Artykuł ukazał się w tygodniku "Plus i Minus" (weekendowe wydanie "Rzeczpospolitej)

Był rok 2010. Mark J. Newton wraz ze swoim homoseksualnym partnerem Peterem Truongiem opowiadali reporterowi stacji ABC w australijskim Far North Queensland o dramatycznej walce, jaką stoczyli, by móc zostać wspólnie ojcami.

Najpierw poczuli, jak bardzo pragną być rodzicami, później zaczęli szukać metody, by to wielkie marzenie spełnić. I wreszcie udało się. Znaleźli Rosjankę, która za 8 tysięcy dolarów zdecydowała się urodzić dla nich syna. Zapłodniono ją nasieniem dawcy, urodziła dziecko i kilkanaście dni po narodzinach przewieziono je do Australii.



Australijskie media otrąbiły kolejny triumf w walce o prawa osób homoseksualnych. A panowie zapewniali w kolejnych wywiadach, że „ojcostwo jest dla nich najwspanialszą rzeczą, jaka im się przytrafiła w życiu". Kolorowe zdjęcia uzupełniały wywiady, a opinia publiczna miała nabrać przekonania, że homorodzicielstwo jest czymś absolutnie normalnym, i że czerpią z niego radość nie tylko homorodzice, ale i dzieci.

Minęło kilka lat, obaj panowie stanęli przed sądem. Marka J. Newtona skazano na 40 lat więzienia, jego partner czeka jeszcze na wyrok. Powód? Wykorzystywanie seksualne dziecka i wynajmowanie jego ciała zainteresowanym pedofilom. Pierwszy raz chłopiec został zgwałcony przez mężczyznę, który określał się jego ojcem, gdy miał... dwa tygodnie. Tyle że o tej sprawie większość mediów milczała.

Ofiary eksperymentu

I trudno się im dziwić. Ta historia, choć oczywiście jednostkowa, burzy mit wspaniałych homorodzin, którym wciąż karmią nas nie tylko zachodnie media. Zza kolorowych okładek (choćby „Newsweeka", który zachwala walkę dwóch pań o „wspólne dziecko"), zza wyciskających łzy z oczu telewizyjnych opowieści o tym, jak dwaj panowie czy dwie panie spełniają swoje największe marzenie, wyziera bowiem już nie tak kolorowa rzeczywistość, w której ofiarami pragnień i marzeń stają się dzieci.

Nie, nie każde z nich jest gwałcone i udostępniane pedofilom, ale każde z nich jest ofiarą eksperymentu pedagogicznego, jakim jest wychowanie dzieci w układzie patologicznym, w którym dziecko nie ma szans na normalne wzorce osobowe kobiety i mężczyzny, a także nie może nauczyć się pełnych relacji międzyludzkich. I coraz częściej ofiary tego eksperymentu zaczynają o tym mówić, przestrzegając przed gejowską propagandą, która zachwala homorodziny i przekonuje, że w istocie dzieci z takich rodzin są o wiele szczęśliwsze (tak, tak, są i takie badania) niż te wychowywane przez mamę i tatę.

Niezwykle mocno prawdę o tym, co się dzieje w homorodzinach, wyrazili ostatnio autorzy listu otwartego do Stefana Gabbany i Domenica Dolcego – słynnych kreatorów mody, którzy w wywiadzie prasowym wypowiedzieli się przeciwko adopcji dzieci przez pary gejowskie. „Chcemy podziękować za wsparcie tego, czego nauczyło nas doświadczenie: każdy człowiek musi mieć matkę i ojca. Pozbawienie dziecka jednego z rodziców jest ogołoceniem go z godności, człowieczeństwa i równości" – napisało sześć kobiet i jeden mężczyzna, którzy wychowywali się w homorodzinach. Każde z nich przeszło piekło, o którym później odważyło się mówić.

Jednym z sygnatariuszy listu do Dolcego i Gabbany jest Robert Oscar Lopez. Mężczyzna był wychowywany przez dwie kobiety w związku lesbijskim – swoją biologiczną matkę i jej partnerkę. Otoczenie o tym nie wiedziało, uważając panie za bliskie przyjaciółki, więc to nie reakcja sąsiadów powodowała autentyczne cierpienie, jakiego chłopiec doświadczał przez cały okres dorastania i którego doświadcza nadal.

Powody były dość oczywiste. Chłopak, jak sam przyznaje, nie wyniósł żadnych męskich wzorców ze swojego domu; nie potrafił odnaleźć się ani w męskim, ani tym bardziej w mieszanym towarzystwie. Dla swoich kolegów był śmieszny i za mało męski, dla koleżanek, które potrzebowały męskiego – a nie lesbijskiego (a jedynie takiego nauczono go w domu) – zainteresowania, nieatrakcyjny.

