Idea wolności sumienia i niedyskryminacji z powodu wyznania religijnego wydaje się jedną z najgłębiej zakorzenionych w demokracji. Polityk nie powinien być oceniany ze względu na to, do jakiego Kościoła czy związku wyznaniowego przynależy, ale ze względu na to, co robi i jaki program prezentuje. I choć na poziomie teorii trudno się z taką opinią nie zgodzić, to nie sposób nie stawiać pytania o to, czy utożsamienie się z określonymi systemami religijnymi nie stanowi przeszkody, jeśli nie do sprawowania niektórych urzędów, to przynajmniej do oddawania głosu przez chrześcijan na wiernych pewnych religii.


Ten czysto teoretyczny w Polsce problem stać się może całkowicie realny w USA. Pierwsze miejsce w republikańskich prawyborach w stanach Iowa i New Hampshire, które zajął Mitt Romney, sprawia bowiem, że wielu z amerykańskich chrześcijan (zarówno ewangelikałów, jak i katolików) będzie musiało sobie zadać pytanie, czy powinni zagłosować w wyborach na mormona, czyli wiernego Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich. I wbrew opiniom o amerykańskiej tolerancji czy pluralizmie religijnym wybór wcale nie musi być oczywisty. W 2005 roku, gdy Romney także prowadził szeroką kampanię na rzecz swojej kandydatury, aż 17 proc. białych, konserwatywnych, ewangelikalnych protestantów poważnie zastanawiało się nad tym, czy mogą oddać głos na mormona. Przyczyną tego nie jest wcale protestancka fobia wobec inaczej wierzących. Z tych samych badań wynika, że swojego głosu na katolika czy na Żyda nie oddałoby mniej niż 5 proc. ewangelikałów.


Skąd zatem tak wysoki (choć w porównaniu z latami 60. o połowę niższy) poziom niechęci do mormonów i mormonizmu w amerykańskiej polityce? Odpowiedzi trzeba szukać nie tyle w poglądach społecznych czy ekonomicznych mormonów (te bowiem są w znacznym stopniu zbieżne z tym, co myślą i czego domagają się nawet najbardziej konserwatywni protestanci z „pasa biblijnego”), ale w ich historii, poglądach teologiczno-dogmatycznych, teokratyzmie i rasizmie, które przez lata charakteryzowały to wyznanie, a także w niejasnych powiązaniach tego systemu religijnego z okultyzmem i masonerią, które leżą u podstaw powstania Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich. I choć na pierwszy rzut oka wszystkie te kwestie powinny pozostać prywatną sprawą kandydata na prezydenta (i tak przedstawia je sam Romney), to jednak dla Amerykanów, a zwłaszcza zaangażowanych chrześcijan, każda z nich ma znaczenie i wymaga solidnej oceny, czy nie dyskwalifikuje ona polityka w pełnieniu pewnych funkcji.

 

Co widać na pierwszy rzut oka?

 

Zacznijmy jednak od kilku faktów dotyczących skali zjawiska, jakim na świecie jest mormonizm. Według oficjalnych statystyk władz tej religii (bo nie wyznania, o czym dalej), na świecie żyje obecnie 17 milionów wiernych Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich. W Stanach Zjednoczonych jest ich nieco ponad 6 milionów, z których większość nadal zamieszkuje stan Utah, stworzony przez nich i dla nich. Większość z dorosłych mormonów – przynajmniej na dwa lata – wyjeżdża na misje, by wytrwale głosić „prawdę” swojej religii. Z tymi misjonarzami spotkać się mogą także Polacy. Młodzi, sympatyczni mężczyźni, zawsze w krawatach, z niewielkimi plakietkami z danymi osobowymi, zaczepiają na ulicach i próbują przekonywać do swojej religii Polaków (ale także Kazachów, Ukraińców, Niemców czy Norwegów). W odróżnieniu od Świadków Jehowy nieczęsto się narzucają, a wrażenie, jakie sprawiają, zazwyczaj jest pozytywne.

 

Jednak – jak wskazuje ks. Ernesto Bravo SJ – trudno z nimi nawiązać sensowny teologiczny dialog. „Na ogół grzeczni i delikatni, zewnętrznie prezentują się nienagannie. Nie mają jednak ani doświadczenia, ani nawet szczególnego wykształcenia. Nie znają dobrze Biblii ani historii chrześcijaństwa. Starają się zainteresować słuchaczy swoją religią, używając chwytliwych metod pedagogicznych, takich jak przyciągające uwagę obrazki czy czasopisma... Nie chcąc wzbudzać podejrzeń czy strachu u słuchaczy, umiejętnie przemilczają twierdzenia najbardziej obce chrześcijaństwu czy też nieprzyjemne wydarzenia z życia założyciela do czasu, kiedy nowi adepci nie staną się pełnoprawnymi członkami ich Kościoła”1 – wskazuje jezuita. A jego opinia i tak jest bardzo łagodna. W istocie bowiem mormonizm nie dopracował się spójnej teologii (jest raczej religią prawa), a w jego doktrynę wpisane jest zatajanie pewnych elementów tej religii nie tylko przed niewiernymi, ale także przed członkami owej wspólnoty, którzy nie osiągnęli odpowiedniego stopnia wtajemniczenia.


