

Po piąte, czas wreszcie skończyć z tym, by głową Kościoła był mężczyzna. To tylko konserwatywnie myślący tolerować mogą takie skostniałe struktury, które dyskryminują kobiety. O ile ładniej w białych szatach wyglądałaby kobieta, a i Kościół pod jej przewodnictwem mógłby otworzyć się na nowe pola działania. W końcu tyle jest spraw, o których do tej pory decydowali mężczyźni, czas więc oddać stery w ręce kobiet.

Absurdalne? Nie, zgodne tylko z duchem czasu, który każe mierzyć się z nowymi wyzwaniami. Szkoda tylko, że ten duch czasu niekoniecznie idzie w tę samą stronę, którą wyznacza Duch Święty. A ten bez powodu pewne role w Kościele poznaczył dla kobiet, a pewne dla mężczyzn. I bynajmniej nie dlatego, że uważa kobiety za gorsze, czy niemające nic do powiedzenia. Ani też ze względu na czystą złośliwość. O takie niecne zamiary Ducha Świętego nie podejrzewam. Niech więc kobiety dyskutują, komentują, krytykują, bo ich głos jest niezwykle ważny i cenny. I niech robią to jako kobiet świeckie, samotne, mężatki, wdowy, siostry zakonne. Oczywiście możemy obrażać się na rzeczywistość i pogrążać się we własnych frustracjach, albo możemy przyjąć, że jako kobiety nie możemy działać „in persona Christi”. A wtedy żaden duch czasu nie przesłoni nam prawdziwego Ducha Świętego.

Małgorzata Terlikowska