On sam nie rozumiał zasad rządzących normalnym światem, nie rozumiał sygnałów, jakimi posługują się kobiety i mężczyźni wychowani w normalnych domach. Szukając swojej tożsamości seksualnej, nie był w stanie uciec od wzorca wyniesionego z domu i uznał, że jest... biseksualny. A później doświadczył wszystkiego, czego powinien doświadczyć homoseksualny czy biseksualny mężczyzna, by po kilku latach odkryć, że ratunkiem dla niego jest... normalność, określana obecnie mianem konserwatyzmu.

„Tak, jestem konserwatywny" – pisał we wstrząsającym eseju „Wychowanie przez dwie matki: niewypowiedziane spojrzenie dziecka". „Skąd się tu wziąłem? Przeszedłem na prawo, ponieważ wcześniej funkcjonowałem w świecie, który lewica tak bardzo wychwala: antynormatywnym, zmarginalizowanym i prześladowanym ze względu na tożsamość. Jestem biseksualnym, latynoskim intelektualistą, który wychowany został przez dwie lesbijki, który doświadczył ubóstwa w Bronksie jako młody człowiek. I naocznie przekonałem się, że liberalna polityka społeczna nie pomaga ludziom w takich sytuacjach. Szczególnie groźne jest przekonanie, że nie można oceniać działań seksualnych. W świecie gejowskim Bronxu wystarczająco często sprzątałem mieszkania mężczyzn, którzy umierali na AIDS, by odkryć, że odporność na pokusy seksualne buduje każdy rodzaj prawdziwie ludzkiej wspólnoty" – wskazuje Lopez i zauważa, że homoseksualne relacje ranią przede wszystkim homoseksualistów, ale także wszystkich ich bliskich. „Lewica nic z tego nie rozumie, i dlatego jestem konserwatystą" – podkreślał.

Brak wzorców

Problemy z odkryciem własnej tożsamości mają nie tylko chłopcy, ale i dziewczęta wychowywane w związkach lesbijskich. Jedną z tych, które mają o tym odwagę mówić, jest Heather Barwick, kolejna współautorka listu do duetu znanych kreatorów mody, którą wychowywały dwie kobiety zaangażowane głęboko w ruch gejowski.

Jej życie nie było tak dramatyczne, jak życie Roberta Lopeza. „Moja mama, jej partnerka i ja mieszkałyśmy w przytulnym domku na przedmieściach, w bardzo liberalnym stanie. Jej partnerka traktowała mnie jak córkę, a nasze otoczenie stanowili geje i lesbijki, które przyjaźniły się z moimi opiekunkami. I dlatego ja wciąż czuję, że geje są moim środowiskiem. Nauczyłam się od was tak wiele. Uczyliście mnie być odważną, zwłaszcza gdy jest to trudne. Pokazaliście mi, czym jest empatia, a także jak słuchać. I jak tańczyć. Nauczyliście mnie, żeby nie bać się rzeczy, które są odmienne. I jak zachowywać swoje wartości, nawet jeśli miałabym pozostać samotna" – pisała w przejmującym liście do środowiska LGBTQ Barwick, która nie ukrywa, że przez wiele lat sama była zwolenniczką homorodzicielstwa i homomałżeństw.

Zmieniło się to jednak, gdy sama urodziła dzieci i zobaczyła ich relacje z ojcem. „Kiedy patrzę, jak moje dzieci kochają swojego ojca i jak są przez niego każdego dnia kochane, dostrzegam dopiero piękno i znaczenie tradycyjnego małżeństwo i rodzicielstwa" – napisała w liście do społeczności LGBTQ. „Małżeństwo homoseksualne i homorodzicielstwo odbiera dziecku ojca lub matkę i przekonuje je, że to nie ma znaczenia, że to wszystko jedno. Ale tak nie jest. Wielu z nas, wiele z waszych dzieci jest poranionych. Nieobecność ojca spowodowała w moim życiu wielką wyrwę, a ja codziennie doświadczam bólu z powodu straty taty. Kocham partnerkę mojej mamy, ale druga matka nigdy nie zastąpi ojca, którego straciłam" – podkreśla kobieta.