Ocena ta nie zmienia jednak faktu, że z perspektywy społecznej czy nawet socjologicznej mormoni prezentują się bardzo pozytywnie. 82 proc. z nich – co pokazuje najnowszy raport Mormons in America ze stycznia 2012 roku, przygotowany przez Pew Forum on Religion and Public Life – deklaruje, że religia odgrywa bardzo ważną rolę w ich życiu. Dla porównania: podobną deklarację składa 56 proc. amerykańskich katolików i 45 proc. białych protestantów, należących do wspólnot głównego nurtu (Amerykanie określają ich mianem mailine – w odróżnieniu od ewangelikałów). 83 proc. mormonów modli się przynajmniej raz dziennie (odpowiednio deklarację o codziennej modlitwie składa 58 proc. katolików i 48 proc. protestantów głównego nurtu), 77 proc. uczestniczy w cotygodniowym nabożeństwie w swojej lokalnej kongregacji (wśród katolików – 41 proc.), zaś 67 proc. zapewnia, że jest bardzo aktywna w życiu swojej wspólnoty2. Wszystkie te dane sprawiają, że mormoni w USA znajdują się w najściślejszej czołówce, jeśli chodzi o poziom praktyk religijnych.


Wyraźną bliskość między chrześcijanami ewangelikalnymi a mormonami widać w kwestiach społecznych i politycznych. Zdecydowana większość przedstawicieli tych dwóch religii deklaruje konserwatywne poglądy polityczne (66 proc. mormonów i 61 proc. białych ewangelikałów), zaś zdecydowana mniejszość ma poglądy postępowe (8 proc. mormonów i 9 proc. ewangelikalnych)3. Wierni Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich są także bardziej dzietni niż przeciętni Amerykanie (2,6 dziecka na parę w porównaniu do 1,9 w całej populacji USA), a także przywiązują o wiele większą wagę do znaczenia rodziny niż przeciętny mieszkaniec ich kraju. Bycie dobrym rodzicem jest jednym z najważniejszych celów życiowych dla 81 proc. mormonów i tylko dla 50 proc. pozostałych Amerykanów. 73 proc. mormonów za życiowy sukces uznaje udane małżeństwo, wśród pozostałych Amerykanów odsetek ten wynosi zaledwie 34 proc4. Zaskoczeniem może być jednak – przy tak wysokich wskaźnikach deklaracji moralnych – że aż 46 proc. mormonów nie uznaje rozwodu za wydarzenie o znaczeniu moralnym, a tylko 25 proc. uznaje go za zło (dla porównania: wśród białych protestantów odsetek ten wynosi 45 proc.)5.


Gdyby do oceny prawdziwości wyznań religijnych stosować kryteria ekonomiczne, to Kościół Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich też nie miałby się czego wstydzić. Od samego początku istnienia tego wyznania kwestie finansowe odgrywały istotną rolę, a obecnie pomyślnością ekonomiczną cieszy się nie tylko sama wspólnota, ale też wielu jej członków. Według ostrożnych szacunków tygodnika „Time”, władze mormońskie rocznie w różne inwestycje lokują ok. 6 miliardów dolarów. Większość z nich trafia zresztą do będących własnością wspólnoty firm: rolniczych, ubezpieczeniowych, budowlanych czy działających na rynku nieruchomości. Wartość posiadanych aktywów w tych firmach wynosi ok. 11 miliardów dolarów, a przynoszą one rocznie 600 milionów czystego zysku6. Pieniądze te są inwestowane w budowę gigantycznych świątyń mormońskich, instytucji charytatywnych, a także w rozwój ekonomiczny wyznania, które – nie bez racji – określane jest przez część dziennikarzy mianem „Mormoms, Inc”.


 Liturgia sprawowana w tajemnicy

 

Wszystkie te pozytywne zjawiska nie powinny jednak przesłaniać innych związanych z mormonizmem problemów. Najpoważniejszym jest fakt, że część ich doktryny, a także większość z „liturgii” pozostaje otoczona subtelną, ale bardzo nieprzenikliwą mgiełką tajemnicy. Do mormońskich świątyń (istnieje ich obecnie na świecie tylko 136, a kolejnych 14 jest w budowie) wstęp mają wyłącznie wierni Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich, a i to nie wszyscy, a jedyni ci, którzy otrzymają specjalne przepustki od swoich przełożonych kościelnych. Liturgie sprawowane w „świątyniach” także otoczone są tajemnicą, a wierni zobowiązują się, że nie będą opowiadać na zewnątrz o ich „zawartości”. Wiadomo jednak (a dotyczy to zarówno liturgii sprzed roku 1990, jak i zrewidowanej po nim), że wierni w czasie wizyt w „świątyniach” uczą się tajemnych symboli i znaków, które mają umożliwić im wejście do Królestwa Bożego. Każdy z owych znaków czy symboli ma być zachowany w ścisłej tajemnicy przed innymi.

 

Tajemnica strzeżona jest już na poziomie lokalnych zborów. To one decydują, czy dany wierny jest wystarczająco prawowierny, by dostąpić zaszczytu uczestniczenia w ceremoniach. Jeśli tak jest, wówczas wydaje mu się specjalny certyfikat, który umożliwia mu wstęp do „świątyni”. Pobyt w niej rozpoczyna się od specjalnego obrzędu „oczyszczenia i namaszczenia”, po którym wierni przebierają się w białe szaty, a mężczyźni otrzymują – w zależności od stopnia zaawansowania – odpowiednie szaty kapłańskie. Krótko potem wierni dostają nowe imiona (pochodzące ze świętych ksiąg mormońskich), które także zachowane powinny być w tajemnicy, a którymi posługiwać się będą podczas zmartwychwstania. Mąż może wówczas wskrzesić i przywołać swoją żonę, tylko posługując się tym „nowym” imieniem. Kolejnym elementem jest „ufundowanie wiernych”, swoista inicjacja, którą sam Joseph Smith (założyciel wspólnoty) zaczerpnąć miał z kultów masońskich.

