Przygotowujemy się do największych w historii Polski rekolekcji, które odbędą się na Stadionie Narodowym 6 lipca, poprowadzi je tam o. John Baptist Bashobora z Ugandy. Fronda.pl rozmawia o tych rekolekcjach z Ks. Łukaszem Turkiem, który jest zwyczajnym księdzem wikariuszem, od 12 lat. Obecnie pracuje w Wołominie. Swoją drogę nawrócenia w młodości odnalazł w Ruchu Odnowy Charyzmatycznej 21 lat temu i od tej pory stara się żyć w Duchu Świętym. Prócz tego od kilku lat pełni funkcję koordynatora diecezjalnego Odnowy w Duchu Świętym w diecezji Warszawsko - Praskiej... 

Jaka jest rola Księdza w organizacji rekolekcji "Jezus na Stadionie"

Obecnie odpowiedzialny jestem za przygotowanie duchowe, które w formie komentarzy do niedzielnej Liturgii Słowa pojawia się na stronie jezusnastadionie.pl . Miałem też konferencję formacyjną dla wolontariuszy. Ponadto staram się reklamować to wydarzenie w różnych mediach.

Proszę Księdza, skoro Ksiądz organizuje elementy formacji związane z tą imprezą, także dla wolontariuszy, zatem Ksiądz jest odpowiednią osobą, do zadania prostych pytań, jakie się nasuwają także czytelnikom naszego portalu fronda.pl. Po pierwsze: Dlaczego w Polsce organizuje się rekolekcje, przeprowadzane przez księży z Afryki? To już nie ma polskich księży, czy też są oni uważani za niewartych uwagi?

Aż tak źle nie jest :) Myślę, że w nas cały czas pokutuje przekonanie, że jak coś jest zza granicy, to jest lepsze. Ciągle aktualne jest przysłowie: cudze chwalicie, swego nie znacie. W Polsce rzeczywiście jest wielu kapłanów, przez których Jezus dociera do serc tysięcy ludzi i potwierdza ich nauczanie cudami i znakami, a mimo wszystko charyzmatyk z dalekich stron wydaje się "atrakcyjniejszy"... Pomijając te ludzkie względy pamiętajmy, że Kościół jest powszechny... katolicki - dlatego kapłani z dalekich krajów głoszą rekolekcje u nas, a wielu kapłanów z Polski wyjeżdża głosić rekolekcje w innych stronach świata.

Czy mógłby Ksiądz dać osobiste świadectwo swojego spotkania z O Johnem. Kiedy o nim usłyszał, co trafiło do jego serca, itp. Dlaczego osobiście zaangażował się akurat w rekolekcje prowadzone przez tego kapłana

Osobiście o. Johna spotkałem dwa razy: pierwszy raz podczas zwyczajnego posiłku w gronie osób, które pomagają mu w organizacji rekolekcji w Polsce, drugi raz podczas głoszonych przez niego rekolekcji ewangelizacyjnych dla kapłanów w Częstochowie. W obu przypadkach dał się poznać jako ktoś bardzo... zwyczajny. Nie stwarzał żadnego dystansu, otwarty, serdeczny, dowcipny, radosny, a przede wszystkim pełen wiary w to, że Jezus żyje i może wszystko.  

Podczas pierwszego spotkania - widząc moje rozmiary - zaproponował, że pomodli się za mnie żebym... schudł! :) I tak cała grupka osób otoczyła moją obfitość i zaczęła się modlić! Muszę przyznać, że ta modlitwa cały czas czeka na wysłuchanie :) Ta zwłoka to najpewniej problem mojej małej wiary.

Drugie spotkanie to czas doświadczania miłości Boga. Nie jest żadną tajemnicą, że najtrudniejszym zadaniem dla rekolekcjonisty jest "nawracanie" księży - było nas tam ponad 200! O. John w bardzo prostych słowach głosił nam Ewangelię i dawał świadectwo, że Jezus żyje! Niby nie mówił nic, czego byśmy nie "wiedzieli", ale jego nauczanie otwierało na nowo serca. To był piękny czas. Modlitwa, która towarzyszyła tym rekolekcjom była jakby inna - Duch Święty prowadził nas do nowej decyzji przyjęcia Jezusa jako Pana i Zbawiciela, a potem odnawiał te dary, które otrzymaliśmy w sakramencie kapłaństwa i dał wiele innych... Jeden ze starszych kapłanów podzielił się ze mną świadectwem następującej treści: musiałem się zestarzeć, by przeżyć takie rekolekcje!

