„Ministerstwo Rodziny tylko z nazwy” – obwieścili publicyści „Gazety Wyborczej”. Ich zdaniem, zmiana nazwy resortu to jedynie pusty gest, a pieniądze, które poszły na zmiany (28 tysięcy złotych), można było przecież  przeznaczyć na obiady dla głodnych dzieci. Powoli staje się to mój ulubiony argument. Wszystko, co jest nie po myśli „Gazety Wyborczej” i pociąga za sobą koszty, ma powodować, że polskie dzieci będą chodzić głodne, bo urzędnicy wolą wydać pieniądze na nowe pieczątki czy szyldy. Podobne pytanie można zadać choćby samorządom, które organizują zabawę sylwestrową pod chmurką. Za te miliony, które przeznaczają choćby na gaże gwiazd czy fajerwerki, ile obiadów można kupić, a za sprzątniecie (tak jak w Warszawie) 7 ton śmieci to dopiero można by żywić najbiedniejszych. Ale w tym temacie cisza. Jakoś „Gazeta Wyborcza” nie boleje też nad dziećmi, którym pomaga Jurek Owsiak. Zamiast robić kosztowne finały, puszczać światełka do nieba, ile pieniędzy można by zaoszczędzić na leczenie chorych dzieci? To też jest przemilczane z jakiegoś powodu.

Za to po miesiącu działalności już wiadomo, że ministerstwo rodziny to lipa. Gdyby powstało ministerstwo różnorodności, albo walki z homofobia. O, na taki postęp to i trzy razy więcej pieniędzy można by przeznaczyć, bo wiadomo, jak uciskane i prześladowane są mniejszości seksualne. Ale na rodzinę dawać? Taką tradycyjną? Złożoną z ojca, matki i dzieci? To nie, złamanego szeląga im dać nie wolno, bo rodzina wiadomo, od razu do monopolu pójdzie, flaszek nakupi, szlugów, a dzieci dalej będą głodne. Przepraszam, ale skrajnie nieuczciwe jest takie myślenie. A jego celem jest jedynie obrzydzenie rodziny w imię jakichś gazetowyborczych fobii. „Beata Szydło razem z minister Elżbietą Rafalską pogłębią tylko rozwarstwienie społeczne wśród tych, którzy bronić się nie mogą. Czyli dzieciaków ze wsi i z miast”. Dlaczego? Bo zamiast budować żłobki czy przedszkola rząd Beaty Szydło wdraża program 500 plus. Pierwszy w Polsce program prorodzinny.

„Żłobków ciągle prawie nie ma, a przedszkola dla trzy- czy czterolatka ciągle się nie dostaje, ale zdobywa jak meblościankę w czasach PRL”.Zaraz, zaraz. Proszę mi przypomnieć, kto przez ostatnie osiem lat był u władzy i mógł coś w tym temacie zrobić? Czy to nie była Platforma Obywatelska? Rozliczajmy może tych, którzy rządzili, ani tych, którzy dopiero biorą się za porządkowanie systemu. Dlaczego publiczne pieniądze mają dotować jedynie instytucje, które nie są najszczęśliwsze dla rozwoju małych dzieci? Wróćmy do pomysłu bonu wychowawczego i pozwólmy rodzicom zdecydować, czy poślą dziecko do żłobka, czy na przykład zatrudnią nianię, albo mama zostanie w domu. To jest uczciwe rozwiązanie, a nie lansowanie tylko jednego modelu opieki nad małym dzieckiem.

O tym nawet „GW” nie wspomina. Zamiast tego roztacza kasandryczne wizje dotyczące rosnącego podziału między dziećmi i pogłębiających się różnic edukacyjnych: „Rodzice, których na to stać, dopłacają sami do zajęć dodatkowych i korepetycji, które w efekcie sprawią, że właśnie te dzieci skończą lepsze licea, pójdą na studia i zdobędą lepszą pracę niż ich rówieśnicy mający pecha, że urodzili się w innej rzeczywistości finansowej. Biedniejsi nie kupią lepszej edukacji za 500 zł” – piszą dziennikarze „Gazety Wybiorczej”. Aha, jasne. Znów szczucie przeciwko 500 plus. 500 złotych to suma, za którą miesięcznie można opłacić ciekawe zajęcia pozalekcyjne, kupić książki albo zainwestować w kurs języka. Litości, rodzice naprawdę potrafią myśleć i potrafią troszczyć się o swoje dzieci. Mając dodatkowe pieniądze naprawdę mogą zainwestować w edukację. Czy tak trudno zrozumieć to piszącym z Czerskiej? Ale jak ktoś myśli o rodzinie jedynie w kategoriach patologii, to nie ma się co dziwić, że wypisuje takie farmazony.

Znów jak mantra w gaztowych tekstach powraca śpiewaka na temat tego, że 500 złotych dodatku na dziecko… rozleniwi rodziców. „Wreszcie program 500 zł na dziecko może powiększyć grupę osób żyjących z datków opieki społecznej, a na pewno stworzy taką pokusę. Jak na takie dzieci wpłynie to, że nie będą widzieć, jak rano ich rodzice idą do pracy? Czy to jest działanie prorodzinne? Czy może po prostu utrwalanie biedy i bezradności?”. Litości. Chyba czasy, kiedy o 6 rano wszyscy szli do fabryki mamy za sobą. Znam wielu rodziców, którzy pracują w domu. Ich dzieci też nie widzą, jak ich rodzice idą pracy. Czy to pogłębi ich traumy? Nauczy bezradności? Straszne uproszczenia „Gazeta Wyborcza” stosuje. Zdecydowana większość polskich rodzin to jednak rodziny z jednym dzieckiem lub dwojgiem? Czy naprawdę dla 500 złotych ludzie będą się z pracy zwalniać?

W wielu krajach europejskich działa polityka prorodzinna, która premiuje posiadanie dzieci. Tylko u nas od razu nazywana jest ona wspieraniem patologii. Bo patologią stała się rodzina. A to nie kto inny jak „Gazeta Wyborcza” ustami swoich „autorytetów” (że przypomnę tylko rozmowę z Wojciechem Kuczokiem) przekonuje na prawo i lewo, że tak właśnie jest. Z jednej strony jesteśmy więc przez Wyborczą bombardowani tkliwymi obrazkami, jakie to piękne „rodziny” tworzą osoby homoseksualne, a z drugiej, że rodzina złożona z ojca, matki i dzieci to siedlisko wszelkiego zła, a już rodzina wielodzietna to w ogóle – tam tylko piją, biją i po pijaku dzieci płodzą. A „pińcet” złotych już na flaszki przeliczają.

Alergię na rodzinę „Gazeta Wyborcza” ma od dawna, dlatego tak bardzo będzie rozpaczać nad każdą złotówką przeznaczoną dla rodziny. A jeśli robi to na dodatek resort z rodziną w nazwie, wiadomo, że nie odpuszczą i rodzinę będą obrzydzać do znudzenia. W imię swojej chorej ideologii. Alergię na szczęście można leczyć, więc proponuję dziennikarzom „Gazety Wyborczej” przejść kurację odczulającą.

Małgorzata Terlikowska