 

Wierni uczestniczą też w specjalnych „przedstawieniach”, które prezentują – jak w teatrze – dzieje historii zbawienia. W obrazowy sposób przedstawione są w nich gnostyckie poglądy na świat, w których Lucyfer uznawany jest za brata Boga, a upadek ludzi za konieczną drogę do zbawienia (w niektórych interpretacjach to sam Adam jest bogiem). Wierni składają też specjalne przysięgi podporządkowania się rozmaitym poziomom Prawa (żony natomiast przysięgają podporządkować się głównemu źródła Prawa, jakim jest dla nich mąż), są także pouczani o karach, jakie spadną na nich, gdy zdradzą tajemnice świątyni czy własnego kapłaństwa7. To ostatnie jest zresztą udzielane według niezwykle skomplikowanych reguł – w dwóch niejako typach – jako kapłaństwo Aaronowe (odnoszące się do doczesnych spraw wspólnoty) i kapłaństwo Melchizedekowe (mające znaczenie duchowe). Kapłaństwo Aarona obejmuje biskupów, kapłanów, instruktorów i diakonów, zaś kapłaństwo Melchizedeka – kolegium Dwunastu Apostołów, grono siedemdziesięciu dwóch, patriarchów, a także przywódców wspólnot lokalnych8.

 

Wreszcie ostatnim obrządkiem, w jakim uczestniczą mormoni w swoich świątyniach, jest chrzest zmarłych. Jego istotą jest uznanie, że nawet jeśli ktoś umarł jako grzesznik czy osoba niewierząca (czyli nie będąca mormonem), to i tak może osiągnąć zbawienie, dzięki przyjęciu za nią chrztu przez kogoś innego (najlepiej członka rodziny). Doktrynę tę mormoni wyprowadzają z niejasnego, także dla egzegetów, fragmentu 1 Listu św. Pawła do Koryntian („A gdy już wszystko zostanie Mu poddane, wtedy i sam Syn zostanie poddany Temu, który Synowi poddał wszystko, aby Bóg był wszystkim we wszystkich. Bo inaczej czegoż dokonają ci, co przyjmują chrzest za zmarłych? Jeżeli umarli w ogóle nie zmartwychwstają, to czemuż za nich chrzest przyjmują?” – 1Kor 15,28-30)9. W tym celu przygotowują gigantyczne archiwa genealogiczne, dzięki którym mogą chrzcić miliony nieżyjących już chrześcijan, Żydów czy wyznawców hinduizmu. I choć większości ludzi to nie przeszkadza, to jednak przeciwko praktyce tej ostro i jednoznacznie protestują Żydzi, którzy stwierdzili, że w świątyniach mormońskich masowo chrzci się ofiary Holokaustu, a także prominentnych, nieżyjących przedstawicieli judaizmu. Na listach ochrzczonych znajdują się m.in. David Ben-Gurion, Teodor Herzl, Anna Frank oraz Albert Einstein.

 

Bóg rozpustników

 

Liturgie świątynne, według mormonów, są oczywiście objawione przez Boga i jako takie winny być niezmienne. W niczym nie zmienia to jednak faktu, że się zmieniają, podobnie zresztą jak objawiana przez Boga, także niezmienna, doktryna. I nie chodzi tu wcale o rozwój doktrynalny, który występuje w chrześcijaństwie, ale o radykalne kwestionowanie poszczególnych, czasem wyróżniających elementów doktrynalnych. Tak było zarówno z wielożeństwem, jak i motywowanym religijnie rasizmem, które zniknęły w pewnym momencie z oficjalnego nauczania Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich.

 

Problem poligamii jest zresztą jeszcze bardziej skomplikowany, bowiem w pierwszym wydaniu jednej z obecnych mormońskich ksiąg objawionych – Naukach i Przymierzu z 1835 roku – zawarty jest zapis całkowicie zakazujący poligamii i podkreślający, że jeden mężczyzna może posiadać tylko jedną żonę. Nie przeszkadzało to jednak twórcy mormonizmu, Josephowi Smithowi, w praktykowaniu wielożeństwa i to od roku 1831 (wtedy, zdaniem jednego z jego potomków, historyka mormonizmu Josepha F. Smitha, „prorok” miał po raz pierwszy zrozumieć, że wielożeństwo jest upragnione przez Boga). Ostateczne potwierdzenie tej „prawdy” miało się jednak dokonać dopiero w roku 1845, kiedy „prorok”, jak i jedna z jego żon (wyjątkowo niezadowolona z poligamii męża) otrzymali zapewnienie, że wielożeństwo jest nie tylko akceptowalne, ale wręcz polecane przez Boga10.

