Larum jakie podniesiono z okazji próby uregulowania pracy dziennikarzy w Sejmie RP, ukazuje, że dotąd resortowe media, w pełni popierające rząd PO-PSL, miały się jak pączek w maśle.

Pamiętacie jak było fajnie? Nie było Telewizji Republika, w TVP mówili to samo, co w TVN i Polsacie. Nie było „W Sieci”, „Do Rzeczy”. To były czasy! Żyć, nie umierać. Gdy otwierało się „Newsweek”, „Wprost” czy „Politykę” tylko „prawda” i jedna „prawda”. Nagle propagandziści PO i oddelegowani do pracy w mediach funkcjonariusze medialni, pod czujnym okiem oficerów prowadzących, stracili monopol. Wówczas pojawiła się panika.

Niemniej manipulacja działa nadal, bo gdy PiS ogłosiło, że chce uregulować pracę dziennikarzy w parlamencie, ta cała banda przekształciła przekaz, że rząd zamierza zakazać wstępu do Sejmu dziennikarzom innym niż z opanowanych przez PiS mediów publicznych. Manipulacja chwyciła do tego stopnia, że próbowano nią posłużyć się do obalenia rządu. Wyszło jak wyszło.

A jak jest na świecie? W większości cywilizowanych krajów praca sprawozdawców parlamentarnych jest ściśle uregulowana. Na Węgrzech nie wolno nagrywać w sali posiedzeń oraz na korytarzach, bo można za to stracić akredytację. Podobnie we Włoszech. Dziennikarze mogą poruszać się wyłącznie po określonych sektorach. Istnieją liczne ograniczenia dotyczące robienia zdjęć politykom. Jedynie dwóch przedstawicieli do pracy w parlamencie mogą mieć redakcje w Portugalii. Obostrzenia funkcjonują w Norwegii, Francji, Hiszpanii.

W Polsce generalnie jest obecnie tak jak na Ukrainie - wolna amerykanka. Dziennikarze czują się w Sejmie, jakby to oni byli u siebie. Nie obowiązują żadne zasady - widzieliśmy to na przykładzie jak posłanka Nowoczesnej zaczęła atakować reporterkę TVP, bo nie podobało jej się, co emituje się na temat jej partii. Dlatego na wprowadzeniu jasnych zasad mogą zyskać wszyscy, ale umówmy się, nie o to chodzi. Chodzi o to, aby rozpętać kolejną awanturę, a winę zrzucić na ohydnego Kaczora.

Tomasz Teluk