"Gazeta" nie zauważa nigdy dobrych, budujących kazań. Nie pisze o pouczających homiliach, nie cytuje błyskotliwych kaznodziejów. Za to nie zdarzyło się jeszcze, by przeoczyła jakąkolwiek wygłoszoną z ambony naukę, w której padło niepochlebne słowo o rządzie, Tusku, Komorowskim. Choćby ta ambona znajdowała się na samym końcu świata.

 

Znawcy homiletyki z Czerskiej są szczególnie uwrażliwieni na wszelkie wzmianki o Smoleńsku. Gdziekolwiek padnie słowo o katastrofie trzeba o tym napisać. Potem zaznaczyć, że ksiądz uprawia na ambonie polityczną agitację a na koniec skwitować, że i tak wszystkiemu winien jest ten straszny PiS, który w kampanii wyborczej wykorzystuje Kościół.

 

Przeglądając publikacje „Gazety” można dojść do wniosku, że księżom nie wolno już wspomnieć o ofiarach katastrofy czy konieczności pamięci o nich, bo ich mowa zakwalifikuje się do kategorii kazania politycznego. - Polityczne, antyrządowe kazanie w rocznicę katastrofy smoleńskiej wygłosił następca ks. Romana Indrzejczyka, proboszcza żoliborskiej parafii Dzieciątka Jezus i kapelana prezydenta RP – ostrzegała niegdyś w leadzie „GW”.

 

Co było przedmiotem „ostrego kazania”? Otóż kapłan, przedstawiając intencje mszalne, modlił się za „kłamców i potwarców, którzy nie próżnowali przez ostatni rok, by ranić pamięć i powodować jeszcze większe rozdarcia”. Nie padło żadne konkretne nazwisko, ale błyskotliwi redaktorzy „GW” dopatrzyli się, że „w zawoalowany sposób ks. Piotrowski sugeruje, że rząd jest winien rozpowszechniania nieprawdziwych informacji na temat przyczyn i przebiegu katastrofy prezydenckiego samolotu pod Smoleńskiem”.

 

Zawsze też dziennikarze tego pisma znajdą grono niezadowolonych z politycznego kazania słuchaczy, stawiając ich w konfrontacji z tymi, którzy biją kaznodziei brawo. Oczywiście, tylko ci pierwsi mają prawo wypowiedzi na łamach „GW”. - Przychodzę na mszę, a czuję się jak na manifestacji politycznej. Podczas homilii nie słucham o Jezusie, ale o Donaldzie Tusku. Że nie zasłużyliśmy na takiego premiera, który jeździ sobie na nartach w górach, podczas gdy katastrofa smoleńska niewyjaśniona... - żalił się jeden ze słuchaczy.

 

Kompilacja w jednym kazaniu „wątku smoleńskiego” z Katyniem albo innym kontrowersyjnym wydarzeniem historycznym to już szczyt kaznodziejskiej niepoprawności, nad którym nie można przejść obojętnie. Tym bardziej, jeśli kazanie mówi biskup.

 

W ostatnią niedzielę, tradycyjnie w Gibach pod Sejnami odprawiona została msza święta z okazji rocznicy Obławy Augustowskiej. - Mamy prawo poznać prawdę o tym, jak i kiedy zamordowano ofiary Obławy Augustowskiej, ale i też musimy poznać całą prawdę o katastrofie smoleńskiej – powiedział bp ełcki Jerzy Mazur.

 

Miarka przebrała się, kiedy duchowny podkreślił, że tak jak konieczna jest modlitwa za oprawców podlaskiego Katynia, tak samo ważna jest pamięć o tych, co zginęli pod Smoleńskiem. Niby nic niezwykłego, ale Agnieszka Domanowska, dopatrzyła się w tym obrzydliwego spisku. - Politycy obecni na uroczystościach pozwolili sobie na agitację i porównania do katastrofy smoleńskiej. Niepotrzebne to i niesmaczne. Cóż, kampania wyborcza rozpoczęta... - podsumowuje dziennikarka „GW”.

 

 

Rzeczywiście, ja także uważam, że w odróżnieniu od Tuskowych, Jezusowe cuda są lepszym tematem na kazanie (już nie wspominając o tym, że te pierwsze najczęściej okazywały się mrzonkami). Ale nijak nie potrafię się dopatrzeć jakiejś wielkiej niestosowności w tym, że ksiądz podczas mszy świętej modli się w intencji ofiar katastrofy smoleńskiej albo podkreśla konieczność pamięci o nich.

 

Gdyby teksty homilii zatwierdzała przed ich wygłoszeniem „Wyborcza” daleko by im było do kazań politycznych. I z pewnością byłyby bardzo obiektywne. Tak obiektywne, jak publikacje owego medium.

 

Marta Brzezińska