 

„Zaprawdę powiadam, aby moja służebnica wybaczyła mojemu słudze Josephowi, a i jej będą wybaczone wykroczenia, którymi zgrzeszyła przeciwko Mnie. Niech moja służebnica Emma zaakceptuje wszystkie kobiety, jakie zostały dane mojemu słudze Josephowi, gdyż są one w moich oczach cnotliwe i czyste” – miał przemówić Bóg do żony Smitha. A z tego szczegółowego „objawienia” wyprowadzona została zasada ogólna: „Jeśli mężczyzna pojmuje dziewczynę za żonę, a następnie pragnie poślubić jeszcze inną i pierwsza żona zgadza się, aby i drugą pojął za żonę – pod warunkiem, że w czasie zaślubin obie były dziewicami i nie zostały przyrzeczone innemu mężczyźnie – jest usprawiedliwiony. I jeśli to samo prawo daje mu dziesięć dziewic, nie popełnia cudzołóstwa, ponieważ wszystkie zostały mu dane i do niego należą” (Doctrine and Covenants 132, 61-62)11.

 

„Objawienie” to sprawiło, że Smith przestał się już ukrywać ze swoimi żonami. W momencie śmierci miał od 29 do 33 żon (źródła nie są tu jednoznaczne), siedem z nich zaś w momencie zawierania z nim małżeństwa nie było pełnoletnich. Część historyków kwestionuje jednak te wyliczenia i przekonuje, że liczba żon „proroka” mogła sięgnąć nawet ponad setki (z tym, że część zmarła przed jego śmiercią). Wszystkie one jednak zasiadać będą w Królestwie Bożym u boku Smitha, bowiem poślubiał on je wszystkie „na wieki”. Jego następca Brigham Young poszedł jednak jeszcze dalej i miał – według oficjalnej listy – 56 żon (nieoficjalnie też mówiło się nawet o 150 żonach), zastrzegając jednak, że tylko część z nich była poślubiona „na wieczność”, a część jedynie czasowo.

 

Stosunek „proroka” (nazywanego Mojżeszem) do własnych żon trudno przy tym uznać za szczególnie ewangeliczny czy chrześcijański. Young w rozmowach z przyjaciółmi podkreślał, że przynajmniej połowy ze swoich żon nie poznałby, gdyby podeszły do niego na ulicy12. „Prorok” zupełnie nie przejmował się przy tym statusem osobistym swoich żon – sześć z nich miało na przykład żyjących mężów i nie rozwiodło się z nimi, co zupełnie nie przeszkadzało Youngowi we włączeniu ich do swojego haremu. Usprawiedliwieniem tego stylu życia miało być „osobiście przekazane mu słowo Boga”, a także obrona społeczeństwa przed prostytucją, której źródłem była – zdaniem Younga – monogamia.

 

W poszukiwaniu religijnych usprawiedliwień dla rozpusty „teologowie” mormońscy posunęli się nawet do uznania, że Jezus Chrystus także miał kilka żon. Jeddediah M. Grant, jeden z najbliższych współpracowników Younga, wprost stwierdzał, że Jezus został ukrzyżowany za to, że miał kilka żon (Elżbietę, Marię i inne). Apostoł Orson Hyde zapewniał zaś, że żonami Jezusa były Maria i Marta, a także Maria Magdalena13. Ta część doktryny – o czym też warto pamiętać – wcale się nie zmieniła. W 1961 roku John J. Stewart zapewniał, że w Królestwie Niebieskim wielożeństwo powróci, bowiem jest ono typowe dla Ludu Wybranego, do którego zaliczają się także żony Jezusa – Marta, Maria, Maria Magdalena14. Poligamia dopuszczalna jest oczywiście tylko dla mężczyzn, ale – wedle doktryny mormońskiej – była jedna kobieta, która miała dwóch mężów. Była nią Maria, której mężami byli Bóg Ojciec i Józef15.

 

Nie ma jednak co udawać, że Bóg Smitha był jakoś szczególnie przywiązany do swoich poleceń. Dość szybko zmienił On zdanie i już pod koniec XIX wieku kolejny „prorok” Wilford Woodruff zakazał – także powołując się na głos Boży – wielożeństwa na terenie Stanów Zjednoczonych. W niczym nie przeszkadzało to jednak ani „apostołom” (czyli członkom najwyższych władz wspólnoty), ani nawet kolejnym „prorokom” w posiadaniu kilku żon. Najlepszym przykładem jest kolejny z proroków Joseph F. Smith, który ponownie zakazał wielożeństwa, ale sam miał pięć żon. W tej chwili, w głównym nurcie mormonizmu amerykańskiego, wielożeństwo pozostaje zakazane. Ale... tam, gdzie jest ono legalne, mormoni nadal mogą mieć wiele żon, a każdego z nich zapewnia się także o tym, że w Królestwie Niebieskim również oczekuje go możliwość posiadania bardzo wielu żon.

 

Preegzystencja i wykluczenie czarnych

 

Równie radykalnej zmiany doktryny Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich dokonano w latach 70. minionego wieku. To właśnie wtedy kolejni prorocy zrezygnowali z głęboko wpisanego w doktrynę mormońską rasizmu. Od czasów Josepha Smitha aż do roku 1978 władze i kolejni prorocy głosili niezmiennie, że osoby o ciemnym kolorze skóry (a dotyczyło to nie tylko Murzynów, lecz także Indian i Mulatów) nie mogą być dopuszczone do kapłaństwa (ani Aaronowego, ani Melchizedeka), ani zawierać małżeństw na wieczność. Jeszcze w latach 60. władze tego wyznania głosiły, że segregacja rasowa jest upragniona przez Boga, a pomysł, by ją znieść, pochodzi od złego. Ale to i tak nic w porównaniu z „doktrynami” głoszonym przez Younga, który przekonywał, że każdy odstępca od mormonizmu miał się stać „ciemnowłosy, pomarszczony i czarny jak diabeł”, zaś biały, który poślubił Murzynkę, musi zostać zamordowany. Powód był prosty: krew Chrystusa nie jest w stanie zmyć tak wielkiego grzechu, dlatego konieczna jest krew samego grzesznika16.