Niezwykle trudne dla niej było także to, że dorastała wśród kobiet, które przekonywały, że nie potrzebują mężczyzn, a ona, jeszcze jako mała dziewczynka, ich potrzebowała. Od najmłodszych lat pragnęła ojca, mężczyzny, który otoczyłby ją prawdziwą męską, ojcowską opieką. A jej opiekunki przekonywały ją, że mężczyźni nie są niezbędni, że ojciec jest jej zbędny. Tyle że tak nie było. – Od najwcześniejszych lat desperacko potrzebowałam ojca – podkreśla dorosła już kobieta, matka czwórki dzieci.

Problemy psychiczne

Dojmujący brak wzorców normalnej męskości i kobiecości, na który wskazują zarówno Lopez, jak i Barwick, brak możliwości wzrastania w normalnej rodzinie, jest jednym z głównym zarzutów, które dzieci homorodziców formułują wobec ich wyborów, a także wobec pomysłu, by zalegalizować homomałżeństwa czy homoadopcje. „Małżeństwo gejowskie nie tylko redefiniuje małżeństwo, ale także rodzicielstwo. Ono promuje i normalizuje strukturę rodziny, która z konieczności pozbawia dzieci czegoś, co jest cenne i fundamentalne. Ona pozbawia dzieci tego, co jest im potrzebne i czego one pragną, a jednocześnie przekonuje się nas, że to nie jest nam potrzebne, że wszystko jest OK. Ale nie jest. To nas rani" – podkreśla Barwick.

Uzupełnia to Katy Faust, kolejna ofiara tego rodzaju wychowania. „Debata o małżeństwach homoseksualnych w samej swojej istocie dotyczy jednego problemu: dzieci" – wskazuje kobieta wychowana przez dwie lesbijki.

[koniec_strony]

„Osoby homo- i heteroseksualne nie różnią się wartością czy godnością. Wszyscy zasługujemy na identyczną obronę prawną i identyczne możliwości w kwestii wykształcenia, płacy, opieki medycznej, wszyscy bowiem ludzie są stworzeni na obraz i podobieństwo Boga. Jednak gdy dochodzimy do prokreacji i wychowania dzieci, pary jednopłciowe i różnopłciowe przestają być równe i powinny być traktowane odmiennie właśnie ze względu na dobro dzieci. (...) Każde dziecko jest poczynane przez ojca i matkę, do których ma ono naturalne prawo. Kiedy dziecko jest umieszczane w związku homoseksualnym, traci na zawsze jedną z fundamentalnych relacji, a także możliwość różnopłciowego wpływu wychowawczego" – zaznacza Faust.Te obserwacje dorosłych dzieci wychowywanych przez pary homoseksualne potwierdzają także naukowcy. Wychowanie przez dwie matki ma gigantyczne skutki dla dalszego życia – pokazuje prof. Mark Regnerus w szeroko komentowanych badaniach na temat wpływu wychowania dzieci w związkach jednopłciowych na ich dalsze życie.

I nie chodzi tylko o to, że dzieci z normalnych rodzin łatwiej znajdują pracę i szybciej wchodzą w trwałe związki, ale też o to, że statystycznie rzadziej przyznają się do relacji jednopłciowych, a także dwukrotnie rzadziej korzystają z pomocy psychologicznej czy psychiatrycznej w rozwiązywaniu problemów depresyjnych czy w trudnościach w relacjach. Mężczyźni wychowywani w związkach homoseksualnych znacząco częściej przyznają się do popełniania groźnych przestępstw, a także mają znacząco większą liczbę partnerów seksualnych.

Dzieci matek-lesbijek mają też o wiele wyższą tendencję do wchodzenia w relacje z osobami tej samej płci, a także rzadziej deklarują się jako całkowicie heteroseksualne (tak określa się 90 procent z dzieci pochodzących z rodzin z matką i ojcem i 61 procent dzieci matek-lesbijek, a także 71 procent dzieci wychowywanych przez ojców homoseksualistów).

O wiele niższa jest także samoakceptacja (także seksualna) dzieci z rodzin lesbijskich czy gejowskich (za nieatrakcyjne zarówno dla kobiet, jak i dla mężczyzn uważa się 0,5 proc. kobiet z normalnych rodzin i aż ośmiokrotnie więcej z tych wychowywanych w związkach lesbijskich. Tak niski poziom samoakceptacji może wynikać u kobiet z braku ojca.

Ogromna większość psychologów przyznaje, że to właśnie mężczyzna ma do odegrania fundamentalną rolę w budowaniu tożsamości płciowej swojej córki. Lesbijka, nawet najbardziej skupiona na potrzebach swojego dziecka, nie jest w stanie tego zrobić. Tak jak homoseksualista, który kobiecością zwyczajnie nie jest zainteresowany.

