Marta Brzezińska-Waleszczyk: Homilie hierarchów wygłoszone w uroczystość Bożego Ciała wywołały niemałe zamieszanie. Janusz Palikot doszukał się w słowach abp Michalika nawoływania do łamania konstytucji i zasugerował, by duchownym zajęła się prokuratura, zaś Leszkowi Millerowi nie spodobała się homilia kard. Dziwisza. Najogólniej rzecz ujmując, hierarchowie przypomnieli o wyższości prawa naturalnego nad stanowionym. Skąd takie reakcje?

Ks. Robert Skrzypczak: To reakcja, można powiedzieć nawet historyczna czy lekko paranoidalna, ze strony polityków, którzy nie biorą pod uwagę całej polskiej tradycji, jaka wytworzyła się wokół uroczystości Bożego Ciała. Mam tu na myśli dwie rzeczy. Z jednej strony to tradycja, zgodnie z którą Boże Ciało staje się okazją do tego, by pasterze Kościoła katolickiego zwrócili się z ważnym według nich przesłaniem do całego narodu. Przypomnę, że Boże Ciało było na przykład okazją dla śp. kard. Wyszyńskiego czy wielu innych hierarchów, także w czasach najtrudniejszych -PRL'u, by zwrócić się do narodu z orędziem, przesłaniem, pomijając także hydrę cenzury. Wtedy to było oczywiste, że biskupi wypowiadają się do narodu. Nie przypominam sobie, by z tego powodu gazety komunistyczne szalały i wpadały w histerię.

Dziś histeria jest. Dlaczego?

Dziś, idąc za tą tradycją, która w Polsce jest znana i oczywista, hierarchowie zwracają się z przesłaniem bardzo ważnym w tym momencie dla narodu. Jednym z elementów głoszenia Ewangelii przez Kościół jest także obowiązek upominania. To dlatego biskupi zwracają się do społeczeństwa, czego nie należy traktować jak narzucania komukolwiek treści religijnych. Trzeba mieć na uwadze fakt, że większość tego społeczeństwa stanowią ludzie ochrzczeni i ci, którzy identyfikują się jako katolicy.

Czyli nawoływanie i upominanie może się nie podobać?

Być może niektórych polityków denerwuje także to, że biskupi wykorzystują ulice i place, by zwracać się z ewangelicznym przesłaniem do narodu. Tak, jakby dalej miało obowiązywać prawo, które zostało już wielokrotnie złamane m.in. przez Jana Pawła II, a które kiedyś występowało w świecie lewicowym. Próbowano je utrwalać, powtarzając: „wasze kaplice, nasze ulice”. Jan Paweł II łamał to prawo, wychodząc na place i stadiony, w te wszystkie miejsca, które do tej pory należały do manifestacji proletariatu. Tam celebrował liturgię, modlił się razem z ludźmi i tam też głosił Ewangelię. Nie wiem, ale być może właśnie to wciąż denerwuje niektórych polityków. Dziś mamy ponadto do czynienia z odwróceniem do góry nogami normalnego porządku życia publicznego. Jeśli wychodzi się z procesją Bożego Ciała i z Najświętszym Sakramentem na ulice, w przestrzeń publiczną, to niektórych ludzi to drażni i denerwuje. Próbuje się nas za to przyzwyczaić do tego, że na place i ulice wychodzą ludzie, aby manifestować swoją orientację seksualną, swoje „ja”, swoją kobiecość lub męskość czy preferencje seksualne.

Najświętszy Sakrament na ulicy przeszkadza, ale parada homoseksualistów już nie. Dlaczego?

Religia, wiara jest tym elementem, który buduje wspólnotę, scala, cementuje naród. Nic więc dziwnego, że religia i wiara są tymi elementami, które ludzie chcą manifestować publicznie. Dziś zaś próbuje się nas przekonać, że religia i wiara są sprawą prywatną i powinny być pielęgnowane w swoim wewnętrznym sumieniu, odprawiane jedynie w miejscach do tego przeznaczonych. Nie wolno „narzucać się” innym ludziom ze swoimi przekonaniami religijnymi.