 

Nie ma wątpliwości, że rasistowskie elementy wyrastają z ksiąg objawionych mormonizmu. „Skóra Lamanitów była ciemna – piętno ich ojców będące przekleństwem za występki i powstanie przeciw swym braciom” – można przeczytać w Księdze Almy (3,6). Księga Mormona17 jednoznacznie wskazuje, że ciemny kolor skóry jest karą za grzechy.

 

Jak jednak wyjaśnić, że wszyscy czarni są ukarani? Odpowiedzi trzeba szukać w antropologii mormońskiej. Wyznanie to uznaje mianowicie preegzystencję dusz, które dopiero z czasem wcielają się w ludzi. Najlepsze, najbardziej zasłużone, najbliższe Bogu dusze wybierają sobie ciała mormonów w Stanach Zjednoczonych, najgorsze – czyli splamione zdradą Boga, grzechem Kaina – wcielają się w czarnych, którzy już tylko z tego powodu są gorsi niż biali. Właśnie dlatego przez całe pokolenia, aż do 1978 roku, Murzyni, nawet najwierniejsi mormonizmowi, nie tylko nie mogli przyjmować „święceń”, zostawać kapłanami, ale nawet mieli zakazany – jako niegodni – wstęp do „świątyń”. Jedyną drogą do zbawienia było więc dla nich pokorne przyjęcie swojej sytuacji.

 

I dokładnie tak samo, jak w przypadku zniesienia wielożeństwa, argumentem za zmianą wcześniejszej nauki stały się nowe objawienia, jakie otrzymać miał prorok. Problem polega tylko na tym, że owych „objawień”, inaczej niż za czasów Smitha czy Younga, nikt już nie ogłasza. Prezydent/prorok (oba określenia funkcjonują zamiennie) zwyczajnie zmienia doktrynę i obowiązkiem mormonów jest w nią uwierzyć. Przeciwnicy rasizmu, którym jeszcze w latach 60. odmawiano wstępu do świątyń (bo nie uważali, że ciemny kolor skóry jest dowodem na upadek duszy w czasie jej preegzystencji), teraz już mają do tego prawo. A wszystko dlatego, że Bóg zmienił zdanie i objawił to nowemu prorokowi.

 

Co ciekawe, nikt – poza odstępcami – nie stawia pytania, co stało się z teologicznym usprawiedliwieniem rasizmu. Czy pozostaje ono nadal aktualne? Czy przywołany powyżej fragment z Księgi Mormona ma jeszcze znaczenie doktrynalne, czy je utracił? Co zrobić z nauczaniem poprzednich proroków? I wreszcie ostatnie, ale najbardziej fundamentalne pytanie: czy rzeczywiście Bóg może w tak istotnej sprawie, jaką było usprawiedliwienie rasizmu, tak głęboko zmienić zdanie? Trudno też nie dostrzec, że nowe objawienie Boga w sprawie rasizmu zbiegło się z budową świątyni w Brazylii, czyli w miejscu, gdzie trudno byłoby znaleźć wiernych mogących do niej wejść, gdyby zachowano regułę białej skóry18.

 

Parodia papiestwa

 

Takich pytań w Kościele Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich się nie zadaje. A powód jest niezmiernie prosty. Prezydent tego Kościoła jest zawsze jednocześnie prorokiem, który przekazywać ma swoim wiernym „wolę Boga”. Tak było od czasów Josepha Smitha, który nie tylko miał otrzymywać przez całe swoje życie obowiązujące wszystkich jego wyznawców przekazy od Boga, ale również „otrzymał” i „przetłumaczył” za pośrednictwem dwóch kamieni Księgę Mormona, która jest podstawowym świętym tekstem mormonizmu. Gdy w roku 1830 w Nowym Jorku rejestrowano nowe wyznanie, którego podstawą miała być właśnie Księga Mormona, Smith przekazał swoim sześciu (wówczas) wyznawcom, iż otrzymał objawienie, w którym Bóg poleca nazywać go „Widzącym, Tłumaczem, Prorokiem, Apostołem Jezusa Chrystusa i Starszym Kościoła z woli oraz łaski Boga i Pana naszego Jezusa Chrystusa”. Nie mniej istotne dla nowej wspólnoty były jednak dalsze jego słowa, z których wynikało, że mormoni mają „słuchać wszystkich jego słów i nakazów cierpliwie i z wiarą, tak jakby wyszły one z ust Bożych”19.