Groźne w wychowaniu dzieci przez pary tej samej płci jest także to, że w takich relacjach o wiele częściej są one molestowane seksualnie. Aż 23 procent dzieci wychowanych w związkach lesbijskich przyznało, że były dotykane seksualnie lub zmuszano je do seksualnego dotyku. Dla porównania w normalnych rodzinach odsetek dzieci, które spotkały się z takimi zachowaniem, wynosi 2 procent. Zaskakujące może być także to, że aż 10 procent dziewczynek wychowywanych przez ojców-gejów także doświadczyło jakiejś formy przemocy seksualnej.

Te wskaźniki mówią same za siebie i nie pozwalają przejść obojętnie obok coraz częściej formułowanych propozycji (ostatnio przez Stowarzyszenie Nasz Bocian) adoptowania czy stwarzania przez in vitro dzieci dla par gejowskich czy lesbijskich.

Podane dane dotyczą przede wszystkim dzieci, które poczęły się w normalnych związkach, a później ich matki (lub ojcowie) porzuciły swoich heteroseksualnych partnerów i związały się z nowymi, już homoseksualnymi. Inne problemy (ale także groźne) rodzi adopcja przez pary tej samej płci.

W sporządzonej dla prawodawców stanu Arkansas opinii prof. George A. Rekers, neurolog i psychiatra z Wydziału Medycznego Uniwersytetu Południowej Karoliny, wskazuje, że wychowanie dzieci w związkach jednopłciowych naraża je na o wiele większy stres (związany, po pierwsze, z problemami psychicznymi wielu homoseksualistów, a po drugie, z nietypową sytuacją w domu) niż w przypadku dzieci wychowywanych w rodzinach.

Drugim argumentem jest to, że związki jednopłciowe są mniej stabilne i trwają o wiele krócej niż małżeństwa, dzieci kierowane do nich są zatem narażone na dodatkowy stres (nieporównywalny z niczym innym), jakim jest rozstanie wychowujących je osób.

Trzecim powodem jest zaś to, że w związku osób tej samej płci brak pozytywnych i typowych wzorców męskości i kobiecości, brak możliwości nauczenia się modelu zachowania męża i żony, brak wreszcie przykładu tego, czym jest małżeństwo.

Rekers, analizując możliwość adopcji dzieci przez pary homoseksualne, zwraca uwagę przede wszystkim na fakt, że dzieci, które kierowane są do procedury adopcyjnej (czyli takie, które przebywają w domach dziecka), są o wiele bardziej podatne na stres czy problemy psychiczne niż wszystkie inne dzieci. I już choćby dlatego powinno się im stworzyć maksymalnie bezpieczne warunki dalszego życia.

Cierpienie, wstyd, złość

Takich warunków nie gwarantuje im związek jednopłciowy już choćby dlatego, że homoseksualiści są o wiele bardziej podatni na własne problemy psychiczne niż heteroseksualiści (szczególnie ci żyjący w małżeństwie). Częściej też niż ludzie żyjący w normalnych związkach osoby homoseksualne (szczególnie w sytuacji stresu) sięgają po narkotyki czy alkohol, a nawet mają tendencje samobójcze.

Wszystko to sprawia, że dzieci mieszkające w związkach homoseksualnych są o wiele bardziej narażone na stres i związany z nim ból niż dzieci pochodzące z rodzin z problemami alkoholowymi czy narkotykowymi.

Dodatkowym problemem dla dzieci wychowywanych w takich związkach (a trzeba pamiętać o tym, że nakładać się on będzie na istniejące już problemy psychiczne) jest również społeczna niechęć do związków jednopłciowych i samego homoseksualizmu. Dzieci wychowywane w takich rodzinach mogą zatem cierpieć z powodu przezwisk czy ostracyzmu towarzyskiego.

Ale problem sięga głębiej. Dzieci mogą także cierpieć i odczuwać wstyd czy złość, ponieważ styl życia prowadzonego przez ich adopcyjnych „rodziców" jest niezgodny z opiniami społecznymi czy wyznaniem ich biologicznych rodziców.

Problematyczne jest także to, czy osoby homoseksualne będą mogły rzeczywiście wychować powierzone sobie dzieci. Ze statystyk wynika całkowicie jednoznacznie, że przeciętny homoseksualista żyje od ośmiu do 20 lat krócej niż przeciętny heteroseksualista. „Jeśli ten poziom będzie się utrzymywał, to możemy przewidywać, że blisko połowa obecnie 20-letnich bi- i homoseksualistów nie dożyje dnia swoich 65. urodzin" – ostrzega Rekers.