Ale z orientacją seksualną już wolno?

To, co do tej pory było zastrzeżone dla sfery prywatnej i chronione także pewną wstydliwością czy roztropnością, czyli seksualność i upodobania seksualne stają się przedmiotem publicznego epatowania i narzucania innym ludziom. Być może na manifestowanie religijnych przekonań jest coraz mniej miejsca w przestrzeni publicznej. Trudno jest mi zrozumieć stawianie zarzutów, jakoby czyjąś krzywdą stanowiło lub kojarzyło się z Iranem czy jakimkolwiek totalitaryzmem religijnym, mówienie o wyższości sumienia nad prawem stanowionym. To przecież nie powinno budzić żadnego zdziwienia, że człowiek ostatecznie ma postępować w zgodzie z własnym sumieniem.

A jeśli prawo stanowione stoi w sprzeczności z sumieniem?

Gdyby prawo stanowione było wbrew ludzkiemu sumieniu albo gwałciłoby jakieś wewnętrzne przekonanie związane z ludzkim sumieniem, to takiego prawa nie tylko należy nie respektować, ale wręcz odrzucać je. To jest oczywiste. Kard. Dziwisz w swoim wystąpieniu nie powiedział o tym, że trzeba Ewangelię postawić ponad konstytucją, ale powiedział o tym, że prawo ustanowione w parlamencie, bez wzięcia pod uwagę prawa wpisanego w serce ludzkie, czyli prawa naturalnego, samo pozbawia się swojej wartości. To naturalne, wręcz oczywiste. To tradycja obecna nie tylko w chrześcijaństwie czy judaizmie, ale także w myśli klasycznej, greckiej.

Histeria Palikota czy Millera to tylko rzucanie słów na wiatr czy raczej znak czasów?

To była raczej próba wywołania burzy w szklance wody z faktu, że katolicy wychodzą na ulice, by manifestować swoje przekonania. Na poziomie głębszym – mamy do czynienia z pewną walką duchową między chrześcijaństwem i neopogaństwem. W moim przekonaniu łączyło się to z pewnym gniewem, wywołanym faktem, że katolicy pozwalają sobie na publiczne manifestowanie wiary, podczas gdy powinno się ich zapędzić z tymi oczekiwaniami religijnymi do sfery prywatnych przekonań. Byśmy mogli śpiewać religijne pieśni i nosić Najświętszy Sakrament tylko wewnątrz Kościoła, byśmy nie wychodzili na ulice. Boże Ciało ma tradycję większą niż ruch rewolucyjny czy lewicowy, bo pochodzi z XII wieku. Cała Europa żyła tradycją procesji Bożego Ciała od tylu wieków, podobnie Polska – jeden z pierwszych krajów, który ją przyjął. Na poziomie najbardziej duchowym drażniące może być to, że kiedy wychodzimy z Najświętszym Sakramentem na ulice to w sposób publiczny uzgadniamy to, kto jest Bogiem. Nie jest nim człowiek, który ma nieustanną ochotę ostentacyjnego narzucania innym własnego „ja”, ale Jezus Chrystus. I my wierzymy, że On jest z nami.

Prezydent Komorowski w pewien sposób odniósł się do słów Leszka Millera. Stwierdził, że „żyjemy w świecie zróżnicowanym i nie ma jednego prawa bożego”. Co to oznacza?

Być może nad tym zdaniem powinniśmy rozciągnąć kotarę miłosierdzia. Być może pan prezydent uległ chwilowemu rozproszeniu myśli albo przejęzyczeniu. Być może miał na myśli zupełnie coś innego i posłużył się pewnym skrótem myślowym, który zabrzmiał fatalnie. Nie wiem. Być może trzeba pana prezydenta zapytać o odniesienie się do własnej wypowiedzi i sprecyzowanie, co miał na myśli. Gdyby przyczepić się do tego zdania, to fatalnie świadczyłoby ono o stanie wiary czy chrześcijańskich przekonań pana prezydenta. Dlatego nie dowierzam temu, żeby za wypowiadanymi słowami podążała intencja.

Rozmawiała Marta Brzezińska-Waleszczyk