 

Opinie takie wypowiadał o sobie człowiek, który nie tylko z trudem czytał (jego rodzeństwo uważało go za analfabetę), ale też od lat trudnił się oszustwem, wróżbiarstwem czy poszukiwaniem skarbów (nieskutecznie). A jednak uwierzono mu, a jego wyznawcy wędrowali z nim z miejsca w miejsce, z których każde miało być Nową Jerozolimą, gdzie Bóg pozwoli wybudować mu wielką świątynię. Spory z mieszkańcami, oskarżenia o niemoralne prowadzenie, a także ostre ataki na chrześcijaństwo sprawiały, że niewielka (ale wciąż powiększająca się) grupka mormonów musiała wciąż wędrować. Na dłużej zatrzymano się w Nauvoo, które miało stać się „nowym Syjonem”. Tam towarzyszyło prorokowi już 20 tysięcy osób (Chicago było wtedy mniejsze). Smith stworzył z nich zdyscyplinowaną armię, której został generałem. Aby odpowiednio się prezentować, nie tylko zaprojektował odpowiedni mundur, w którym nieodmiennie się pokazywał, ale też mianował swoich współpracowników na oficerów20.

 

W 1941 roku rozpoczął budowę wielkiej świątyni, w której miał być sprawowany wymyślony przez niego kult (choć w istocie jego elementy przejęte zostały z wolnomularstwa). Jego powodzenie nie trwało jednak długo. Okoliczna ludność nie była w stanie zaakceptować teokratycznego dyktatora, który prowadził niemoralne życie (poligamia nie była akceptowalna – na tym etapie – nawet wewnątrz jego wspólnoty). Ściągnięto więc oddziały wojska i zaatakowano miasto. Prorok, wbrew oczekiwaniom swoich wiernych, wcale nie miał ochoty się bronić i wybrał ucieczkę, w której przeszkodzili mu inni mormoni. Ostatecznie Smith został wzięty do niewoli i osadzony w więzieniu w Carthage razem ze swoim bratem Hyrumem i pozostałymi członkami kierownictwa Kościoła. 27 czerwca 1844 roku do więzienia wdarli się pragnący go zlinczować mieszkańcy okolicznych miejscowości. Smith miał jednak broń, z której zastrzelił kilku napastników. Sam stracił życie, uciekając przez więzienne podwórko21.

 

Jego następcą został Brigham Young, nazywany przez mormonów „Mojżeszem Nowego Wyjścia”. To on zmusił wiernych Smitha do opuszczenia Nauvoo i trwającej półtora roku wędrówki, która zdziesiątkowała nowe wyznanie, a wreszcie do założenia nowej stolicy na terenie stanu Utah. To tam w nowo zbudowanym przez niego mieście Salt Lake City wzniesiono największą świątynię, ukonstytuowano zarząd nowego wyznania, a także ponownie zdefiniowano rolę przywódcy religijnego. Young – powołując się na objawienia Boże i polecenia pochodzące od Smitha – oznajmił, że jest prezydentem Kościoła, a przysługują mu tytuły „Proroka, Widzącego, Objawiciela”. „Wszystkie jego nakazy i rozkazy, wszystkie nauki przekazywane wiernym, miały być przyjmowane jako słowo samego Boga i jako takie domagały się szacunku i całkowitego posłuszeństwa”22 – podkreśla ks. Bravo.

 

Od tego momentu wszyscy kolejni prorocy/prezydenci dysponują podobną władzą i uważają się za przekazicieli woli Bożej. Jedyną zmianą w tej doktrynie jest to, że ich XX-wieczni następcy nie przekazują już „spisanych objawień”, a jedynie oznajmiają swoim wiernym wolę Bożą własnymi słowami. Nie zmienia to jednak faktu, że uznawani są oni za autentycznych proroków, którzy kontynuują „wciąż trwający proces objawienia”. Nie jest jednak jasne, jak pogodzić tak wielką ich rolę z uznaniem, iż prorocy nie są nieomylni i mogą radykalnie zmieniać doktrynę.

 

Najbliższe prawdy wydaje się uznanie, że urząd prezydenta jest swoistą parodią urzędu papieskiego. Do takiego wniosku uprawnia także fakt, że każdorazowy prorok wybierany jest spośród „kolegium/kworum Dwunastu Apostołów”, tak jak papież wybierany jest podczas konklawe przez kardynałów. Rola papieża i proroka jest jednak zupełnie inna. Papieżowi przysługuje atrybut nieomylności, ale nie oznacza to, że może robić z doktryną czy Kościołem wszystko, co zechce. Inaczej jest z prorokiem. Ten, choć wyznawcy zapewniają, że jest omylny, ostatecznie może nie tylko skierować Kościół na zupełnie nowe tory, ale nawet całkowicie zmienić jego doktrynę czy rzekomo objawioną przez Boga „liturgię”. Różnica jest więc zasadnicza, i to nawet z czysto ludzkiego punktu widzenia. Biskup Rzymu jest zawsze sługą Kościoła i prawdy, zaś prorok/prezydent mormonów pozostaje religijnym dyktatorem, który może wszystko, i którego ostatecznie nikt nie kontroluje.