Istotną przeszkodą w powierzaniu homoseksualistom dzieci jest również zdecydowanie mniejsza stabilność i długotrwałość ich związków. Przeciętny homoseksualista ma czterokrotnie więcej partnerów niż heteroseksualista, a czas trwania jego związku jest zdecydowanie krótszy niż związków osób różnej płci.

I wreszcie kwestia ostatnia. W związku jednopłciowym dzieci nie mogą nauczyć się istotnych ról społecznych, koniecznych do normalnego funkcjonowania w dalszym życiu. W domu z ojcem i matką dziecko na co dzień, w normalnych życiowych sytuacjach uczy się tego, czym jest społeczno-biologiczna rola matki i ojca, jak rozumieć współpracę małżeńską i na czym polega szczególna rola matki i ojca.

Przykład rodziców pomaga im również nauczyć się relacji, jakie ojciec i matka powinni mieć ze swoimi synami i córkami. Poza małżeństwem nauka ta jest o wiele trudniejsza. W związkach jednopłciowych nie jest także przekazywany pozytywny obraz płci i ich ról (a dotyczy to zarówno płci, która jest w związku obecna, jak i tej, której w nim nie ma).

Dziecko wychowywane w związku lesbijskim nie ma doświadczenia ojcostwa, ale i prawdziwego macierzyństwa, które budowane jest przecież na odmienności wobec ojcostwa. Przyznają to także badacze bardzo życzliwi adopcji przez pary homoseksualne.

(...)

Potwierdzają to sami homoseksualiści. Pytani o typ swojej miłości przyznają oni – choćby w badaniach Fiony Tasker – że różni się on od typowej i normalnej miłości mężczyzn do swoich dzieci. Oczywiście dzieci nie wychowują się tylko w związkach, ale również w relacjach zewnętrznych, i dlatego część braków domu rodzinnego może być nadrobiona, ale trudno nie zadać pytania, czy rzeczywiście prawodawca ma prawo skazywać dzieci (te poczęte metodą in vitro i te adoptowane) na życie w nienormalnych i niesprzyjających ich rozwojowi warunkach.

Zadowolić homolobby

Oczywiście działacze gejowscy przedstawiają odmienne badania. Wynikać ma z nich, że dzieci wychowywane w związkach tej samej płci są nie tylko tak samo szczęśliwe, ale nawet szczęśliwsze niż te w normalnych rodzinach. Problem z tymi badaniami jest tylko taki, że najczęściej o poziom zadowolenia dzieci pyta się gejowskich rodziców (to mniej więcej tak, jakby pedofila zapytać, czy jego ofiara jest zadowolona) i nie weryfikuje się ich odpowiedzi.

Oni sami są zaś wybierani do badań przez innych seksualistów lub wskazywani przez organizacje gejowskie, co sprawia, że grupa jest przynajmniej niereprezentatywna (bo obejmuje niemal wyłącznie bogate pary z białej klasy średniej). Charakterystyczne jest także to, że większość homobadaczy porównuje skutki wychowywania w homorodzinie do grupy badawczej złożonej z dzieci rozwodników wychowywanych bez jednego z rodziców. Jedną z patologicznych sytuacji porównuje się więc z inną i w ten sposób odrzuca możliwość rzetelnego porównania z sytuacją normalną (a taką z punktu widzenia dziecka jest wychowanie przez ojca i matkę żyjących razem).

A gdy ktoś zwróci uwagę na to, że badania prohomoseksualne są obarczone bardzo poważnymi metodologicznymi błędami, i przedstawi odmienne wnioski (co odważył się zrobić prof. Mark Regnerus), natychmiast zaczyna się na niego nagonka. To dlatego powoli poważni naukowcy wycofują się z niewygodnych badań, które mogą doprowadzić do wyrzucenia ich z uczelni albo przynajmniej do wstrzymania grantów.(...)

„Wszyscy mamy bolesne doświadczenia związane z gwałtownymi reakcjami z powodu kwestionowania – stworzonego przez gejów – pozytywnego wizerunku »rodzicielstwa« homoseksualnego. Jesteśmy przekonani, że znajdziecie się pod ogromną presją, zwłaszcza teraz, gdy zarówno Włochy, jak i Stany Zjednoczone są naciskane, by zignorować prawo dziecka do posiadania mamy i taty, aby zadowolić potężne lobby gejowskie" – napisali sygnatariusze wspomnianego już listu dzieci wychowanych przez pary gejowskie. Ich świadectwo też jest zagłuszane. A przecież oni najlepiej pokazują, że homorodzicielstwo to zbrodnia przeciwko najsłabszym. Zbrodnia dokonywana w majestacie prawa.

Tomasz Terlikowski