Ja też byłam na spotkaniu z O. Johnem, które miało kameralny charakter (co w jego wypadku oznacza że było ze 40 osób). Dodam, że poszłam tam ze sporymi uprzedzeniami, ponieważ krytyka której wcześniej o nim wysłuchałam, określała go jako pełnego pychy aktora, człowieka poruszającego emocje, emocjami doprowadzającego do ekstazy, odwodzącego swoją osobą od istoty kapłaństwa, wprowadzającego obyczaje protestanckie do katolicyzmu. Tymczasem spotkałam człowieka bardzo pokornego, który zdaje mi się pod każdym względem wymykać wyżej wspomnianemu schematowi myślenia o nim.

To co większość z nas wie o o. Johnie wynika głównie z publikacji prasowych, a te - niestety - często są nastawione na sensację, albo wprost nieprzychylne Kościołowi. Głoszenie Ewangelii od początku napotykało na różne przeciwności... Byli tacy, którzy słuchali i przyjmowali wiarę w Jezusa, a byli i tacy, którzy bluźnili i sprzeciwiali się... A byli i tacy, którzy głosili Ewangelię, by uprzykrzyć życie Apostołowi Narodów, a św. Paweł tak to skomentował: Niektórzy wprawdzie z zawiści i przekory, drudzy zaś z dobrej woli głoszą Chrystusa. [...] Ale cóż to znaczy? Jedynie to, że czy to obłudnie, czy naprawdę, na wszelki sposób rozgłasza się Chrystusa. A z tego ja się cieszę i będę się cieszył. Flp 1,15 - 18 Tak więc należy się cieszyć, że piszą o Jezusie - nawet jeżeli rozpuszczają plotki na temat o. Johna.  Inny obraz posługi o. Bashobory mają ci, którzy mieli okazję z tej posługi skorzystać... tak więc zapraszamy, by przekonać się na własne oczy i uszy.

Jaka jest rola emocji, psychologii w tym całym wielkim zdarzeniu ?

W centrum posługi o. Johna jest zawsze Chrystus. Od początku świadomego życia doświadczał on opieki Jezusa i wszystko, co wydarzyło się w jego życiu, przypisuje mocy Zbawiciela. O. John nie głosi siebie. Opowiada zawsze o Jezusie i na Niego kieruje spojrzenie wszystkich słuchaczy.
W centrum posługi o. Bashobory jest Eucharystia, bo w niej w szczególny sposób obecny jest Ten, który ma moc przemienić nasze życie. Ważne jest jednak, by tą Eucharystią żyć, by z niej czerpać, by usunąć to wszystko, co blokuje Boże działanie w nas.

Ojciec dużo czasu poświęca nauce na temat grzechu. Poznanie swojego grzechu i oddanie go Jezusowi to podstawowy warunek, by doświadczyć działania łaski. Eucharystia, to uobecnienie ofiary, przez którą Jezus odkupił nasze grzechy, zwyciężył moc szatana, więc w niej jest źródło nowego życia, które jest do naszej dyspozycji.
Jeżeli stając przy ołtarzu uświadomimy sobie, że stoimy na Golgocie, pod Krzyżem i zanurzymy się we Krwi Jezusa, będzie to dla każdego z nas zupełnie nowe doświadczenie przebaczającej miłości Zbawiciela.

Czy jest możliwe, że ludzie czują się uzdrowieni bo zadziałały emocje?

Jeżeli chodzi o emocje...  Emocje są istotną częścią naszego życia... zaprzeczanie im, to zaprzeczanie swojemu człowieczeństwu. Przez emocje się wyrażamy, przez emocje poznajemy świat, ludzi, nawiązujemy relacje - także z Bogiem. Bóg posługuje się naszymi emocjami, by nawiązać z nimi zbawczy dialog. Porusza nas, pociąga ku sobie, zachęca, motywuje... Spotkanie z Miłością rodzi w każdym z nas wielkie emocje, przede wszystkim radość z tego, że jestem dla kogoś ważny, że jestem kochany. To piękne doświadczenie.

Nieporozumieniem jest jednak twierdzić, że to emocje nas uzdrawiają - jak to jeden z charyzmatyków stwierdził - podczas meczu piłkarskiego jakoś nikt nie został uzdrowiony - a przecież tam są wielkie emocje. To Jezus udziela nam swojej łaski, to On przywraca zdrowie duszy i ciała, to On daje nam zbawienie... Jasne, że gdy doświadczamy takiej bezwarunkowej miłości rodzą się wielkie emocje. Ludzie zaczynają się śmiać, tańczyć, krzyczeć, klaskać tego po prostu nie da się ukryć i nie wolno ukrywać! Gdy Apostołowie otrzymali Ducha Świętego i wyszli na ulicę z wielką radością, ludzie myśleli, że wszyscy się upili. Tam musiało się dopiero dziać! :)

W Biblii znajdziemy wiele przykładów, a nawet zachęty do wyrażania swoich emocji, do radowania się w Panu, bo radość w Panu jest naszą ostoją! Nie bójmy się więc pięknych emocji, bo one są tylko oznaką tego, że Jezus żyje i że tego namacalnie doświadczyliśmy.