 

Politeizm dla poligamistów

 

Wybory proroka, wielożeństwo czy nawet absurdalne i niczym nieuzasadnione przekonanie, że Jezus Chrystus przybył po zmartwychwstaniu na kontynent amerykański, by objawić się zamieszkującym go białym ludom (dowodów na istnienie białej ludności w prekolumbijskiej Ameryce nie ma, ale nie przeszkadza to wcale mormonom uznawać Księgę Mormona za literalnie prawdziwą) – nie są jednak najbardziej dziwacznymi elementami doktryny mormonizmu. Tych trzeba szukać w teologii, a zwłaszcza koncepcji boskości. W Księdze Mormona jest ona jeszcze monoteistyczna23, ale już w późniejszych pismach Josepha Smitha staje się ewidentnie politeistyczna, a z czasem przeradza się w doktrynę człowieka-boga. Już w 1844 roku Smith oznajmił, że Bóg jest zwyczajnym człowiekiem, który został wyniesiony do godności Boga, i że każdy z mormonów może także stać się bogiem (nie chodzi tu bynajmniej o chrześcijańskie usynowienie, wyniesienie do godności „stworzonych bogów”, lecz o koncepcję, w której Bóg jest zwyczajną istotą ludzką, która się rozwija do coraz wyższych poziomów). Bóg Ojciec Smitha i jego następców nie jest ani pierwszą zasadą, ani przyczyną rzeczywistości, ponieważ sam ma Ojca, który też miał Ojca – i tak w nieskończoność. Zaskakująca jest również doktryna rozwoju mocy Boga, wedle której „kiedyś moc boskości była o wiele mniejsza niż jest obecnie” (co podkreśla Milton R. Hunter), gdyż wiedza i moc Boga wciąż się rozwijają24. Opinia ta związana jest z innym „przypuszczeniem” części mormońskich teologów, którzy zastanawiają się, czy Bóg Ojciec nie był zwykłym człowiekiem, który przeżył mormońskie życie w jakimś innym świecie i za to został wywyższony do poziomu Boga, który nadal podlega jednak rozwojowi. W myśl takiej doktryny każdy z nas mógłby zostać Bogiem dla jakiegoś innego świata.

 

Cielesne ujmowanie boskości oznacza jednak, że jeśli istnieje cały ciąg bogów, to poza ojcami muszą istnieć także boginie matki. I w doktrynie mormońskiej istnieją, choć nie oddaje im się kultu. Apostoł (czyli jeden z członków najwyższych władz wspólnoty) Abraham H. Cannon w 1890 roku w swoim dzienniku zapisywał, że Smith miał nawet wizję „wiecznej matki”, prorok Joseph F. Smith zapewniał zaś, że tego typu bogini istnieje, a nie jest wspomniana w świętych mormońskich pismach tylko dlatego, że dla każdego powinno być oczywiste, że jeśli są dzieci i jest ojciec, to musi być również matka25.

 

Wszystkie te terminy są rozumiane absolutnie dosłownie. Bóg Ojciec zwyczajnie poczyna dzieci z Wieczną Matką, a Bóg Ojciec (albo wedle innych przekazów Duch Święty) staje się absolutnie dosłownie ojcem Jezusa, zapładnia Maryję, która – jak to już zostało wspomniane – miała dwóch mężów. „Jezus jest... Jedyny Zrodzony Syn... Ojca... Każde słowo musi być rozumiane dosłownie: (...) zrodzony znaczy ZRODZONY, Syn znaczy SYN. Chrystus został spłodzony przez nieśmiertelnego Ojca, tak samo jak zwykli ludzie są płodzeni przez zwykłych ojców”26 – zapewniał Bruce McConkie, jeden z członków Kworum Dwunastu Apostołów i autor najbardziej autorytatywnego wykładu doktryny mormońskiej. Takie pochodzenie sprawia, że Jezus – w wymiarze cielesnym – jest pół-bogiem, pół-człowiekiem, ale w swej boskiej naturze pozostaje tożsamy z Bogiem Ojcem. Jeszcze więcej kłopotów sprawia zewnętrznemu obserwatorowi przedstawienie mormońskiej koncepcji Ducha Świętego. Jest on, zdaniem teologów tej grupy, jednym z wielu synów Boga Ojca (innym jest Lucyfer), jednak w odróżnieniu od Syna Bożego nie ma ciała, ale jest męskim duchem. Duchowość jest jednak w doktrynie mormońskiej jedynie „uszlachetnioną materią”27, stąd trudno uznać prawdziwość tezy, że jest on bytem niecielesnym.

 

Na tą niezwykle skomplikowaną teologię nakłada się jeszcze doktryna Boga Adama, którą głosił prorok Young. Według niej, Adam i Ewa byli ostatecznie Bogiem Ojcem i Boginią Matką. Ich pochodzenie jest niejasne. W jednych pismach Young twierdził, że Bóg wcielił się w Adama, a w innych, że Adam stworzył sam siebie, był zatem bogiem samostworzycielem28. Z czasem mormoni odeszli od tej koncepcji, ale nadal przypisują Adamowi ogromną rolę w procesie zbawienia. Przekroczenie nakazu boskiego, jakiego dopuszczają się Adam i Ewa, nie jest dla nich grzechem pierworodnym, ale konieczną w historii zbawienia transgresją, którą określić trzeba błogosławieństwem. Adam w bardziej nowoczesnych doktrynach pozostaje wcielonym Michałem Archaniołem, a niekiedy wciela się w niego sam Syn Boży, który po śmierci Adama powraca do Ojca i czeka na kolejny moment inkarnacji...

 

Ale i ta doktryna nie jest oczywista, jak zresztą żadna w myśli mormońskiej. I właśnie to stanowi chyba największy kłopot z Kościołem Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich. Jego doktryna jest niewątpliwie niechrześcijańska i nie do pogodzenia z nawet najbardziej liberalnie traktowaną ortodoksją ewangeliczną (czego dowodem jest odmowa uznania mormońskiego chrztu nie tylko przez Kościół katolicki, ale także przez liczne wspólnoty protestanckie). To możemy powiedzieć bez najmniejszych wątpliwości. Ustalenie jednak, jaka jest rzeczywista doktryna mormońska, pozostaje o wiele trudniejsze. Każdy mormoński prorok i niemal każdy teolog interpretuje bełkotliwe stwierdzenia Younga czy Smitha nieco inaczej, ale z każdej z tych interpretacji przebijają fałszywe pojęcia dotyczące Boga oraz deifikacja materii i człowieczeństwa. W obu tych kwestiach mormonom bliżej jest do wolnomularzy czy satanistów niż do jakichkolwiek chrześcijan.

 

Jakim mormonem jest Romney?

 

Sam Romney – by powrócić na koniec do republikańskiego kandydata w prawyborach prezydenckich – nigdy nie wypierał się swego mormonizmu. „Wierzę w moją mormońską wiarę i staram się według niej żyć. Moja wiara jest wiarą moich ojców”, podkreślał w jednym z przemówień. Te rodzinne, mormońskie korzenie Romneya są zresztą bardzo głębokie. Jest on potomkiem jednego z pierwszych apostołów Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich – Parleya Pratta, który miał dwanaście żon. Inni jego przodkowie wyemigrowali ze Stanów Zjednoczonych do Meksyku, gdy te narzuciły mormonom zakaz poligamii. Jego ojciec był już jednak monogamistą, sprawującym nawet urząd gubernatora Michigan. Sam Romney był przez trzydzieści miesięcy misjonarzem we Francji, a później udało mu się przekonać narzeczoną, że jeśli ma zostać jego żoną, musi przyjąć wiarę, która „jest dla niego najważniejsza w życiu”. Wiadomo też, że przez całe życie polityk hojnie wspierał swoje wyznanie. Od jakiegoś czasu jednak dyskretnie dystansuje się od mormonizmu i pomija w odpowiedziach na pytania o swoją wiarę wszystkie jej dogmaty niezgodne z chrześcijaństwem.

 

Niezależnie jednak od osobistego wychłodzenia mormońskiej religijności (choć nie jest jasne, czy nie odbywa się to na potrzeby kampanii), trzeba zauważyć, że gdyby Romney został rzeczywiście prezydentem USA, to byłby pierwszym przywódcą Stanów Zjednoczonych otwarcie kwestionującym judeochrześcijańskie korzenie Stanów Zjednoczonych (politeistyczny mormonizm jest nie do pogodzenia z monoteizmem Biblii), a także osobową koncepcję Boga. To zaś stanowiłoby zmianę o wiele bardziej radykalną niż wybór na prezydenta lewicowego, ale jednak deklarującego chrześcijaństwo, Baracka Obamy. Jeżeli Romney uzyska nominację swej partii, to pod koniec roku Amerykanie będą musieli wybierać między nominalnym chrześcijaninem, który kwestionuje chrześcijańską moralność i promuje „cywilizację śmierci”, a poganinem i ezoterykiem. I pomyśleć, że ten drugi cieszy się poparciem establishmentu Partii Republikańskiej...

 

Tomasz P. Terlikowski

 

Tekst ukazał się w najnowszym 63 numerze kwartalnika "Fronda".

 

Przypisy


1 E. Bravo SJ, Mormoni, w: Wspólnoty kościelne, niezależne grupy religijne, sekty na przykładzie Ameryki Łacińskiej, tłum. A. Kajzerek, Warszawa 1994, s. 61.

2 Mormons in America. Certain in Their Beliefs, Uncertain of Their Place in Society, January 2012, s. 35-36.

3 Tamże, s. 56.

4 Tamże, s. 51.

5 Tamże, s. 65.

6 D. van Biema, Kingdom Come, „Time” nr 5/1997.

7 B. McKeever, The LDS Temple Ceremony, www.mrm.org/temple-ceremony (data dostępu 19.01.2012)

8 E. Bravo SJ, dz. cyt., s. 82.

9 A. Wójtowicz, Bóg mormonów, Kraków 2003, s. 134.

10 J. i S. Tanner, The Changing World of Mormonism, 1981, s. 204-207.

11 Cyt za: E. Bravo SJ, dz. cyt., s. 78.

12J. i S. Tanner, dz. cyt., s. 233.

13 Tamże, s. 249.

14 Tamże, s. 254.

15 A. Wójtowicz, dz. cyt., s. 79.

16 Tamże, s. 55.

17 Księga Mormona. Jeszcze Jedno Świadectwo o Jezusie Chrystusie, bdw, bmw, s. 184.

18 J. i S. Tanner, dz. cyt., s. 322-323.

19 E. Bravo SJ, dz. cyt., s. 65.

20 J. i S. Tanner, dz. cyt., s. 453-455.

21 E. Bravo SJ, dz. cyt., s. 67.

22 Tamże, s. 69.

23 „I Zeezrom zapytał go: Mówisz więc, że istnieje prawdziwy i żywy Bóg? I Amulek odpowiedział: Tak, istnieje prawdziwy i żywy Bóg. Wtedy Zeezrom zapytał: czy istnieje więcej jak jeden Bóg. I Aulek odpowiedział: Nie” (Alma 11, 26-29). Księga Mormona, s. 203.

24 J. i S. Tanner, dz. cyt., s. 174-175.

25 Tamże, s. 178-179.

26 A. Wójtowicz, dz. cyt., s. 79.

27 Tamże, s. 94.

28 J. i S. Tanner, dz. cyt., s. 192.