Jednak na takich spotkaniach dzieją się spektakularne uzdrowienia. Np ludzie wstają z wózków. Na niedzielnej Mszy świętej raczej nie zobaczymy takiej sceny.

A czego oczekujemy przychodząc na "zwykłą" niedzielną Mszę? Może... niczego? Mam często wrażenie, że Msza Święta nam spowszedniała, że traktujemy ją jako cotygodniowy rytuał. Wiele osób nie wie po co przychodzi, do Kogo, ani z czym.

Jezus uzdrawia w czasie każdej Eucharystii, wylewa na nas morze łask, ale jeżeli nic od Niego nie chcemy, a zastanawiamy się ewentualnie o czym będzie kazanie i czy Msza będzie długa, to trudno o doświadczenie mocy Jezusa. o. John w czasie ostatnich rekolekcji zapytał się kto chce otrzymać łaskę Jezusa... a gdy zgłosiła się osoba, dał jej parasol, a potem wylewał na nią "morze łaski Jezusa" w postaci wody z butelki... i oczywiście nawet kropla do rzeczonej osoby nie dotarła...

Mam wrażenie że przychodzimy na niedzielną Eucharystię z takim parasolem: naszego braku oczekiwań, naszych niewyznanych grzechów, braku przebaczenia... To jest istotny problem.

Tymczasem na Msze „reklamowane” jako modlitwa o uzdrowienie przychodzą ludzie nastawieni na przyjmowanie. W mojej parafii podczas takich nabożeństw księża spowiadają bez przerwy przez 2 godziny i są to głębokie, przygotowane spowiedzi... i Bóg działa.

Niedawno usiłowano w dość niefortunny sposób "reklamować" rekolekcje z O. Johnem, mówiąc o "wskrzeszeniach"

Prawda... ciągnie się za o. Johnem taka czarna legenda, że niby mówił o tym, że wskrzesza ludzi... Tymczasem o. John nawet gdyby całe życie się wysilał, to z pewnością nikogo by nie uzdrowił, a tym bardziej nie wskrzesił... A Jezus... z Nim to już inna sprawa. Na kartach Ewangelii mamy kilka opisów wskrzeszeń: córka Jaira, syn wdowy z Nain, Łazarz... On jakoś sobie z nieboszczykami radzi, a co więcej czynił to także po Wniebowstąpieniu - przez Apostołów. W moim najszczerszym przekonaniu - mimo upływu 2000 lat Jezus nadal jest skuteczny i jeżeli chce taki cud uczynić z wiadomego sobie powodu - może to uczynić. Czy uczynił to przez o. Johna? - dlaczego nie? ale o szczegóły można zapytać jego. :)

Przyznam, że dla kogoś kto nie przywykł i nie bardzo rozumie o co chodzi, perspektywa tzw. upadku w Duchu Świętym jest niezbyt zachęcająca. Czy na tych rekolekcjach może się przydarzyć jakieś zbiorowe omdlenie?

To zależy jaka będzie pogoda... :) Jak będzie upalnie, to może się zdarzyć, ale zapewniam, że służby medyczne będą w pogotowiu! ;)

Spoczynek w Duchu Świętym to inna sprawa... jest niezależny od pogody, a zależny w pełni od decyzji Ducha Świętego. Tu nie potrzeba interwencji medycznej, bo sam Bóg interweniuje przez ten znak w życie konkretnego człowieka. Niektórzy porównują spoczynek w Duchu Świętym do znieczulenia przed operacją. Bóg w czasie tego doświadczenia przychodzi do człowieka z bardzo mocnym doświadczeniem swojej obecności. Dla niektórych ten czas jest związany z uwolnieniem od jakiegoś zniewolenia, lęku, grzechu, czy braku przebaczenia, dla innych momentem uzdrowienia wewnętrznego czy fizycznego, dla innych czasem doświadczenia miłości Boga itd... Jest to suwerenne działanie Boga, który uznaje, że dana osoba tego potrzebuje. Nie należy w tym upatrywać sensacji, czy jakoś specjalnie oczekiwać takich znaków. Niektórzy tak bardzo chcą tego doświadczyć, że... sami się rzucają na ziemię - zanim Duch Święty zdąży o tym pomyśleć ;) To nie ma sensu. Podobnie nie ma potrzeby obawiać się gdy Bóg zechce w ten sposób zadziałać. W Jego rękach nikomu krzywda się nie stanie!

Kim jest Duch Święty?

Miłością!!! Uosobioną Miłością, którą Ojciec i Syn nieustannie się obdarzają i którą wylewają na cały świata, na wszelkie ciało! Jest także uosobionym Pragnieniem Boga, byśmy byli święci i doskonali, jak doskonały jest nasz Ojciec w Niebie.

Rozmawiała Maria Patynowska